Gdy byłam dzieckiem jedna z koleżanek na obozie harcerskim nauczyła nas piosenki o czerwonym kapturku i wilku. Było to na melodię „Chattanooga Choo Choo” Glenna Millera, którą to piosenkę znałam z filmu „Serenada w dolinie słońca”. Gdy po powrocie z obozu zaśpiewałam ją tacie, uśmiał się i… zaśpiewał mi inną, choć na tę samą melodię. Fragmencik brzmiał: „Czy pani wie gdzie tutaj można zrobić siusiu? Okay, okay! Tu pod tą ścianą lej!” Przypomniało mi się to, bo dziś pojechałam zrobić krótki temat do Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego o fladze, Saskiej Kępie sprzed stu lat i bracie swojego prapradziadka, jednorękim powstańcu styczniowym, któremu bratowa, a moja praprababcia, podarowała kawał ziemi na Saskiej Kępie. Wszystko wzięło się stąd, że pewnego dnia zadzwonił do mnie przemiły Pan, który powiedział, że nazywa się Bogusław Pełka i jest prawnukiem rodzonego brata mojego prapradziadka Władysława Przybytkowskiego. Umówiliśmy się na spacer po rodzinnych grobach na Bródnie. Pan podarował mi kopię napisanej przez siebie „Historii Rodzin”. Teraz była okazja, by uszczknąć rąbka rodzinnej tajemnicy i opowiedzieć o bohaterskim powstańcu styczniowym, który mimo braku ręki przewoził ludzi przez Wisłę łódką, rozwijał sztandar z orłem i wraz z pasażerami śpiewał patriotyczne pieśni. Dziś z Panem Bogusławem umówiliśmy się w miejscu, gdzie mieszkał jego pradziadek, a brat mojego prapradziadka, czyli koło wieżycy Mostu Poniatowskiego. Pech chciał, że dziś był mecz Legia Warszawa – Lech Poznań o puchar Polski. I tak w chwili, gdy my nagrywaliśmy rozmowy, filmowaliśmy teren itd., co i rusz koło nas przechodzili zmierzający na mecz ludzie z piwami w garści i szalikami na szyjach. Być może nie zwróciłabym na nich uwagi, gdyby nie drobny fakt. Na dziesięć przechodzących osób dwie oddawały przy nas mocz. Gdyby przechodzili sami mężczyźni proporcje pewnie byłyby inne np. co drugi, gdyż wśród ostentacyjnie lejących nie było ani jednej kobiety. Zresztą chyba tylko dwa razy w życiu widziałam tego typu zachowanie u kobiet i zawsze były to osoby pijane w tak zwanego trupa. W każdym razie dziś, na naszych oczach, nieskrępowani niczym kibice Legii oblewali budynki przy ulicy Jakubowskiej, wieżycę mostu, pobliskie drzewka, krzaki itd. To, że przy okazji, co drugi z lejących wykrzykiwał na cały regulator „Legia!” to tylko już tak dla porządku napomknę.
Kuzynka powiedziała mi kiedyś: „faceci lubią lać na dworze, bo jak psy znaczą teren”. Dziś pomyślałam, że coś w tym jest. Fani Legii zaznaczyli swój warszawski teren na kilka godzin przed wygraną. Bo paradoksalnie nikt z lejących nie miał szalika Lecha.
PS A tu Glenn Miller w oryginale… ponucę jeszcze trochę za moim Ojcem, bo tyle osób przy mnie dziś bez krępacji lało…