Każdy z nas słyszał o słomianym zapale. Każdemu on się przytrafia. Ja z tym walczę. Gdy postanowię, że coś zrobię – staram się to zrealizować. Pół roku temu wymyśliłam, że nakręcę krótki „film fabularny” (specjalnie pisze fabularny, choć to nawet nie etiuda a 4 minuty czegoś) inspirowany dwoma słynnymi i diametralnie różnymi filmami Stevena Spielberga, które potem doczekały się kontynuacji. Bohaterem pierwszego jest pewien archeolog, a drugiego rekin. O ile pierwszy film oglądałam w telewizji o tyle na tym drugim byłam w kinie z koleżankami z klasy. Jedna podrapała mi rękę ze strachu. Był rok 1978 a my miałyśmy po niecałe 12 lat…
„Premiera” tego mojego „dzieła” dedykowanemu Spielbergowi i będącego zabawą – lada moment. Ale ja, kiedy coś wymyślę, chcę zrealizować i tego nie zrobię – mam potworne wyrzuty sumienia. Przyznam, że nie śpię, dopóki nie zrobię. Tak jest ze stroną genealogiczną. Tak jest i z książkami, których nienapisane rozdziały straszą mnie po nocach. Tak jest nawet z blogiem. Gdy długo nie piszę, czuję, że zaniedbuję czytelników, więc też mam wyrzuty sumienia. Ja tam do takich sprawa podchodzę poważnie, a słomiany zapał po prostu zawsze mnie przerażał i przeraża. Są jednak tacy, których nie przeraża. U których rzeczy można rozpocząć i porzucić, jak kieckę na fotelu albo nawet papierek na chodniku.
Oto co jakiś czas dostaję listy od ludzi, którzy chcą zostać „sławnymi blogerami”. Zawsze pytają, co robić. Nie wiem, czemu akurat mnie, ale to już zupełny szczegół. Odpowiadam wszystkim, że trzeba po prostu regularnie pisać. A oni piszą, potem coraz rzadziej a potem milkną na wieki. Od jakiegoś czasu w specjalnej zakładce umieszczam adresy ich blogów i co jakiś czas do nich zaglądam. Ciekawi mnie, na ile starcza im zapału. Przeważnie szybko milkną, a ich blogi leżą odłogiem, jak pola w okolicach Czarnobyla. Dwaj najwytrwalsi też już zamilkli. Jeden ostatni raz napisał post półtora miesiąca temu, a drugi ponad pół roku temu. Pisze o tym, bo dziś przy porządkowaniu poczty wpadł mi w ręce list sprzed prawie dwóch lat. Brzmiał tak (pisownia oryginalna metodą wytnij/wklej):
„Witam pania mam na imie Joanna , mam 23 lata i jestem modelka aktorka i tancerka na stale mieszkajaca w Nowym Jorku .Urodzilam sie w Polsce , a wychowalam w Niemczech , od 11 lat nie mieszkam juz w kraju,a moja kariere robie tutaj w USA.Ostatnio zaczelam sie bardzo interesowac BLOGGIEM , napisalam jak do tej pory 2 w jeden dzien , bo na wiecej nie mialam czasu, jeden po angielsku i jeden po Polsku. Moje pytanie jest takie jak moze sie blog stac popularnym blogiem ?? jak mozna zachecic duza liczbe osob zeby chcialo przeczytac moj blog ??, czy sa jakies specjalne zasady zeby BLOG mial wieksza popularnosc?Bardzo bym prosila o jakies wskazowki , goraco pozdrawiam z NYC. Joanna”
Oczywiście odpisałam, że trzeba pisać. Że ja na taki większy wzrost czytelnictwa czekałam pięć lat.
Dziewczyna podziękowała za odpowiedź i zapomniałam o tej korespondencji. Aż do dziś. Ponieważ w jej liście podany był adres bloga. Zajrzałam tam. Ostatni wpis powstał dzień po otrzymaniu ode mnie odpowiedzi. Na więcej nie starczyło zapału. Niesamowite, jak mało w ludziach cierpliwości. Jak chcą wszystko zdobyć natychmiast. Niestety… szybko to można jedynie zrobić w majtki, puścić coś z dymem i oblać się wodą. Sukces wymaga pracy. Od dziecka nam to wpajają, a mimo tego nadal spotykam na swojej drodze takich ludzi, którzy naiwnie wierzą, że da się to jakoś ominąć. W sumie podziwiam. Ja też jestem optymistką, ale mój optymizm ma jednak granice realizmu, który podpowiada, ze jak w starym przysłowiu: „bez pracy nie ma kołaczy”.