W kwietniu publikowałam tu swój stary wiersz pt. „Córeczka” i pisałam o aborcji. Wiersz był o poronieniu, choć ostatnio pewna znajoma powiedziała mi: „wstrząsający ten pani wiersz o aborcji”. Ale wiersz naprawdę nie jest o aborcji. Jest o samoistnym poronieniu, które zdarza się wielu kobietom zwłaszcza w pierwszych miesiącach ciąży. Natura bowiem wie co robi. Eliminuje ciąże, które nie rokują szczęśliwym finałem w postaci narodzin zdrowego dziecka. Gdyby przytrafiło mi się to w 2018 roku, pewnie nie mogłabym tego wiersza nigdzie opublikować. Zbliżamy się bowiem do momentu, kiedy zakazana zostanie i antykoncepcja i karane będą poronienia, jak w Salwadorze, gdzie kobiety siedzą w więzieniach, bo nie potrafią udowodnić, że dziecko wypadło z nich na skutek interwencji natury a nie skakania na pięty czy pchania w pochwę drutu.
Nie chodzę na demonstracje. Na żadne. Nie znoszę tłumów. Pisałam kiedyś, że zbyt szybko tłum zamienia się w motłoch i jest nie do opanowania. Ale solidaryzuję się z protestującymi dziś kobietami przeciwko zaostrzeniu ustawy aborcyjnej. Sama nie usunęłabym ciąży, ale… czyż nie jest tak, że tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono? Nie zostałam zgwałcona, nie rozpoznano u mnie ciąży nieprawidłowej itd. Nie wiem więc, jak bym się zachowała, gdyby takie straszne rzeczy miały miejsce. Jestem za życiem. Podejrzewam, że poznański ksiądz, który godził się na to, by za ścianą umierało jego dziecko i nie wezwał do rodzącej kochanki pogotowia – też był za życiem. Tylko nie zdał tego egzaminu, który mu to życie przysłało. Ja mam świadomość, że życie to nie tylko moment urodzenia dziecka. To także dalsze lata. Mam kilka koleżanek z niepełnosprawnymi dziećmi i to, co spędza im sen z powiek to brak jasnej odpowiedzi na pytanie, co będzie z ich pociechami, gdy ich samych zabraknie. Bo tak jakoś to jest, że ta „ochrona życia” kończy się z chwilą urodzin. Jednej ze znajomych, której dziecko jest nieuleczalnie chore, polecono dla niego hospicjum… 100 kilometrów od domu. Moje koleżanki, matki niepełnosprawnych, nie wychodzą ze swoich domów miesiącami. Jedna powiedziała mi ostatnio, że już nie wie, jak wygląda kino czy teatr. Nie usunęłaby ciąży nawet gdyby wiedziała o tym, jakie będzie jej dziecko. Ale nie każdy jest takim herosem. Ludzie są słabi. I skoro tego księdza od rodzącej na plebanii kochanki właściwie uniewinniono, uznając, że tylko okazał słabość, to czemu skazuje się na cierpienie kobiety? Im słabymi być nie wolno?
John Lennon, jeden z moich nastoletnich idoli, śpiewał, że kobieta jest murzynem świata. Ta stara piosenka jest nadal aktualna. Dla mnie to hymn dzisiejszych wydarzeń. A fakt, że do jednej stacji zaproszono do dyskusji o aborcji samych facetów, że to oni w większości decydują o tym, co będzie z brzuchami kobiet – jest tego najlepszym dowodem. W islamie kobieta jest przedmiotem i nie ma głosu. Ja jestem państwowcem. Przyjmuję do wiadomości wybory mojego narodu. Przyjęłam do wiadomości wszystkich prezydentów po 1989 roku, choć żaden mi się nie podobał. Przyjęłam do wiadomości wynik ostatnich wyborów. Tak naród chciał – tak ma. Ale po ostatnich głosowaniach nad projektami dotyczącymi aborcji już nie dziwię się, że niektórzy nazywają obecne rządy „PiSlamem”. Coś w tym jest! I to coraz bardziej mnie przeraża.
I tylko zastanawia mnie dlaczego maszerujący w obronie życia i pragnący zaostrzenia ustawy aborcyjnej to w większości mężczyźni i kobiety po menopauzie. Czy naprawdę muszą o tym decydować ci, których to nie dotyczy?
https://youtu.be/CtY5bv-oxLE