Wczoraj po południu zmarła Krystyna Nepomucka. Pisarka, autorka ponad 30 powieści. Miała 94 lata. Poznałam ją kilka lat temu na spotkaniu autorskim Marty Fox. Po latach, gdy rozpoczęłam działalność w zarządzie Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, poszłam do niej ze świąteczną wizytą. Na krześle leżał kotek, ale… okazało się, że sztuczny.
– Prawdziwego mieć nie mogę, bo nie wiem, kiedy umrę i jakby co, to on by został sam i może nie miałby kto go zabrać – powiedziała pani Krystyna z rozbrajającą szczerością, wyznając, że na śmierć zaczęła czekać 20 lat temu. Ponieważ wydawało się, że nadejdzie lada moment, więc… np. nie nauczyła się obsługi komputera.
Wtedy jako ekwiwalent za paczkę ze słodyczami i innymi drobiazgami dostałam od niej trzy cudowne, jedwabne szaliczki, jakie tylko mogła mi wręczyć zawsze elegancka i prawdziwa dama, a taką bez wątpienia była pani Krystyna.
Gdy w te wakacje pojechałam do Obór pisać, spotkałyśmy się w jadalni. Przez cały mój pobyt siedziałyśmy razem przy stoliku i gawędziłyśmy o różnych sprawach. Także o duchach. Opowiadała mi o duchach Obór w stanie wojennym i wielu innych niesamowitych przygodach. Na zdrowie nie narzekała, chociaż… nogi powoli odmawiały posłuszeństwa i zdarzało się, że traciła czasem równowagę, więc wracałyśmy do Oficyny razem. Ona, wsparta na moim ramieniu i opowiadająca, że starość nie jest fajna.
– Dla mnie, energicznej osoby to straszna męka – mówiła i dodawała: – Najgorsze, że chyba długo pożyję, bo nic mi nie jest.
Pani Krystyna uwielbiała zwierzęta. Brak kota w domu zastępowała kocimi figurkami. W Oborach obie podkradałyśmy z jadalni chleb, by karmić nim kaczki w stawie. Ona oddawała całą wędlinę psom innych gości i ciągle dopytywała, jak miewają się te wszystkie psy i koty, które na czas posiłków zostawały same w pokojach Oficyny czy Białego Domku.
Z Obór odwiozłam ją samochodem do domu. Po drodze powiedziała: – Uwielbiałam prowadzić. Szalałam za kierownicą i lubiłam przekraczać prędkość. Samochód dawał mi poczucie wolności. – Rozumiałam ją, choć zdaję sobie sprawę, ze wyznanie o przekraczaniu prędkości z ust 94-latki mogą się wydać szokujące. Ale pani Krystyna miała duszę młodszą o co najmniej pół wieku od siebie samej. Jeszcze kilka lat temu nie tylko jeździła samochodem, jako kierowca, ale szalała na nartach.
Wiem, że wszyscy, którzy czytali jej książki przeżywali szok, gdy dowiadywali się, że to ta osoba. Jak to możliwe, że to ta staruszka napisała te wszystkie niedoskonałości, czyli „Małżeństwo niedoskonałe”, „Rozwód niedoskonały”, „Samotność niedoskonała”, „Miłość niedoskonała”, „Kochanek doskonały” czy „Starość doskonała”.
Po Oborach miałam ją odwiedzić, ale ciągle nie było czasu. Aż nadszedł grudzień. Gdy zadzwoniłam – nikt nie odbierał. Dzwoniłam wiele razy, aż… coś mnie tknęło. Na tydzień przed świętami zadzwoniłam do wspólnego znajomego, a jej sąsiada i… dowiedziałam się, że pani Krystyna jest w szpitalu. Na początku grudnia spadła z łóżka. Dlaczego? Nie wiadomo. Odwiedzić jej nie można, bo i tak ciągle śpi, paczki zanosić nie warto, bo jest żywiona pozaustrojowego. Ale mogę zadzwonić do niego, gdy będzie u niej poda jej słuchawkę. Tak też się stało. Mówiłam do niej, ponoć poznała mój głos, ale już nic powiedzieć nie mogła, choć słyszałam, że próbowała. Organizm, który całe życie był silny – nagle spasował. Przedwczoraj jej stan lekarz określili, jako terminalny. Wczoraj zmarła. Podobno nie cierpiała. Było to powolne zapadanie w sen. A ja… pomyślałam ile jest prawdy w słowach księdza Jana Twardowskiego: „spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą”. Spóźniłam się z wizytą. I już tego nie naprawię. Tak mi przykro, tak mi wstyd, jak dawno nie było. To, że nie zdążyłam z wizytą będzie mnie pewnie zawsze już męczyć. A tyle jeszcze miałam jej opowiedzieć i o tyle rzeczy zapytać… Nie zdążyłam.
I taki drobiazg na koniec. Próbowałam zawiadomić wczoraj wszystkie media o śmierci Pani Krystyny, ale… jej życie przegrało ze śmiercią, a sama śmierć z informacjami o śmierci innych ważnych osób, jak Tadeusz Konwicki czy Józef Oleksy. Próżno szukać w internecie wiadomości o jej odejściu w innym miejscu niż nasza strona Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich czy nasze wpisy na Facebooku. A przecież w obliczu śmierci wszyscy jesteśmy równi.