Kto ma kogo w dupie, czyli historia pewnej „rodzinki”

Spread the love

Wczoraj radomski reporter zrobił dla nas materiał o „rodzince”, która mieszka w namiocie nad zalewem i żąda od miasta mieszkania. Pani ma lat 24 i nie pracuje. Pan 49 i też nie pracuje. Pani jest w ciąży z trzecim (!) dzieckiem. Poprzednią dwójkę decyzją sądu jej odebrano. Starsze zostało odebrane tak, że pani nie ma praw rodzicielskich (pan również), drugie niemal zaraz po porodzie znalazło się w rodzinie zastępczej. Decyzja o odebraniu praw rodzicielskich do niego ma zapaść w najbliższy wtorek. Jak będzie z trzecim, które urodzi się za 4 miesiące? Pani grozi, że zagryzie ludzi, jeśli będą jej chcieli to dziecko odebrać, a w ogóle jak odbiorą jej prawa rodzicielskie do drugiego, to trzecie dziecko urodzi za granicą. W materiale wypowiadał się psycholog i przedstawiciel ośrodka pomocy społecznej. Psycholog mówił, że te regularne ciąże to dowód, że „rodzinka” chce wyłudzić mieszkanie.
A jednak po emisji zadzwoniła telewidzka z awanturą. Odebrałam telefon, więc na mnie się skrupiło. Byłam wyzywana, że ciągle w tej telewizji pokazujemy gwiazdy, a nie pomożemy biednym ludziom.
Szczególnie panią zbulwersowała wypowiedź miasta. Miasto mówiło bowiem, że w kolejce czekają 3 tysiące osób. Ci państwo też są na liście, ale na końcu. Przyznanie im mieszkania poza kolejką z tego powodu, że ona jest w trzeciej ciąży i mieszkają w namiocie spowoduje, że za chwilę nad zalewem powstanie namiotowe miasteczko.
W materiale nie było niektórych informacji. Że pierwsze dziecko, urodziło się, gdy pan przebywał w zakładzie karnym. Nie było też słowa, że pracy nie mają, bo pan jest alkoholikiem i nie chce podjąć leczenia. „Rodzinka” nie chce mieszkać w ośrodku dla bezdomnych, bo oficjalnie mówi, że chcą być razem, a nie ma ośrodków koedukacyjnych. Tymczasem chodzi o to, że w ośrodku nie można pić alkoholu. Niestety materiał telewizyjny w newsach ma swoją ograniczoną objętość. Dwóch minut przekroczyć nie powinien. Dlatego nie dało rady poruszyć wszystkich wątków. Wydawało nam się jednak tak oczywiste, że zachodzenie w kolejne ciąże, gdy odbierane są prawa rodzicielskie do dzieci z poprzednich ciąż nie świadczy dobrze o „rodzince”, że z pozostałych wątków zrezygnowaliśmy.
Kiedyś czytałam, że króliczyca, gdy czuje, że nie ma sprzyjających warunków do porodu cofa ciąże do zaniku! Człowiek rodzi gdzie popadnie i podrzuca państwu. Nie wydaje mi się, by tej „rodzince” chodziło o dobro dzieci. Inaczej poprzestaliby na jednym dziecku i do końca walczyli o prawa do wychowywania go. Oboje nie pracują, bo nie budzą zaufania. Zresztą jak może budzić zaufanie czynny alkoholik!? Poza tym, gdyby chodziło mu o dziecko, to by nie pił. Oboje nie budzą też litości, bo mają roszczeniowa postawę życiową. U mnie budzą przerażenie.
Mój syn miał kilka dni, gdy obejrzałam w telewizji pewien film. Tytułu nie pamiętam. Rzecz toczyła się w XIX wieku. Dotyczyła konfliktu dwóch rodów. Coś jak w Romeo i Julii, tyle, że ta „Julia” urodziła swojemu „Romeo” dziecko. Ponieważ jednak „Romeo” nie umiał przeciwstawić się woli ojca, więc „Julia” zerwała z ukochanym i związała się z wdowcem z trojgiem dzieci. Kilka dni po urodzeniu się dziecka objawił się pijany „Romeo”. Przyjechał po śniegu na koniu i groził śmiercią. Żądał, by „Julia” do niego wróciła. Kobieta nie chciała. Już nie pamiętam, jak stało się to, że mężczyzna zmarł w drodze powrotnej i koń zawlekł trupa do domu. W każdym razie senior rodu po śladach trafił do chatki, gdzie mieszkała „Julia” z wdowcem i dziećmi. Ów ojciec „Romea” przyjechał zabić wdowca i jego dzieci. Miała to być zemsta za śmierć jedynaka. „Julia” padła na kolana i błagała o litość. Powiedziała, że da mu coś najcenniejszego, co ukoi jego ból. Przyniosła zawiniątko. Swoje dziecko. Powiedziała:
– To twój wnuk.
Senior rodu wziął zawiniątko i powiedział, że przyjmuje dziecko, a ona nigdy go nie zobaczy. „Julia” zanosząc się płaczem przystała na to. Chciała ratować życie wdowca i jego dzieci. Oglądałam ten film, płakałam i tuliłam swoje dziecko przerażona, że i mnie ktoś mógłby je odebrać. Jak skończył się film nie wiem, bo mąż wyłączył telewizor. Powiedział, że to fikcja, a ja skoro tak przeżywam wymyślone historie, to nie powinnam w ogóle ich oglądać.
Niestety tak już ze mną jest, że jak coś dzieje się dzieciom lub zwierzętom w filmie lub książce – przeżywam. A jak to się dzieje w życiu to już w ogóle!
Dlatego przyznam, że byłam w szoku, gdy telewidzka zadzwoniła i żądała, by pomóc „rodzince” i wyzywała mnie od ostatnich. W szoku nie skorzystałam z całkiem rozsądnej podpowiedzi kierowniczki produkcji, która mówiła:
– Niech ta pani weźmie ich do siebie, jak taka mądra!
Ano niech weźmie. Łatwo powiedzieć. W końcu od lat nikt nie chce tego zrobić. Cóż… w mieszkaniu trzeba płacić rachunki.
Najgłupsze jest to, że ja się przejęłam i „rodzinką” i telefonem telewidzki. Tymczasem na końcu straszliwej dyskusji z nią wyszło tzw. szydło z worka. Pani przeskakiwała z tematu na temat, bo wygadywała na rząd, politykę, prezydenta itd. I dopiero wtedy zrozumiałam. „Rodzinka” z namiotu była pretekstem. Pani zresztą powiedziała: „i cieszę się, że wreszcie się do was dodzwoniłam, bo mogę powiedzieć całą prawdę. Siedzicie tam i zarabiacie miliony, a człowieka macie w dupie!”
Odłożyłam słuchawkę. Miałam tego dość. Zwłaszcza, że twierdzę, że kto, jak kto, ale człowieka w dupie to ma „rodzinka”. I to nie jednego. Całą trojkę. Bo przecież zgodnie z definicją różnych polityków, biskupów itd. nienarodzone dziecko, to też człowiek.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...