Margines do połowy kartki

Spread the love

Pisałam kiedyś o kuratorze sądowym i jego blogu „Na marginesie życia”. Pisałam o nim dwukrotnie. Jakiś czas temu ukazała się książka opublikowana przez kuratora pod pseudonimem, a zatytułowana „Na marginesach życia”. To pokłosie bloga. Autor przesłał mi ją do domu wprawiając tym w rozczulenie. Jest to publikacja zawierająca wpisy z kuratorskiego bloga. Niestety nikt (chyba) nie pokusił się o to, by podesłać ją naszym posłom, senatorom, ani proboszczom. Wnioskuję tak, gdyż nadal obserwuję, czytając o tym, co dzieje się w kraju, skutki myślenia, że uda się ludzi nauczyć moralności poprzez straszenie ich piekłem i gniewem Bożym. Cóż… gdyby tak było, świat nie wyglądałby tak, jak wygląda.

Kurator w swoich wpisach, a teraz w książce, pokazał czytelnikowi Polskę bynajmniej nie jak z bajki, ale jak z horroru Wojciecha Smarzowskiego. Wielokrotnie rozmawiałam o tym „polskim piekiełku” ze znajomymi. I wielokrotnie okazywało się, że dopiero ta rozmowa ze mną sprawiała, że zaczynali dostrzegać świat, który dzieje się tuż obok – na (jak to świetnie określił kurator) marginesie życia.

Wśród wpisów kuratora jest jeden, który dla mnie do dziś jest najbardziej wstrząsający i w rozmowach ze znajomymi podaję tę historię, jako przykład patologii. Na kuratorskim blogu nosi tytuł „Worki gówna”. W książce jest zatytułowany łagodniej: „Jaś i Pawełek”. Jest wstrząsającą historią o tym, jak rodzice sprzedawali własne dziecko pedofilowi za flaszkę wódki. Co stało się ze świetliczanką, która to odkryła i doprowadziła do ukarania sprawców, a także poprawy losu dzieci? Jak napisał kurator: „Pani świetliczanka szybko zrezygnowała z pracy na tej wiosce. Dwa razy wybito szyby w świetlicy, ktoś obrzucał jej kamieniami samochód. Także mniej dzieci zaczęło do niech przychodzić, a starsze zaczęły ją wyzywać. Nie wytrzymała i odeszła. Złamała tabu, o którym wszyscy wiedzieli i wielu znienawidziło ją za to.”

Wielu z nas żyje w takim tabu. Godzi się na pewne rzeczy. Przymykamy oczy na sąsiada lejącego dzieciaki. Na matkę pijaczkę. Ja już na to się nie godzę, ale niestety też często z tego powodu podzielam los świetliczanki. Przykład najbliższy. Moja sąsiadka tłucze matkę. Za to, że matka zrobi w gacie czy na podłogę kupę. Za to, że matka zrobi w gacie czy na podłogę siusiu. Za to, że matka coś jej zje. Słuchałam tego, ale za którymś razem poinformowałam opiekę społeczną. Napisałam, że z obiema paniami jestem w konflikcie, ale czuję się w obowiązku zgłosić, ze coś jest nie tak. W końcu matka po 80-tce. Nie chciałabym, by pewnego dnia została zatłuczona. Sama nie mam rodziców. Byłoby mi wstyd, gdybym potem usłyszała, że nie reagowałam. Przesłałam na dowód swojej prawdomówności stosowne nagrania (dziś każdego można nagrać, a te wrzaski słychać u mnie dobrze i wyraźnie). Reakcja OPS była szybka. Niestety niewiele wniosła, bo matka nie przyznaje się, że jest bita. Żyją obie w dziwnej symbiozie i uzależnieniu jedna od drugiej. Nadal więc, co jakiś czas matka otrzymuje ciosy za swoje, czyli siusiu, kupę, czy zjedzenie. Jej los się nie poprawił. I tylko ja mam gorzej. Jej córka ciąga nas po sądach. Zawsze znajdzie jakiś powód. Od dwóch lat jest nim złamana w ogrodzie różyczka. Są też inne. Szkoda wymieniać.

Podałam ten przykład, bo to taki drobiazg. Taki margines. Problem jest jednak w tym, że od lat tego typu margines w naszym kraju się rozrasta. Nie mam na myśli sprawy mojej sąsiadki. To zresztą wykształcona kobieta. Nomen omen prawniczka. I zapewne chora psychicznie. Jednak z roku na rok wzrasta liczba innych, o wiele bardziej drastycznych spraw. Wszystko dlatego, ze patologia, o czym już wspominałam, namnaża się jak wirus! Stąd co jakiś czas czytamy, że matka latami zabijała swoje własne nowonarodzone dzieci, a ich płody trzymała w lodówce. Albo że zakopywała je na swojej posesji. Lub topiła je w pobliskim szambie. Ostatnio wyczytałam, że pewna mama zgłosiła się na pogotowie z noworodkiem w reklamówce. Urodziła, ale po odcięciu pępowiny zajęła się innymi czynnościami. Do szpitala z dzieckiem w siatce poszła po kilku godzinach. Oczywiście przyszła z trupem. No, ale w końcu, jak można w siatce trzymać wołowinę, czemu nie dzieciaka? To zapewne jej zdaniem też mięso. Nie była pierwszą, która tak zrobiła. Informacji o podobnych historiach znalazłam w sieci kilka. Za każdym razem mama była osobą niepełnosprawną intelektualnie. Oczywiście z tzw. patologicznego środowiska, w którym alkohol jest na porządku dziennym. I właśnie na tej podstawie mam wrażenie, że taki margines sięga już połowy kartki, która jest symbolem całej Polski. A my nadal nie wiemy co z nim zrobić. Nadal chcemy prymitywów nauczyć moralności katechizmem. A lekarzom wydaje się, że ich klauzula sumienia i odmówienie wykonania aborcji sprawi, że ludzie pokochają swoje dzieci z gwałtów i wpadek z diabli wiedzą kim. Mało tego, myślą, że ci ludzie pokochają swoje upośledzone dzieci i będą je w miłości chować. Moim zdaniem marne szanse, skoro mimo otwierania „okien życia” w gnojowiskach lądują dzieci, które urodziły się zupełnie zdrowe. Skoro te zdrowe nie znajdują miłości. Jakie szanse mają chore?

Mam wielki szacunek do profesora Chazana, o którym ostatnio głośno, ale chciałabym zobaczyć go w akcji, kiedy tym prymitywnym matkom tłumaczy, że mają pokochać swoje dzieci. Że on zaoferuje im pomoc. Warszawa to nie cała Polska. W Warszawie patologii sporo, ale też i więcej możliwości edukacji. Jak natomiast on wytłumaczy to wszystko, tym wiejskim matkom z popeegerowskich wsi, które rodzą w gnojowiskach, a u ginekologa nie były ani razu? Bo dla nich rozkładanie nóg przed pierwszym lepszym facetem nawet za flaszkę jest mniej obrzydliwe i naturalne niż rozkładanie ich przed ginekologiem?

A swoją drogą… czy ktoś zbadał, ilu jest w Polsce lekarzy, którzy teraz podpisali klauzulę sumienia, a wcześniej w czasach PRL „wyskrobali” sobie mieszkania czy domki z ogródkiem? Wiem. Pytanie nie na miejscu. To ono powinno wylądować w gnojowisku. Niestety o wiele częściej lądują tam dzieci. Margines? Też kiedyś tak myślałam. Ostatnio jednak zauważam, że w niektórych środowiskach powoli staje się pewną normą. A my udajemy, że tego nie widzimy. Co z naszą klauzulą sumienia. Czy też jest na marginesie życia?

PS A kto chce zrobić dobry uczynek. Niech kupi książkę kuratora jakiemuś twardogłowemu zwolennikowi nawracania patologii krzyżem, różańcem i katechizmem. (Książka jest łagodniejsza od bloga. mniej w niej ostrych sformułowań, które rażą wielu.) A potem niech da mi znać. Jakie ten ktoś ma wnioski po lekturze.  A przede wszystkim jakie pomysły, bo na tym najbardziej mi zależy. W końcu margines rośnie…

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...