„Wołyń” to trzeba zobaczyć

Spread the love

Byliśmy wczoraj z Ulubionym na premierze filmu „Wołyń”. Ulubiony zagrał tam Bohdana – czarny charakter. Trzy lata temu był na castingu i tak zaczęła się jego „przygoda” z tym filmem. Filmem ważnym także dla Ulubionego, bo jego dziadek mieszkał na południe od Wołynia, we wsi Glinki niedaleko Stanisławowa. Tam też dotarł nacjonalizm. Dziadkowi wymordowano braci za nieprzystąpienie do UPA, a sam dziadek sfałszował swoją metrykę, by ocalić życie. Dlatego mój teść, który jest po wylewie i dość słabo mówi, dowiedziawszy się, że syn gra w filmie o rzezi wołyńskiej tak strasznie krzyczał: „Bandera nie! Bandera nie!”  Ulubiony odpowiedział mu: „Spokojnie tato! Jestem agentem NKWD. „Uff! Może być” – stwierdził teść, co w świetle roli granej przez Ulubionego, zabrzmiało dość tragikomicznie.

Ekipa nie mieści się na scenie #premiera #wolyn #kino #film
Ekipa nie mieści się na scenie

Ulubiony prawie nigdy nie ogląda filmów w których gra. Nigdy nie ogląda też seriali, a zwłaszcza odcinków ze swoim udziałem. Na premierach kinowych albo wychodzi do WC i wraca po pół godzinie albo w kluczowych momentach, gdy zbliżają się sceny z jego udziałem, znika pod kinowymi fotelami niemal siadając na podłodze. Tak było na seansie „W ciemności” Agnieszki Holland, premierze „Niewinnych” Anne Fontaine, czy „Żyvie Biełaruś” Krzysztofa Łukaszewicza. Tym razem nie wyszedł do WC, nie schował się pod kinowym fotelem. Pierwszy raz w życiu usłyszałam z jego ust o jakimś polskim filmie, że to był dobry film. A przecież wymienione przeze mnie trzy tytuły też zbierały dobre recenzje. „W ciemności” było nawet polskim kandydatem do Oscara. Ulubiony jest po prostu bardzo krytyczny.

„Wołyń” wbija w fotel od pierwszych scen, choć okrucieństwo pojawia się dużo później. Najpierw wbija w fotel, bo zachwyca sielskością. Oto para bierze ślub. Ona Polka a on Ukrainiec. Kochają się i pobierają. Są więc tu tradycyjne polskie i ukraińskie pieśni weselne. Pokazane jest jak dwa narody żyją razem obok siebie. Niestety zło już czai się tuż obok… Wprawdzie ojciec panny młodej na pytanie czemu córka idzie „za Ruska” odpowiada innym pytaniem: „A co? Rusek gorszy?”, ale zarówno w gonitwie końmi, jak i w tradycyjnej weselnej bitwie na cepy wygrywają Ukraińcy. I choć walce towarzyszy śmiech jest ona zapowiedzią następnych potyczek i to takich już bez śmiechu. Zaś obcięcie na progu domu warkocza panny młodej siekierą jest zapowiedzią innego ciosu. Dlatego w filmie każda scena ma ogromne znaczenie. Film jest okrutny, tak jak okrutne są skutki nienawiści. Ale nie ma tu przesady, której tak pełno w filmach akcji czy horrorach. Jest to rzeczywiście uniwersalny film o miłości w trudnych czasach i o skutkach nacjonalizmu.

Dla mnie najstraszniejszą sceną jest ta, w której Ukrainiec zabija własnego brata. Zabija, bo ten każe mu zabić żonę, a każe to zrobić, bo żona jest Polką i jeśli mąż jej nie zabije wyda wyrok śmierci na swoich rodziców, braci i dzieci. Film naprawdę nie oszczędza nikogo. Nawet polskich partyzantów. Jednemu z nich zresztą bohaterka mówi z wyrzutem: „Jak wy chcecie bronić nas przed Niemcami skoro nie umiecie obronić przed hołotą z widłami i siekierami?”. Scena, gdy biegnie z dzieckiem na ręku w kierunku niemieckiego wojska, w którym widzi wybawienie przed tymi, z którymi nie tak dawno bawiła się na weselu, jest jedną z wielu, w których widz widzi bezradność bohaterów. Wiemy, że powinni uciekać. Ale dokąd?

Przyznam, że dawno nie widziałam tak uniwersalnego, tak antywojennego i antynacjonalistycznego filmu. Ten film pokazuje, że zło jest w każdym człowieku. Po premierze w kuluarach słyszałam glosy, że niepotrzebne były sceny, gdy Polacy biorą odwet. Naprawdę? Naprawdę niepotrzebne? Przecież tylko wtedy, gdy zobaczymy, że zło jest w każdym z nas, że nienawiść rodzi nienawiść i do czego ta nienawiść prowadzi, mamy szansę na oczyszczenie i szersze spojrzenie na otaczający świat.

Pisałam tu wielokrotnie, że moje małżeństwo z Ulubionym zmieniło moje kontakty z ludźmi. Odchudziło mi przyjaźnie, z których wiele okazało się nic niewartymi, bo nie wszyscy byli w stanie zaakceptować fakt, że związałam się z obywatelem Ukrainy. Najmocniej wbił mi się w głowę pogardliwy tekst jednego z kolegów. Najpierw wykrzyczał mi, że zdradziłam naród polski, a gdy zaczęłam pytać, czy ma świadomość co za bzdury mówi, że Ulubionego dziadek był Polakiem, a kolega chyba nie wie co on przeżył w czasie wojny, to usłyszałam pogardliwe: „A co? Spadł z wieżyczki strażniczej w Ostaszkowie?”

Moment, kiedy Ulubiony otrzymał polskie obywatelstwo był drugim, który odchudził mi listę znajomych. Na ten ruch zdecydował się, bo na Ukrainie jest wojna i w domu czeka na niego bilet do wojska, a chciałby odwiedzić rodziców. Tylko ja wiem, ile razy usłyszałam od różnych osób, że na pewno zawdzięcza to obywatelstwo mnie i małżeństwu ze mną. Nikt nie rozumie, że dostał obywatelstwo ze względu na polskie pochodzenie i nasze małżeństwo nic do tego nie miało (nawet przeszkadzało, bo trzeba było dostarczyć więcej dokumentów). Dopiero moje pytanie: „Czy uważasz, że jego brat, a mój szwagier, też dostał polskie obywatelstwo dzięki mnie? Przecież nie jest moim mężem.” – zamykało ludziom usta.

W naszych rodzinnych polsko-ukraińskich opowieściach dla wielu znajomych nie do pojęcia było, że po tym, co Ukraińcy zrobili Polakom dziadek Ulubionego był w stanie ożenić się z Ukrainką, czyli jego babcią. A przecież miłość nie zna granic i narodowości! Mój teść ma w akcie urodzenia „Polak”, a teściowa „Ukrainka”, bo choć jej matka ma napisane „Słowaczka”, ale ojciec był Ukraińcem i na dodatek profesorem literatury ukraińskiej.

Film Wojtka Smarzowskiego pokazuje niezwykle jasno, że kiedy żyje się w społeczności wielonarodowościowej zdarza się miłość. Niestety zdarza się też i nienawiść. Ale to, które z uczuć się rozwinie, zależy od nas samych. Bo i dobro i zło jest w nas.

I dlatego „Wołyń” po prostu trzeba zobaczyć.

PS Byłam raz na planie „Wołynia”. Miałam spotkania autorskie w Nowym Sączu, gdy Ulubiony miał zdjęcia w skansenie w Sanoku. Postanowiłam go odwiedzić, bo nigdy w Sanoku nie byłam, a jest tam co zwiedzać. Po zwiedzeniu przeze mnie miasta i muzeum spotkaliśmy się w Skansenie. Ulubiony był między ujęciami i to stąd są te zdjęcia.

Z Ołesiem Fedorczenko

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...