Moja telewizja

Spread the love

Przyznam, że od miesięcy walczę ze sobą. Rozsądek podpowiada iść stąd w cholerę, a ja… tkwię. Z sentymentów. Finanse telewizyjne są tragiczne i nie wiem, co mam z tym zrobić. Paradoksalnie wczoraj w nowym gmachu przy Woronicza otwarto Muzeum Telewizji, a nasz program – Telewizyjny Kurier Warszawski – świętował 52. urodziny. To wzrusza i utrudnia pójście za głosem rozumu. Pomyślałam sobie, że… może to czas, by znów uchylić rąbka tajemnicy i zaprezentować fragmenty mojej książki „Sisiorek i Miamol, czyli jak zostałam pisarką”. Oczywiście fragmenty o telewizji… 

Pewnego dnia przez nasz dom przeszła mała rewolucja. Tata odszedł z Łazienek. Zapamiętałam, jak nerwowo krążył po mieszkaniu wykrzykując słowo „świństwo!” Jednak dość szybko znalazł nową pracę. Pracę, która mnie wydała się o wiele ciekawsza. Nazywała się… Telewizja Polska. W Telewizji przede wszystkim można było robić to, co było zabronione w Łazienkach. Czyli na przykład zjeżdżać na pupie po schodach. Z zapałem zjeżdżałam z czwartego piętra aż do parteru w budynku, który nie wiem czemu nazywał się blok F. Po drugie w telewizji wszystkiego można było dotknąć i mogłam po korytarzach biegać sobie sama, pod warunkiem, że zapamiętałam numer pokoju, w którym w danym momencie siedział tato. Najdłużej siedział na montażu. Stał tam wielki stół ze szpulami, na których nawinięta była taśma filmowa. Pan za stołem kręcił wielkimi gałkami i wtedy widziałam na ekranie przewijający się obraz. Kiedyś specjalnie dla mnie pan w montażowni puścił obraz do tyłu. Bardzo mnie to bawiło. Zwłaszcza, że na filmie widać było pana, który jechał rikszą. Gdy pan montażysta puścił obraz do tyłu, riksza jakby cofała się. Czasami tata przynosił pracę do domu. Przygotowywał program o książkach, więc czasem potrzebował je sfilmować. Wtedy dom zamieniał się w studio. Wraz z tatą do domu przyjeżdżała cała ekipa ludzi, z których najważniejszy był pan Norbert Galas. Gdy tata prezentował książki dla dzieci wówczas w całe przedsięwzięcie angażował mnie, a czasem moje koleżanki i kolegów. I tak na przykład razem z Iwoną i Kasią prezentowałyśmy komiksy o Janosiku. Sama pokazywałam widzom książkę o Rumcajsie. Była to wówczas bardzo popularna dobranocka, którą oglądałam z zapartym tchem, bo bohaterem był dobry zbójnik, a jego przeciwnikami byli głupi książę pan i niedobry starosta Humpal. Miałam w domu trzy plastikowe figurki – Rumcajsa, jego żony Hanki i ich synka Cypiska. Czasami te właśnie figurki odgrywały swoje role w historyjkach, które wymyślałam, a których bynajmniej nie napisał Vaclav Ctvrtek. Tata zaproponował mi, że zrobimy magię. Kazał przynieść figurki do pokoju, w którym na stole leżała książka otwarta na stronie, na której widniał Rumcajs. Tata poprosił, by pan Norbert sfilmował tę stronę. Potem obrazek Rumcajsa przykrył białą kartką i tuż obok książki postawił jego figurkę, którą pan Norbert sfilmował. Zaraz potem tata dostawił Hankę, a na końcu Cypiska, a pan Norbert powoli filmował obie figurki. W telewizji wyglądało to, jakby Rumcajs wyskoczył z książki. Wtedy  wydało mi się to prawdziwą magią. Jednak ojca pracy w telewizji nie lubiłam, bo nigdy nie można było przewidzieć o której wróci do domu. Gdyby ktoś wtedy mi powiedział, że sama będę tu pracować pewnie bym protestowała tupiąc i wściekając się.

I tak teraz pomyślałam, że zabrakło tu mojego wspomnienia o miasteczku Sherlocka Holmesa. Bo przecież czy ktoś dziś jeszcze pamięta, że w latach 80-tych był taki serial produkowany przez BBC w koprodukcji z TVP? Zdjęcia robił m.in. Andrzej Kostenko. Miasteczko stało za budynkami telewizyjnymi na Woronicza. Jak wyglądało? Ha! Może to jeszcze dopiszę?

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...