Podwoda

Spread the love

Dawno nie pisałam o swojej pracy w telewizji, ale ostatnio – wbrew temu, co piszą media – jakoś mało widzę w TVP absurdów wokół mnie. Być może to wynik ogólnego zaganiania i zajmowania się jeszcze masą innych rzeczy. Aż wreszcie absurd się zdarzył. Nazywał się praktykant i po prostu muszę to opisać, bo podobnej historii nie widziałam, nie słyszałam i nie przeżyłam. Najpierw jednak słówko wstępne. Z praktykantami w redakcjach jest tak, że można ich podzielić na trzy grupy. Takich, którzy chcą być dziennikarzami, takich, którzy jeszcze nie wiedzą, czy chcą i takich, którzy nie chcą, ale muszą zaliczyć. Każda z tych grup oczywiście daje się dzieli na takich, którzy się do tego nadają lub nie etc. Największa grupę praktykantów stanowiąc ci, którzy nie chcą być dziennikarzami, ale praktyki odbyć muszą. Choć nie brak takich, którzy marząc o zawodzie idą po trupach i… nic im z tego nie wychodzi. Jakoś dwa lata temu był u nas pewien młody człowiek, który zdecydowanie nie podglądał naszej pracy, a raczej emocjonował się dorobkiem oraz ludźmi spotkanymi na zdjęciach (osobiście go przyłapałam, gdy podczytywał informacje w sieci o ludziach, których tego dnia nagrywaliśmy.) Tenże młody człowiek, który przez miesiąc nie zaproponował żadnego tematu, nie zdokumentował nic, ani nie był od początku do końca z żadnym reporterem przy realizacji materiału dziennikarskiego był wielce zdumiony, że nie zaproponowano mu pracy. Do mnie przysłał list, w którym napisał, ze wszyscy jesteśmy z układów i podał za przykłady nazwiska naszych kolegów i koleżanek wiążąc je z nazwiskami polityków, bo jak ktoś ma takie nazwisko jak jakiś polityk to po prostu MUSI być jego krewnym. Absolutnie nie ma innej opcji. Przecież powszechnie wiadomo, że wszyscy Haliccy, Kwaśniewscy, Kalisze i Kaczyńscy to jeden ród! Tenże sam praktykant kilka miesięcy później wysłał do mnie list zatytułowany „dałem show w Wiadomościach”, w którym to programie wystąpił w roli bardzo zdolnego młodego człowieka, który skończył trzy fakultety, a więc ma trzy dyplomy, a mimo tego nie ma pracy. Cóż… są ludzie, którzy nie potrzebują fakultetów, by zrozumieć, ze liczy się praca a nie brylowanie. A są i najwyraźniej tacy, którym w zrozumieniu tej prawdy nie pomogą żadne dyplomy i fakultety.

Są też praktykanci, którzy nie wiedzą, kim będą. Ci wykorzystują staż maksymalnie. A nuż się przyda? Do tych nie mam żadnych uwag i bywa, że spotykam ich potem w biurach prasowych ważnych instytucji. Bywają jednak tacy, którzy nie chcą być dziennikarzami i chcą tylko zaliczyć. Jak osoba z wczoraj… Są jednak moim zdaniem pewne granice obijania się na praktykach. Wczoraj odebrało mi mowę. Ale po kolei.

Rano na kolegium zgłosiłam, ze chcę zrobić temat o ogłoszonym przez dzielnicę Ursynów konkursie fotograficznym „Szlakiem Alternatywy4”. Tak się składa, ze z nami w redakcji pracuje Basia Kubicka, która pracowała przy produkcji serialu, a nawet zagrała tam epizodyczną rólkę sekretarki prezesa. To od niej wiem, ze Stanisław Bareja lubił przydzielać członkom ekipy epizodyczne role, by bardziej ich związać z produkcją. (Fragment filmu z dzielną Basią poniżej). Pomysł na temat miałam wystarczyło umówić dzielnice i nagrać mieszkańców. Kamerę dostała od 13-tej. Gdy zostało już ustalone, o której jadę spytała się jedna z osób odbywających praktykę, czy może zabrać się ze mną. Oczywiście zgodziłam się, bo zawsze się zgadzam. Osoba upewniła się, czy jedziemy o 13-tej i powiedziała, ze do 13-tej sobie wyjdzie. Uprzedziłam, że może być tak, że wyjadę wcześniej. Osoba zostawiła mi telefon, bym to ja do niej zadzwoniła, gdyby okazało się, ze jedziemy wcześniej, bo to ja przecież powinnam pilnować jej praktyk. Z przyczyn niezależnych ode mnie wyjechaliśmy po 13-tej. Ledwo nagrałam urzędnika, a operator nakręcił trzy obrazki, kiedy praktykant poinformował mnie, ze chce już iść, bo na 16-ta ma pracę.

– Pracuje na pól etatu i po prostu musze – usłyszałam. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 14-ta. To jeszcze całe dwie godziny, co ośmieliłam się zauważyć, że jest jeszcze czas i może praktykant nagrałby sondę. Sondę już grał w swoim życiu.

– Nawet dwa razy! A ja chce jeszcze wpaść do domu, bo ja tu mieszkam obok i mogę przed pójściem do pracy coś wrzucić na ruszt.

Pokiwałam głową i zwolniłam praktykanta, bo wyznaję zasadę, że i tak pewne rzeczy zweryfikuje czas. Ale przyznam, że nie zrobiło mi się miło, gdy okazało się, że ze wszystkich reporterów wybrano mnie tylko, dlatego, że jechałam z kamerą w okolicę domu praktykanta, więc można mnie było wykorzystać, jako podwodę.

Czasem zastanawiam się, czy racji nie mają niektóre stacje komercyjne, które za praktyki u nich każą sobie słono płacić.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...