Wstałam dziś o 4.30 rano, bo miałam poprowadzić w porannym wydaniu Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego przegląd prasy i raport drogowy. Kiedy do wanny lała się woda zajrzałam do poczty, a tu taki list:
„Mówiąc szczerze było mi naprawdę przykro. Ja mam 'porywczy’ charakter, gdy mi ktoś nadepnie na odcisk. Powiedzmy, że nie mam do Ciebie żalu, ale też nie mam zamiaru 'rzucać Ci się na szyję’. Na przyszłość pomyśl, po co z ludzi robić wrogów, gdy nimi nie są?”
Wytrzeszczyłam oczy. Nadawcą jest koleżanka, z którą spotkałam się raz w życiu! Potem wielokrotnie miałyśmy kontakt mailowy, ale do kolejnego spotkania nie doszło, bo nie miałam czasu. Zresztą… teraz to już nawet nie tylko przyjaciele, ale i czytelnicy bloga wiedzą, że jestem zagoniona. Przyjaciele wiedzą też, jakie mam kłopoty, więc zdają sobie sprawę, że to zagonienie jest też jedną z odpowiedzi na nie i próbą walki z tymi właśnie kłopotami.
Wysłałam maila zwrotnego z odpowiedzią, że to jakaś pomyłka i chyba nie do mnie. Bo zupełnie nie mam pomysłu, jaką krzywdę mogłam zrobić znajomej, z którą się raz spotkałam. Ale też tak sobie myślę, że ten mail, jeśli nie jest pomyłką, to stanowi typowy przykład babskich niedomówień. Ja mam jednak w pewnych sprawach męski charakter. Jak ja coś do kogoś mam, to piszę dlaczego i mówię dlaczego. Wale prawdę w oczy prosto z mostu aż czasem to siecze. Ludzie tego nie lubią, ale… potem… z perspektywy czasu, gdy emocje w nich opadają wiem, że właśnie tym zyskuję szacunek.
Ten poranny mail (dla mnie poranny) sprawił mi przykrość i zdenerwował. Cały czas szukałam w sobie jakiejś winy. Czy chodzi o to, że nie miałam czasu spotkać się z tą znajomą drugi raz? No takie życie! Rodzina mi wybacza, a znajomi nie? Dziwne. W każdym razie nie wpłynęło to dobrze na mój nastrój przed emisją programu. Zwłaszcza, że… prowadzącego nie było o czasie. Kiedy wydawca kazał mi czytać 'białe’, bo najprawdopodobniej ja poprowadzę program, skoro prowadzącego nie ma – o mało nie zeszłam na zawał. No niby każde dziennikarskie zadanie wypełnię, ale… wolałabym dowiadywać się o tym z pewnym wyprzedzeniem, a nie na pół godziny przed emisją! Zwłaszcza, że nie ejstem prezenterką. Do prowadzącego wraz z wydawcą dzwoniłyśmy kilka razy. Włączała się sekretarka. Wreszcie w akcie desperacji zbiegłam do charakteryzatorni. Może tam jest? Gdy go tam nie zastałam szłam na drewnianych nogach na górę i mówiłam do siebie, że błagam opatrzność, by się ten prowadzący jednak pojawił, bo jestem do takiej roli nieprzygotowana. I… stał się cud. Gdy otworzyłam drzwi wydania prowadzący był na miejscu! Okazało się, że z samego rana miał stłuczkę. Ktoś wjechał mu w kufer auta. Witamy więc w klubie właścicieli rozbitych aut z cudzej winy. Ja właśnie z tego powodu dziś musiałam jechać taksówką. Czemu nie mogłam tramwajem? Ano nagrywam kolejny odcinek 'Detektywa Warszawskiego’. A że tym razem wystąpię ze zdjętą ze ściany szablą w dłoni, więc… z tą szablą musiałam przyjechać do pracy. No przecież nie wsiądę z szablą do tramwaju! W końcu to broń. Biała, ale jednak broń! Jeszcze by wynikła z tego jakaś chryja? Przyznam jednak, że wchodząc do redakcji miałam chęć unieść szablę gestem Jana Kilińskiego i zażądać od strażnika klucza do pokoju. Pomyślałam jednak, że o 6-tej rano nie wszyscy mogą mieć poczucie humoru i dałam sobie spokój.
Wracając jeszcze do nagrania. Jakoś poszło. I tylko jak się skończyło znów przypomniałam sobie list od znajomej i… humor mi oklapł. O co jej chodzi? Nie znoszę niedomówień, a zwłaszcza, gdy mam mnóstwo pracy. A zaraz wyjeżdżam na zdjęcia…
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...