Z dymem, czyli wariatkowo w redakcji

Spread the love

Każdemu w redakcji raz na jakiś czas zdarza się coś głośno śpiewać. Nasila się to w okresie Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Ale nie tylko. W każdym razie fakt, że ktoś w redakcji coś głośno śpiewa podczas pracy jest pewnego rodzaju normą. Repertuar nikogo nie dziwi. Powszechnie wiadomo: śpiewamy to, co w jakikolwiek sposób związane jest z realizowanym przez nas materiałem. Nie dalej jak wczoraj jedna z koleżanek nuciła „Witaj majowa jutrzenko!” Zapewne, jak znam życie, 15-go sierpnia będziemy śpiewać „Pierwszą brygadę”. Czasem takie nucenie utworów usłyszanych na zdjęciach bywa potwornie męczące. Najgorzej wspominam ten okres, kiedy trwały pogrzeby ofiar katastrofy smoleńskiej. Wtedy wszystkich nas prześladowało „anielski orszak niech twą duszę przyjmie”. Śpiewanie tej żałobnej pieśni było momentami silniejsze od nas. Z tego powodu wszyscy chodziliśmy podminowani. Próbowaliśmy nawet wprowadzić zakaz nucenia, ale bezskutecznie. Melodia sama wciskała się w uszy, a potem na usta. Dlatego niemal wszyscy co jakiś czas bezmyślnie nuciliśmy i uciszaliśmy jeden drugiego, że dosyć już tego orszaku! Niestety była masa ofiar, masa pogrzebów i masa „anielskiego orszaku” w uszach, nagraniach i na montażach. Ja obsługiwałam m.in. pogrzeby biskupa Płoskiego, księdza Romana Indrzejczyka i Janusza Zakrzeńskiego. Tez mnie ten „anielski orszak” prześladował. Koleżanka, która była z kamerą na ponad dziesięciu smoleńskich pogrzebach, pewnego dnia prawie się popłakała, bo „anielski orszak” nie chciał jej opuścić.

Dziś „męczy” mnie „Chorał” Kornela Ujejskiego. Wszystko dlatego, że Ulubiony siedzi nad monodramem. Wraz z reżyserką weszli już na próby sceniczne i szaleją. W tekście jest taki fragment, że główny bohater śpiewa ów „Chorał”, czyli „Z dymem pożarów”. Wszystko fajnie, ale Ulubiony pieśni nie znał. Śpiewałam mu wiele razy, jednak… on to musi przygotować pod swój głos. W sieci znaleźliśmy tylko wersje chóralne plus jedną przerobioną na piosenkę studencką, co mnie mocno zniesmaczyło, a dla potrzeb monodramu kompletnie się nie nadawało. Co gorsza nie znaleźliśmy nut z wyraźnie rozpisaną partią głosową, bo tym jeszcze by się mógł posłużyć. W końcu skończył szkołę muzyczną i śpiewa z nut. Stanęło jednak na tym, że słuchał wykonania chóralnego, a ja z tej racji, że to śpiewałam kiedyś w chórze, pomagałam w rozbiciu na głosy.

Dziś pojechałam do redakcji. Siedziałam akurat w newsroomie, kiedy Ulubiony zadzwonił i poprosił, abym mu szybko do słuchawki jeszcze raz zaśpiewała. No wszystko fajnie, ale ja w redakcji… Rozejrzałam się wokół. Pora była wczesna. W pokoju siedziała tylko koleżanka na dyżurze telefonicznym, a daleko hen w kącie kolega odpowiedzialny za stronę internetową. Powiedziałam im, że przepraszam, ale muszę coś zaśpiewać. Kiwnęli głowami, że ok. W końcu, jak wspominałam, różne rzeczy się w pracy czasem śpiewa. Chyba nie do końca byli świadomi, co ja tu im zaraz zapodam. No, a ja z bezprzewodową słuchawką od komórki w uchu, ryknęłam na cały regulator, by Ulubiony dobrze słyszał:

Z dymem pożarów z kurzem krwi bratniej,
Do Ciebie Panie bije ten głos,
Skarga to straszna, jęk to ostatni,
Od takich modłów bieleje włos.
My już bez skargi nie znamy śpiewu,
Wieniec cierniowy wrósł w naszą skroń.
Wiecznie, jak pomnik Twojego gniewu,
Sterczy ku Tobie błagalna dłoń.

Ulubionemu nie wystarczyło jednorazowe wykonanie ośmiu wersów, bo partia sopranów/tenorów jest inna, a partia basów/altów jeszcze inna, więc rozpoczęła się dysputa, którą linię melodyczną wybrać. Musiałam rzecz powtarzać i powtarzać kilkakrotnie, na dodatek na wyrywki. Dyżurna dusiła się ze śmiechu. Kolega od Internetu patrzył rozbawiony, bo zmieniając tonacje piałam na cały regulator. Nagle otworzyły się drzwi i wszedł jeden z reporterów. Usłyszawszy moje śpiewy zza biurka spytał, co się tu do cholery dzieje. Ja mu na to gestem pokazałam, że gadam przez telefon, ale przecież zamiast gadać, to ja dalej w miarę spokojnie śpiewałam, że „od takich modłów bieleje włos”. Spojrzenie, jakie mi posłał było bezcenne. Mruknął coś pod nosem w stylu, że niedziela jest dopiero jutro, a redakcja to nie kościół i sobie poszedł. Dlatego, gdy skończyłam śpiewać nie miałam już, komu się wytłumaczyć. A reszta przymusowych słuchaczy przyznała, że ubaw mieli przedni. No kiedy pomyślę, jak to musiało wyglądać z boku to przyznaję – dom wariatów się kłania! 

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...