Nigdy nie mów „nigdy”, czyli z plebanii do domu

Spread the love

Teoretycznie to wiemy, a praktycznie? Ileż razy zarzekamy się, że nigdy więcej, a potem… dzieje się w naszym życiu to, co nigdy nie miało się więcej zdarzyć. Miałam nigdy więcej nie wyjść za mąż, a tu proszę! Wyszłam. To jednak jeszcze pół biedy! Zarzekałam się, że nigdy w życiu, nigdy więcej, nigdy przenigdy nie będę miała…. szczura. A tu nagle? Trach! Wszedł w moje życie, jak nóż w masło! Oto wczoraj na Facebooku znajoma ogłosiła, że do oddania jest szczurek. Ktoś dostał go na gwiazdkę i nie może zatrzymać. Siedziałam zgnębiona różnymi prywatno-zawodowymi sprawami. Pomyślałam, że zwierzę łagodzi obyczaje. Niby jest Zrazik, nasz śmierdzący i potwornie pierdzący stary jamnik, ale ciężko przy nim pisać, bo wierci się, zrzuca z fotela (kładzie się za plecami i powolutku systematycznie spycha. Przeważnie orientuję się w sytuacji, gdy już wiszę pośladkami na skrawku fotela), puszcza też bąki, przy których gazy bojowe I wojny Światowej wydają mi się jednak perfumami Chanel nr 5. Wpadłam więc do kuchni, gdzie Ulubiony kolejny dzień spędzał w twórczym szale nad lampą (o tym jeszcze napiszę, bo to jest dopiero historia!). Spytałam tylko:

– Bierzemy szczura?

Od razu się zainteresował. Przyznaję, że o szczurze gadaliśmy już kilkukrotnie. Zwłaszcza po wizycie w Lublinie u kuzynki, która szczura ma! Powiedziałam więc, co i jak i zobaczywszy rozpromienioną twarz zgłosiłam na Facebooku chęć przygarnięcia zwierzęcia. Zaznaczyłam przy tym, że musi być z klatką czy innym terrarium, bo z forsą na razie u nas krucho. Dowiedziawszy się, że zwierzątko jest ze wszystkim, ucieszyłam się. Dziś miałam otrzymać informację skąd mam odebrać szczura. Na telefon czekałam właściwie od rana. Wreszcie zadzwonił. Pośrednik podał mi adres gdzie szczur przebywa. „Wygooglałam” sobie i… szok! Pod tym adresem mieści się… kościół. Zadzwoniłam więc dopytać, czy na pewno taki adres, bo to kościół:

– Tak, bo właściciel szczura mieszka na plebanii – usłyszałam w odpowiedzi.

Trochę mnie zdziwiło. Latorośl, czyli mój syn ryknął śmiechem, a obecnym przy tym jego kumpel wręcz padł na kanapę krzycząc: „Matko! Święty szczur od proboszcza!”. Ulubiony pokręcił z niedowierzaniem głową, a ja… wsiadłam w samochód i pojechałam odebrać stworzenie. Na miejscu okazało się, że rzeczywiście właścicielem gryzonia jest osoba duchowna. Przemiły ksiądz zażenowany i zawstydzony powiedział mi:

– Wie pani, rodzina dała mi pod choinkę. Ja go lubię, ja się naprawdę nie brzydzę, biorę do ręki, bawię się z nim, on po mnie chodzi, ale ja teraz wyjeżdżam na kilka dni i co ja z nim zrobię? Samego na tak długo nie zostawię…

No niestety…. Zwierzątko to odpowiedzialność. Szkoda, że ci, którzy obdarowali księdza szczurem, nie pomyśleli, że gryzoń wymaga jednak codziennej opieki.

Podróż do domu szczur zniósł mężnie, choć klatka stała na podłodze auta, po drodze było kilka hamowań i skrywający go domek nawet się rozpadł. Ale jakoś dojechaliśmy.

W domu powstał problem imienia. Ulubiony był za… „Mosadem”, bo jak twierdził zwierzak ma być dzielny, waleczny i sprytny, jak członkowie Mosadu. Ja zastanawiałam się nad „Tułaczem”, bo się biedak tuła z plebanii do nas. Proponowałam też „Plebana”, a syn „Ministranta”. To ostatnie jednak odpadło ze względu na aż trzy sylaby w imieniu. Jak powszechnie wiadomo zwierzę powinno mieć dwu lub jednosylabowe imię. Ulubiony powiedział, że z imionami jest tak, że „jak nazwiesz statek, tak on i popłynie”.

– Patrz! Zrazik jest Zrazik i co go interesuje? Tylko jedzenie! – dodał uprzytamniając mi, że rzeczywiście największą miłością naszego psa jest pokarm. Oraz to, co pokarmem nie jest, ale da się zjeść – patrz: mydło.

To mnie przekonało. Jeśli chcemy, by szczurek był szczęśliwy, a przede wszystkim dzielny i nie został pożarty przez psa, (dla którego wszystko może być pokarmem i który już raz w swoim czasie zjadł papugę nimfę), nie może być ani „Tułaczem”, ani „Plebanem”. „Mosad”? Brzmi zabawnie, choć prowokacyjnie i nieodparcie kojarzy się to jednak ze szpiegiem lub agentem. A jakoś od czasu pojawienia się w mediach Agenta Tomka… to bycie agentem jest jednak słabe. Była jeszcze propozycja „Święty”, jako próba połączenia miejsca pochodzenia szczura, czyli plebanii z Mosadem – kwintesencją instytucji pełnej świetnie wyszkolonych i walecznych ludzi. W końcu w domu jest myśliwski pies i szczur, choć w klatce, musi mieć się na baczności. „Święty” jest przecież słowem dwuznacznym. Z jednej strony oznacza osobę świętą, ale… był też w kulturze masowej taki agent/złodziej/szpieg, który nazywał się Simon Templar. Postać niezwykle sprytna i dzielna. Stwierdziliśmy jednak, że dziś Simon Templar nie jest zbyt popularny. Ktoś pomyśli, że „Święty” to kpina z kościoła i prowokacja. Nikt nie zrozumie, że to próba łączenia miejsca odbioru szczura z jego przyszłą historią, która ma być pozytywna, bo chcemy, by szczur był piękny, mądry, a przede wszystkim dzielny i sprytny. Postanowiliśmy więc szukać nowych rozwiązań. I tak padł pomysł, by szczura nazwać… „Bohater”! „Bohater” poradzi sobie z psem. Niestety „Bohater” to trzy sylaby! Ale…. Czy musi być po polsku? Po angielsku „Hero”. Ja niestety nie lubię być modna, a teraz angielski w modzie. „Heros” to znowu brzmi pompatycznie, więc… zaproponowałam, by był z rosyjska „Gierojem”. „Gierojem” z plebanii…  „Gierojem naszewo wriemieni”, jak to napisał Lermontow, czyli bohaterem naszych czasów. W końcu my ludzie tyle szczurom zawdzięczamy…

Miałam nigdy więcej nie mieć szczura. Bo żyją tylko dwa lata. Swoje poprzednie szczury potwornie opłakiwałam. W końcu to stworzenia bardziej „kumate” od psa czy kota. Bardziej się do nich przywiązywałam. Pamiętam, jak Ojciec w Wigilię z moją szczurzycą na ramieniu łaził po domu i ku niezadowoleniu Mamy karmił na zmianę opłatkiem, chlebem i uszkami z barszczu. To było zwierzątko! Szczurzyca miała na imię „Flaszka” i… lubiła wypić. Uwielbiała czerwone wino, które zagryzała pastylkami węgla, takiego na żołądek. Kąpała się ze mną w wannie pływając na gąbce. Jadła zupę z tego samego talerza, a nawet…. obie trafiłyśmy do literatury, bo w książce Marty Fox „Kapelusz zawsze zdejmuję ostatni” jest całe opowiadanie o nas. Nosi tytuł „Magilla”…

Miałam nigdy więcej nie mieć szczura. A tu… cudem, znakiem z nieba, z plebanii do domu przyszedł nowy domownik. Chyba bohater, bo obwąchał nos psu i poszedł spać. Prawdziwy „Gieroj”, który nie będzie się przejmował starym jamnikiem. Chyba przyszedł do nas po to, by znów dobitnie powiedzieć mi: „Nigdy nie mów ‘nigdy’!”

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...