Kalecy, a jednak wielcy

Spread the love

Miałam jakieś siedemnaście lat, gdy przeczytałam książkę Alicji Okońskiej „Paleta z mazowieckiej sosny”. To biograficzna powieść o Ludomirze Benedyktowiczu. Płakałam okropnie nad losem młodego, dziewiętnastoletniego chłopaka, który miał być leśnikiem, marzył o malarstwie, a oto w Powstaniu Styczniowym w bitwie pod Feliksowem koło Ostrowi Mazowieckiej stracił obie dłonie. Jedną odrąbał mu szablą Moskal. Drugą trzeba było mu amputować, bo szrapnel rozerwał przedramię. Pamiętam z książki opis, gdy młody Benedyktowicz płakał i pytał, co z nim będzie, jak będzie malował i to, że lekarz tchnął w niego nadzieję mówiąc: „Tak” i wetknął za owinięty wokół kikuta bandaż – ołówek. Tym prostym gestem dał artyście nowe życie. Benedyktowicz został potem malarzem. I to nie amatorem! Rozpoczął studia na Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Zapamiętałam, że do sali, w której czekał na niego jeden profesorów, by zdecydować o jego przyjęciu na studia, Benedyktowicz wszedł w długiej pelerynie i towarzystwie szkolnego woźnego, który trzymał pod pachą teczkę jego prac. Bodajże ruchem głowy młody artysta poprosił woźnego o ich pokazanie. Woźny przewracał więc zawartość teczki, profesor oglądał i po obejrzeniu ostatniej pracy wyciągnął dłoń do swojego przyszłego studenta. Wtedy Benedyktowicz odchylił pelerynę i powiedział:
– Przepraszam, ale ja nie mam rąk.
To wprawiło profesora w ogromne zdumienie. Benedyktowicz studia skończył. Ożenił się z piękną kobietą, z którą miał sześcioro dzieci i całą rodzinę utrzymywał… z pracy rąk, których tak naprawdę nie miał. Używał specjalnej obręczy przykręcanej do kikuta. Do tej prymitywnej protezy przytwierdzał pędzel, ołówek, a także widelec. Z książki wiedziałam, że proteza jest w muzeum w Krakowie, bo tam na Cmentarzu Rakowickim leży Benedyktowicz. Nigdy jednak nie widziałam jej na własne oczy aż do…. Ostatniego wtorku, kiedy to w Muzeum Ordynariatu Polowego WP wystawiono ją. A wszystko z okazji promocji książki Tadeusza Pruszaka „Polski Barbizończyk. Losy i dzieło Ludomira Benedyktowicza.”

Chciałam kiedyś zrobić film dokumentalny o Benedyktowiczu – zatrzaśnięto przede mną kilkoro drzwi. A ja chciałam pokazać te mazowieckie miejsca z nim związane. Pojechałam nawet na dokumentację. Pojechałam między innymi zobaczyć, gdzie w Ostrowi Mazowieckiej stała plebania, na której amputowano mu przedramię. Gdzie mogła być jego fałszywa mogiła. Wyobrażałam sobie te lasy pod Ostrowią, jak wyglądały wtedy? Marzyłam też o napisaniu scenariusza filmu fabularnego o Benedyktowiczu. Paru osobom – reżyserom podsuwałam książkę. Nikt nie był zainteresowany. Ech… w Hollywood wiedzieliby, co zrobić z takim życiorysem. Ja natomiast tylko straciłam swój egzemplarz książki Alicji Okońskiej i musiałam potem kupować sobie nowy na allegro. Nikt do tej pory się tym tematem nie zainteresował. A przecież to jest życiorys na pasjonujący film! Sam fakt, że człowiek traci obie dłonie i zostaje malarzem jest już niezwykły, ale Benedyktowicz to nie tylko malarz bez rąk. To także Powstaniec Styczniowy, którego rodzina na skutek jego udziału w Powstaniu straciła majątek. To także ktoś, kto był na własnym pogrzebie. By nie został zesłany na Syberię zrobiono wtedy mistyfikację, że niby pod tym Feliksowem zginął. To człowiek, który bez rąk trafił w końcu do X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej! Wyobraża ktoś sobie człowieka bez rąk w więzieniu?! Benedyktowicz to wreszcie intelektualista, poeta, krytyk sztuki, szachista, a nawet autor kilku podręczników poświęconych szachom. To po prostu wielki myśliciel, któremu kalectwo może i trochę pokrzyżowało plany życiowe, ale nie uniemożliwiło stania się tym, kim został. Książka Pruszaka, nad którą autor, jak sam przyznał, pracował osiem lat, a którą czytam i ryczę znów jak bóbr, choć przecież to praca naukowa i właściwie chyba nie powinnam płakać, pokazuje Benedyktowicza z różnych stron. Ja po raz pierwszy miałam możliwość poczytać jego wiersze w takiej liczbie. Tu pokazany został człowiek w całości. Oddane zostały wszystkie jego zainteresowania i pasje.

Współczesny Benedyktowiczowi Adam Chmielowski, znany jako brat Albert, malarz, później zakonnik, w Powstaniu Styczniowym w boju stracił nogę. Czytałam kilka jego biografii. Między innymi „Szary brat” autorstwa Pii Górskiej – uczennicy m.in. Józefa Chełmońskiego. To stąd wiem, że Adam Chmielowski trzymał w ręku świecę, gdy mu tę nogę amputowano. Cóż… nie było nikogo innego, kto mógłby to zrobić i asystować przy operacji. Potem, z drewnianą nogą, jako student Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, gdy wraz z braćmi Gierymskimi chciał za darmo przejechać się dorożką, odpinał drewnianą nogę, kładł się na ulicy i udawał ofiarę wypadku. Bo takim przysługiwał darmowy przejazd dorożką. W ten sposób za darmo transportował siebie i kolegów do knajpy. Potem został zakonnikiem, a po śmierci beatyfikowany i wreszcie kanonizowany, jest dziś świętym kościoła katolickiego.

Teraz, siedząc nad swoimi genealogicznymi badaniami i równolegle książką, czytam sporo o Powstaniu Styczniowym.

W notatkach mojej ciotecznej babki, (do której mówiłam „ciociu”, więc niech zostanie, że „ciocia”), w których opisywała „rodzinne plotki” znalazłam m.in. historię Konrada Doruchowskiego (przyrodniego brata mojego prapradziadka Józefa Faustyna Gorczyckiego). Ciotka napisała tak: „W Powstaniu Styczniowym został ranny w rękę – trzeba było amputować dłoń. Operacja odbywała się w leśniczówce – nie było żadnych środków znieczulających nie mówiąc o narkozie. W czasie amputacji zdrową ręką nabierał landrynki i jadł je – nikt nie usłyszał nawet jęku.”

I tak się w świetle tych historii zastanawiam. Czy kiedyś ludzie byli dzielniejsi? Czy dobrobyt nas tak rozpuścił? Co się z nami stało? Co stało się takiego z nami wszystkimi, że donosimy jeden na drugiego, sądzimy się o pierdoły i jak tylko można migamy od pracy. Kiedyś…. Ludzie mieli przejścia, a mimo tego robili coś dla innych i potomności. A dziś?

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...