Nie jestem religijna, co kilkakrotnie podkreślałam. Jednak to ja pojechałam z kamerą na rezurekcję, a nie deklarujące katolicyzm i walczące z aborcja, In vitro itd. redakcyjne koleżanki katoliczki. Tym razem wybrałam się do kościoła pod wezwaniem Zbawiciela na plac Zbawiciela, na którym stoi kontrowersyjna tęcza.
Już po drodze było ciekawie, gdyż na skrzyżowaniu Mokotowskiej i Koszykowej ni stąd ni zowąd wsiadł nam do auta jakiś facet. Na uwagę operatora, że to nie taksówka, zaczął coś mówić łamanym angielskim, że nie rozumie. Pięć minut zajęło mi wydobycie od niego informacji, jaki jest jego ojczysty język, a po uzyskaniu odpowiedzi, że francuski zaczęłam tłumaczyć w tymże języku, (choć mówię w nim słabo, a po latach nieużywania przed 6-tą rano mam chyba prawo mieć lingwistyczne zaćmienie), że jesteśmy ekipą Telewizji Polskiej i prosimy, by wysiadł z auta, bo jedziemy do pracy.
„Nous avons cinq minutes”, czyli „Mamy pięć minut” – tłumaczyłam panu. Pan jednak jakby i francuskiego nie rozumiał. W końcu operator wyciągnął go z auta i zamówił mu taksówkę przykazawszy, by stał na rogu Mokotowskiej i Koszykowej i czekał. Na mszę dojechaliśmy na dwie minuty przezd szóstą, ale zdążyliśmy zanim wszystko się zaczęło. Procesja rezurekcyjna odbywała się wokół placu Zbawiciela, a co za tym idzie wokół tęczy. Co jest dość zabawne, bo tęcza budzi kontrowersje, choć w moim pojęciu, jako symbol starotestamentowego przymierza jakie Bóg zawarł z Noem jest w czasie takich chrześcijańskich uroczystości jak najbardziej na miejscu.
Było już po procesji, a msza kończyła się, gdy zdecydowaliśmy się wyjść z kościoła (chodziło nam o to, by nie przepychać się z kamerą przez tłum). Nagle moim oczom ukazał się nasz francuskojęzyczny pasażer na gapę. Stał przy drzwiach, jakby się modlił. Podeszłam i spytałam: „Qu’est-ce que tu fais ici?”, czyli „Co pan robi tutaj?” Pan spojrzał na mnie jak na diabła i… uciekł z kościoła.
Przyznaję, że jeszcze żadna Wielkanoc tak dziwnie mi się nie zaczęła.