W redakcji TVP podano do wiadomości listę zwolnień grupowych. Nie ma mnie na niej z tego prostego powodu, że mam umowę o współpracę między firmami, czyli wystawiam faktury. Te słynne płatne 31 dni po terminie i ginące w odmętach Woronicza. Ze mną umowę można rozwiązać w jeden dzień. Może dziś? Po tym wpisie? Wszystko jest możliwe.
Na liście są jednak koledzy i koleżanki, którzy pracują tu niemal tak długo jak ja (13 lat w tym roku mi stuka), a nawet tacy, którzy dłużej. Dużo ich. Są też operatorzy. Nie słyszałam, by byli ludzie z administracji, ale… przecież od dawna wiadomo, że telewizja to nie może istnieć bez widzów, ale bez dziennikarzy może. Czy ludzie, którzy przychodzą tu na stanowiska kierownicze z innych (nietelewizyjnych mediów) lub z ulicy, znają się na robocie? Nie! Też postrzegają telewizję tak, jak przeciętni widzowie. A ponieważ my Polacy znamy się na wszystkim – od medycyny przez literaturę, kino, muzykę, telewizję i rządzenie, więc tak z małą pomocą rzeszy besserweiserów toczy się światek. Ten telewizyjny również.
O ironio na trzy dni przed podaniem do wiadomości listy zwolnień grupowych w intranecie wylądowało arcyciekawe ogłoszenie.
Biuro Marketingu i Promocji umożliwia pracownikom zakup upominków reklamowych TVP. Zakupy indywidualne są możliwe w dniach 13, 17 i 18 sierpnia.
A więc jeszcze tylko dzisiaj. Lista przedmiotów możliwych do kupienia jest długa. Na początku są 4cm nalepki z napisem TVP w cenie 13 groszy, potem daszki z papieru, długopisy, peleryny, bluzki, czapki, parasole, krzesło reżyserskie (sic!), a na końcu… przybornik na biurko oprawny w drewno w cenie 800 złotych z hakiem. Ponieważ w Telewizyjnym Kurierze Warszawskim zarabiam miesięcznie średnio właśnie tyle, co kosztuje ten przybornik (A tak! Tak! Gdyby nie praca w innych redakcjach, to z głodu bym zdechła ja i pchły moje!), a jedna z koleżanek wydawców, która od 30 lat ma tu etat i jej pensja na rękę wynosi 600 złotych (gdyby nie honoraria też by zdechła), więc oczywiście zarówno ona, jak i ja marzymy, by całą tę kwotę wydać na przybornik. Oczywiście dziwnie jestem spokojna, że ten, kto reżyseruje żałosny spektakl zwolnień grupowych, krzesło reżyserskie z listy zakupów upominków reklamowych w cenie 98 złotych dostanie za darmo. Czy długo się na nim utrzyma? Inna sprawa. Na pewno jednak wyląduje na innym krześle, o którym mnie szaraczkowi trudno nawet marzyć, bo mimo nieograniczonej wyobraźni czasu na marzenia brak. Szara rzeczywistość puka do drzwi. Stać mnie tylko na naklejkę. Ale nie bardzo jestem nią zainteresowana. Czasy, gdy naklejka była dla mnie czymś niezwykłym minęły wraz z podstawówką.
Ostatnio po sieci krąży taki kawał.
Rozmawia dwóch właścicieli firm. Jeden pyta drugiego:
– Płacisz tym swoim pracownikom?
– Nie.
– A przychodzą?
– Cały czas przychodzą i dlatego teraz zastanawiam się, czy nie pobierać opłat za wejście.
Ja za wejście już zapłaciłam. Identyfikator telewizyjny kosztował mnie ponad 40 złotych. Gdy mnie wyrzucą, nikt tej kwoty mi nie zwróci. Ale jak wyrzucą, to znaczy, że ta instytucja nie była warta aż tylu lat pracy w jej murach. I tego się boję.