Poszukiwany barszcz

Spread the love

Nic mi się tak nie dało ostatnio we znaki jak barszcz Sosnowskiego. Nie. Rośliny na oczy nie widziałam, bo jest rzadka. Poza tym, jako mieszczuch nie mam zbyt częstego kontaktu z przyrodą inną niż równo przycięte parkowe trawniki. Chodzi o to, że kilka dni temu zleciłam jednemu z reporterów Kuriera Mazowieckiego zrobienie na ten temat materiału. Natchnieniem był zresztą artykuł w Gazecie Łomiankowskiej, która donosiła, że ta niebezpieczna roślina jest na terenie gminy. Tuż po wczorajszej emisji programu zaczęły urywać się telefony. Każda z kilkudziesięciu dzwoniących osób widziała barszcz Sosnowskiego.
Cóż to za barszcz? Otóż to roślina, która do Polski trafiła w latach 50-tych ubiegłego wieku, jako dar radzieckich uczonych. Barszcz zaczęto uprawiać, jako roślinę paszową na skalę przemysłową (najpierw w Małopolsce w latach 70-tych) i cóż się okazało? Po pierwsze u niektórych zwierząt barszcz Sosnowskiego wywołuje podrażnienie przewodu pokarmowego, biegunkę, nudności i krwotoki wewnętrzne.
Uprawa szybko wymknęła się spod kontroli i roślina rozprzestrzeniła się samorzutnie w niektórych regionach Polski. Problem w tym, że barszcz Sosnowskiego wywiera niekorzystny wpływ na gatunki rodzime, bo je wypiera. Na dodatek, gdy jest wilgotno (jak teraz, bo mam częste opady) oraz gdy panują wysokie temperatury, roślina wydziela szkodliwą substancję. Wtedy zetknięcie ze skórą wywołuje u człowieka efekt fotodynamiczny, podobny do oparzeń. Nawet może dochodzić do martwicy skóry.
Widzowie rozdzwonili się niemal natychmiast po emisji programu. Barszcz widzieli wszyscy, choć… nie jest to możliwe, bo roślina jest rzadka, choć jak już zakwitnie to rozplenia się na potęgę. Znaleźć ją jednak nie jest łatwo. Nasz reporter dla potrzeb materiału barszczu szukał dość uparcie i nie znalazł, bo na teren gminy Łomianki przyjechał dzień po ścięciu wielkiego krzaka, który był natchnieniem dla gazety Łomiankowskiej. Na szczęście w programie można było podeprzeć się archiwum.
Jednak każdy z dzwoniących widzów wręcz błagał żebyśmy natychmiast jechali i likwidowali barszcz, choć w materiale mówiliśmy, że likwidacja rośliny to obowiązek urzędu gminy. Co najzabawniejsze to większość widzów widziała roślinę przez okno autobusu bądź samochodu, ale wszyscy byli pewni, że to właśnie ten niebezpieczny barszcz Sosnowskiego.

– Głowę daję sobie uciąć! – Krzyczał pan i żądał mojej natychmiastowej reakcji.
Na szczęście jakiś czas po Kurierze Mazowieckim na naszej regionalnej antenie był emitowany Wywiad Kuriera, który też w całości był o barszczu. W wywiadzie wypowiadali się specjaliści. Mówili o tym, że barszcz jest niebezpieczny zwłaszcza dla alergików. Informowali, że likwidować tę roślinę jest trudno. Powinno się to robić zanim zakwitnie i lepiej być przy tym szczelnie ubranym i mieć gumowe rękawice. Botanik uprzedzał, że barszcz bywa mylony z rożnymi roślinami. Podobny jest do kopru. Ma jednak ładniejsze kwiaty i jest większy. Potrafi urosnąć nawet do 5 metrów wysokości. Na razie nie jest wszechobecny.
Telefony ustały. Jednak tylko na kilka godzin. Tuż po północy (na mój telefon komórkowy, na który przełączono dyżur) zadzwonił kolejny widz z obsesją barszczu. Człowiek chyba w internecie obejrzał Kurier Mazowiecki, bo inaczej nie umiem sobie wytłumaczyć spóźnionego zapłonu. Zaczął krzyczeć, że ten straszny barszcz rośnie mu pod oknem. Błagał o pomoc. Uspokajałam faceta kilka minut. Jakoś się udało. Potem, rozbudzona długo nie mogłam zasnąć i tak myślałam, że z barszczem to jak z poszukiwanym zaginionym. Wszyscy go widzą i każdy w innym miejscu. Ale rzadko zgłasza się ten, kto go spotka naprawdę.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...