Jak niewiele można pokazać, gdy ktoś jest w Warszawie na kilka godzin, a jeszcze chce coś załatwić. Taką mam myśl po wczorajszym dniu.
Otóż jakiś czas temu napisała do mnie czytelniczka bloga – licealistka z południa Polski – że chce zrobić ze mną wywiad do gazetki szkolnej, więc w związku z tym pyta, czy może mnie odwiedzić w Warszawie. Umówiłyśmy się na wczoraj i właśnie wczoraj około południa licealistka zawitała do Warszawy. Już na wstępie wyszło zabawne nieporozumienie. Byłam po prostu przekonana, że dziewczyna wysiądzie na centralnym i zaproponowałam, by poszła do Złotych Tarasów na kawę, a tu… okazało się, że wysiadła na Zachodnim. Dopiero potem dowiedziałam się, że jechała pekaesem, a te mają przystanek na Zachodnim. Dojazd samochodem na dworzec Warszawa-Zachodnia to koszmar, zwłaszcza w godzinach szczytu. Na szczęście było dopiero południe. Dojechałam więc po mniej więcej pół godzinie i zabrałam dziewczynę ze sobą. Umowa była taka, że ma przyjrzeć się mnie w pracy. Pierwotnie miałam przecież tego dnia wydawać Kurier Mazowiecki. Dziewczyna miała więc zobaczyć jak pracuje się w telewizji. Ponieważ jednak nastąpiły zmiany, a ja jestem osobą, która szybko się przystosowuje, więc na ten dzień zaplanowałam zupełnie inne rzeczy. Rano miałam spotkanie z sanepidem w sprawie domu, a potem ze sponsorem w sprawie wyprawy na Krym, potem jeszcze inne rzeczy w planach i na te inne licealistkę wzięłam ze sobą. Po drodze opowiadając trochę o tym, co mijamy za oknem – ruszyłyśmy w trasę. Najpierw pojechałyśmy do Fundacji Vide Supra, gdzie jestem w komisji stypendialnej i w tym roku (jak i w poprzednich latach) wzięłam udział w przyznawaniu stypendiów zdolnej młodzieży z Mazowsza. Co roku wybieram sobie jakiegoś swojego stypendystę, któremu coś funduję. Dwa lata temu „moja stypendystką” była dziewczynka, która interesuje się astronomią, w ubiegłym roku chłopiec interesujący się fotografią. W tym roku wybrałam przyszłą dziennikarkę – zapewne podobną do tej, która mnie właśnie odwiedziła. W Fundacji przejrzałam teczki „mojej stypendystki’, a także teczkę chłopca, który stypendium nie dostał, ale miałam dla niego swoje książki i chcę jeszcze coś tam dla niego załatwić, bo uważam, że bez pomocy z zewnątrz się zmarnuje. Z Fundacji pojechałyśmy do redakcji Magazynu 13-tka, z którego brałam gazety itd. Tam zeszło nam się krócej, bo tylko ploteczki, gazetki, uściski i w drogę. Przez korki pojechałyśmy na Saską Kępę na obiad. Tam zaczęłyśmy wywiad. Potem z pizzą w garści dla mojego syna poleciałyśmy do mnie do domu. Tam kończyłyśmy wywiad, oprowadziłam ja po mieszkaniu i… zrobiła się 17-ta. Ponieważ już wcześniej zamówiłam dla dziewczyny przepustkę do TVP na 17-tą, więc pojechałyśmy, by zobaczyła całe telewizyjne zamieszanie. Uprzedziłam, że możemy spotkać na swojej drodze nieprzyjemnych ludzi, bo telewizja to maszynka do mielenia ludzkiego mięsa. I… tak się stało, bo natknęłyśmy się na osobę, która od wielu lat mnie nienawidzi, więc zachowuje się w stosunku do mnie (ale nie tylko do mnie) tak chamsko, że naprawdę ręce opadają. Na szczęście tego dnia był to jednostkowy przypadek i jednorazowy pokaz chamstwa (choć gdy późnym wieczorem wpadłam jeszcze raz do redakcji był szeroko komentowany przez obecnych w czasie zdarzenia). Po obejrzeniu telewizji od kuchni popędziłyśmy znów do mnie do domu, gdzie czekał już mój przyjaciel i wymieniał mi zasilacz w komputerze stacjonarnym. A potem ruszyłyśmy z kopyta w miasto. Była 19-ta z minutami. Licealistka miała autobus o 20.45. Chciałam jej jeszcze pokazać Warszawę, choć wieczorem, więc po ciemku i z okien samochodu, ale dobre i to. Pojechałyśmy więc tam, gdzie budują most północny. Po drodze oglądając oświetloną panoramę Starego Miasta, pogrążona w mroku cytadelę itd. Stamtąd zawróciłyśmy do Wilanowa, by zobaczyła, jaka mniej więcej to odległość, choć jazda wieczorem, gdy nie ma korków nie ma tego „uroku”. No i z Wilanowa pognałyśmy na Dworzec Zachodni, bo już był czas. Na dworcu okazało się, że… nie ma żadnego autobusu o 20.45. Dziewczyna z pospiechu źle spojrzała na rozkład jazdy. Najbliższy autobus w jej strony odchodził 10 godzin później. O tej porze nie było żadnych autobusowych połączeń z jej miejscowością… Popędziłyśmy na dworzec PKP Warszawa-Zachodnia, ale niestety tam informacji nie udało nam się uzyskać, bo pani powiedziała, że informacja jest tylko na… Dworcu Centralnym. Zadzwoniłam do przyjaciółki, która przez Internet znalazła nam pociąg z jedną przesiadką. Niestety odjeżdżał z Dworca Centralnego za 17 minut. Miałyśmy więc tylko te 17 minut na dojście do samochodu i dojazd na dworzec. Gnałam jak szalona. Przed Centralnym wyrzuciłam dziewczynę z samochodu i kazałam biec na peron trzeci, bo stamtąd odchodził pociąg, a sama rozpoczęłam szukanie miejsca do zaparkowania. Na dworzec wpadłam w momencie, kiedy pociąg wjeżdżał na peron. Zdążyłam więc wsadzić dziewczynę do pociągu i przykazać, by znalazła kierownika i zgłosiła chęć kupna biletu od niego.
SMS, że licealistka dotarła do domu, przyszedł przed siódmą rano. Nie wiem co ona zapamiętała z tej Warszawy poza szalonym pędem i że wszystko tu dzieje się w biegu. Mam nadzieje, że cokolwiek…
PS. A dworzec Warszawa-Zachodnia jest wstrętny! Ot co!
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...