Archepylak, czyli jak poległy zagrzewał do boju

Spread the love

Pojechałam wczoraj do Ossowa na rekonstrukcję Bitwy Warszawskiej. Uwielbiam i oglądać i fotografować rekonstrukcje. Na tę wybrałam się z synem. Do Zielonki pomknęliśmy prawie jak strzała, ale już przed Ossowem zrobił się koras gigant, w którym utknęliśmy na dobre na ponad pół godziny. Zaczęłam żałować, że nie wyjechałam z domu o 11-tej. Bitwa miała rozpocząć się o 13-tej, a tu już było kwadrans po. Próbowałam zaparkować auto na głównej ulicy Ossowa na poboczu, ale natychmiast podszedł do mnie tajniak z wołomińskiej policji i nakrzyczał, że złamałam dwa przepisy. Żądał dokumentów, ale ponieważ równolegle ze mną te dwa przepisy łamało kilkunastu kierowców, więc machnął ręką i kazał natychmiast odjeżdżać. Zdążyłam tylko spytać gdzie tu jest jakiś parking. Usłyszałam, że dwieście metrów dalej. Niestety na tym położonym dwieście metrów dalej parkingu, nie można było już wcisnąć nawet roweru, a co dopiero auta. Zawróciliśmy i przejechawszy znów niemal pół wsi zaparkowaliśmy na jednym z prywatnych podwórek. Na miejsce rekonstrukcji po prostu biegliśmy! Syn zobaczywszy tłumy powiedział, że woli posiedzieć w namiocie z butelką wody niż pchać się w tę ciżbę. Oglądać już mu się nie chce, bo taki tłok. Pobiegłam więc sama przez błoto do trybuny honorowej, machnęłam legitymacją prasową i znalazłam się na dole między reporterami. Była 13:30, ale bitwa jeszcze się nie rozpoczęła. Przede mną rozpościerało się błotniste pole. Siedziałam po turecku na własnej torbie i z aparatem w garści czekałam na sygnał do walki.

Bitwa, w której udział wzięło ok. 150 rekonstruktorów rozpoczęła się o 13:45, a zakończyła oczywiście zwycięstwem wojsk polskich i pogrzebem księdza Skorupki. Zanim jednak do tego doszło zdążyłam parę razy się uśmiać. Otóż…

Po pierwsze: jeden z „chłopów”, którzy kosili łąki, gdy wojska sowieckie szły na Warszawę w trakcie swojego monologu o Ojczyźnie, wojsku itd.. powiedział: „głośniej mikrofon”.

Po drugie: ksiądz Ignacy Skorupka już umarł, ale narrator jeszcze przez pięć minut relacjonował, że właśnie zagrzewa do walki, błogosławi i tak dalej…

Po trzecie: krzyż na mogiłę księdza najpierw niesiono na środek pola bitwy, ale później na prośbę bodajże Polsatu przeniesiono w inne miejsce, dlatego tym razem narrator wyprzedził akcję na polu.

Wreszcie po czwarte: gdy po bitwie narratorzy (w liczbie dwóch) czytali z kartek informacje o znaczeniu bitwy, jeden z nich wydukał, że dzięki zwycięstwie naszych wojsk nad sowietami ominął nas… ARCHEPYLAK GUŁAG. W grupie reporterów nie było nikogo, kogo by to stwierdzenie nie ubawiło.

Jednak mimo tych wszystkich niedoróbek i tak lubię rekonstrukcje. Wszystko idzie w nich na żywioł, więc nawet te pomyłki mają swój urok. Mam świadomość, że rekonstrukcja jest niezwykle trudna do perfekcyjnego wyreżyserowania, bo z reguły biorące w niej udział grupy pochodzą z wielu różnych krańców Polski. Dlatego efekt końcowy zawsze przypomnia mi najstarsza audycje polskiego radia, czyli hejnał z wieży mariackiej. Zawsze, gdy słyszę go w radio to mnie rozczula. Szczególnie, gdy trębacz się pomyli. I nawet nie mam pretensji, że organizatorzy rekonstrukcji Bitwy Warszawskiej zaczęli przedstawienie z opóźnieniem. Przy tak fatalnej organizacji ruchu, gdyby nie to opóźnienie, w ogóle nie ujrzałabym bitwy.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...