Agresywność dziesięć

Spread the love

Scena z „Seksmisji”, gdy Maks grany przez Jerzego Stuhra zgłasza „sprawność fizyczną dziesięć”, a Albert grany przez Olgierda Łukaszewicza „agresywność zero”, przypominała mi się ostatnio kilkukrotnie. A wszystko dlatego, że z roku na rok obserwuje w narodzie coraz więcej agresji, a zwłaszcza przed świętami. Agresja słowna jest w sieci – widzę po niektórych listach, zwłaszcza jak coś napiszę nie po myśli, albo ktoś (i to znacznie częściej) nie przeczyta do końca, a tylko zatrzyma oko na zdaniu wyrwanym z kontekstu. To w ogóle jest ciekawe zjawisko. Piszemy, ale nie czytamy. Pamiętam list, który zaczynał się od słów: „przez przypadek trafiłem na pani bloga. Widać, że wena była, ale czytać mi się nie chciało. Napiszę za to co ja sobie na ten temat myślę” i tu nastąpił elaborat. Sympatyczna sprawa, prawda? Mnie się komuś czytać nie chce, choć ja mu siebie czytać nie każę, bo nie jest to mój do niego list, a wpis na blogu. Z kolei ten ktoś… czytać mnie nie chce, ale siebie czytać każe, bo pisze na mój prywatny adres e-mail epistołę. Ja nie taka jak on… przeczytałam. Wszystko po to, by szybko dowiedzieć się, że jestem głupia, brzydka i beznadziejna. Ostatnio wyczytałam, jak to źle potraktowałam Podlasie. Choć felieton był pisany z sympatią, bo czuję sympatię do tego regionu. Jednak to zauważyli tylko nieliczni. Inni wyrwali zdania z kontekstu. Zarzucono mi, ze Podlasie szkaluję i odciągnę od niego inwestorów! (Nie wiedziałam, ze mam taką moc!) Jeszcze mnie pouczono, bym przestała jeździć po kurortach! Niby ciągle tam jeżdżę i to dlatego mi się zachciało fanaberii w postaci obiadu i dostępu do internetu. Moja przyjaciółka, której parę listów zacytowałam stwierdziła, że ewidentnie ktoś czytał te wpisy już z negatywnym nastawieniem do mojej osoby. Myślę, że coś w tym jest. Tak ciężko nam się żyje, że szukamy kogoś, na kim możemy odreagować. Skoro nie mamy czasu, jesteśmy zmęczeni, więc darmowy upust negatywnej energii w postaci lekkoatletycznego biegu odpada, na siłownię nas nie stać, a walenie sąsiada w mordę jest karalne, więc napiszmy komuś coś przykrego, taką „całą prawdę, całą dobę”, wtedy od razu poczujemy się lepiej. I nie ważne, czy mieliśmy rację.

Ranek zaczynam od czytania wiadomości na portalach i oglądania TVP Info. Do wiadomości na antenie TVP Info na szczęście nie ma dostępu szary człowiek. Dlatego trudno tam znaleźć jad, który sączy się z internetu. Ten jad, któremu ja odcięłam język, uniemożliwiając komentowanie bloga. Inaczej jest w sieci. Co informacja to w komentarzach pod nią taka trucizna, że aż słabo się robi. Przeważnie czytam wszystkie wiadomości, a sportowych jedynie nagłówki. Tak, żeby obiły mi się o uszy nazwiska i by wiedzieć np. kto to Justyna Kowalczyk. Czytając wiadomości tylko czasem zaglądam w komentarze. Przeważnie po to, by zobaczyć ile ich jest i czy jest to temat, który ludzi interesuje. Czego się dowiaduję? Że jako społeczeństwo mamy masę kompleksów i nienawidzimy ludzi. Zwłaszcza ludzi sukcesu. Czasem myślę, że negatywne komentarze są naszą polską specjalnością. Tak, jak u mnie w domu barszcz z uszkami na Wigilię. Oto ostatnio na jakimś portalu pokazano zdjęcia z jakiejś gali, na której zjawił się Paweł Małaszyński z żoną. Ze zdjęcia patrzyła na mnie elegancka i sympatyczna kobieta. Co zobaczyli internauci? Starą babę w za krótkiej spódnicy! Dowiedziałam się, że kobieta jest za stara na mini! Przy zdjęciach Pawła Królikowskiego z żoną obgadano ich stroje dosłownie „od stóp do głów”.

Nie wiem kim są ci frustraci, którzy piszą te komentarze, ale jest ich masa. Ludzie opluwają bliźnich w sposób wręcz niesamowity. W internecie to już jakaś norma. A w realnym życiu?

Pamiętam historię sprzed dwóch lat, którą dość długo przeżywałam. Podjechałam na Lwowską w Warszawie do Centrum Druku Cyfrowego. Wysiadałam już z samochodu, kiedy podbiegł do mnie facet i zaczął wrzeszczeć, że na jakiś tam skrzyżowaniu wcześniej zajechałam mu drogę. Nie kojarzyłam tego faktu, ale… może zajechałam? W końcu wszystko jest możliwe, a nie myli się ten, kto nic nie robi. Powiedziałam więc:
– Nie kojarzę, ale jeśli tak, to bardzo pana przepraszam.
Okazało się jednak, że to nie wystarczyło. Mężczyzna dostał niemal szału, zaczął mnie przedrzeźniać:
– „Przepraszam”, „przepraszam” i co mi z tego „przepraszam”?
– A co by pan chciał zamiast przepraszam? – spytałam.
– Żeby pani takich rzeczy nie robiła.
– Tak. Obiecuję, że nie będę robić.
– I co mi z tych obietnic! – krzyczał facet i sam się coraz bardziej nakręcał.
– Proszę pana – zaczęłam, starając się go uspokoić – to się zdarzyło i tego nie cofniemy (choć naprawdę faktu nie kojarzę i jest zupełnie możliwe, że nie o mnie chodziło, bo jeżdżę popularnym samochodem). Powinniśmy się cieszyć, że do stłuczki nie doszło, samochody mamy całe i my jesteśmy cali.
– Pani jest nienormalna! – wykrzykiwał facet, a to już i mnie zaczynało irytować. Powiedziałam więc chcąc zakończyć dyskusję:
– Uważam, że dalsza rozmowa nie ma sensu, przeprosiłam pana, nic się nie stało, więc do widzenia.
I wtedy okazało się, że oboje idziemy w to samo miejsce. Facet wyprzedził mnie i cały krótki odcinek drogi szedł oglądając się w moim kierunku i wygadując, że przepraszam mam sobie wsadzić w dupę, powinnam się leczyć i jestem nienormalna. W tej oto miłej atmosferze doszliśmy do Centrum Druku, którego drzwi pan szybko otworzył i zatrzasnął mi przed nosem. Bo on jest wspaniały, kulturalny, świetnie jeździ, a ja… jestem beznadziejna, głupia, nikt, zero itd.

Dwa dni temu miałam niemal powtórkę z rozrywki. Zaparkowałam przed apteką. Wracam do auta, otwieram drzwi i lekko dotknęłam nimi samochodu obok. Nie trzasnęłam, nie uderzyłam, ale dotknęłam, by zmieścić się w swoim aucie. I się zaczęło. Pan siedzący jako pasażer otworzył drzwi i zaczął burczeć:
– Jak się drzwi otwiera to powinno się uważać.
– Przepraszam, ale uważałam.
– Ale pani dotknęła!
– No przepraszam, ale trudno wcisnąć się do środka nie dotykając auta obok. Ważne, że nic się nie stało. Nie ma nawet rysy.
I znowu wykład! Że mogłam zniszczyć! Czując nosem agresora powiedziałam:
– Przepraszam.
Agresor jednak nie odpuszczał. Musiał ciągnąć wywód, że trzeba uważać, że trzeba patrzeć na inne samochody, nie być egoistą, bo można porysować cudze auto. I tak dalej, i tak dalej… Po kilku minutach „wykładu” i mnie puściły nerwy. Powiedziałam:
– Pokornie proszę o wybaczenie. Klęczę przed panem błagając o nie. Czy poprawił pan już sobie humor? Poczuł się pan lepszym człowiekiem? Mądrzejszym ode mnie? Wspanialszym?
I o dziwo to zadziałało! Facet zatrzasnął drzwi, a ja wzięłam trzy głębsze oddechy i odjechałam.

Dziś pojechałam na zakupy. Tak zwane ostatnie przedświąteczne prezentowe. I co? I było:
– Pan tu nie stał!
– Proszę się nie pchać!
– Ale zdzierstwo!
– Posuń się pan!
– Jak leziesz baranie!
Plus kilka scenek z kłótniami kierowców. Były oczywiście wyzwiska, ale też natarczywe trąbienia i migania światłami oraz blokowanie „buspasa”, zajeżdżanie drogi i parkowanie na środku. Na jednym z parkingów za szybami kilku aut dostrzegłam karteczki z tzw. „karnym kutasem” za złe parkowanie.

Po południu jechałam taksówką. Stojąc w korku zaczęliśmy rozmawiać o tym trąbieniu, nie wpuszczaniu, blokowaniu drogi etc. Taksówkarz powiedział, że staliśmy się egoistami, nieżyczliwymi, niewdzięcznymi itd. Opowiedział jak ostatnio w śnieżycę stał w korku. Podszedł facet i spytał, czy go zabierze.
– A ja pasażerkę miałem – opowiada mi taksówkarz. – Ale żal mi faceta, bo śnieg wali, więc spytałam pasażerkę czy jeśli będzie po drodze to możemy tego gościa zabrać. Pasażerka zgodziła się. No to wołam faceta. Okazało się, że on dalej niż ona, ale tą samą trasą. No to jedziemy. Babka wysiadła po drodze. Facet się spieszył, więc nie zerowałem licznika. Ona zapłaciła 20 złotych, a gdy on wysiadał to licznik wybił 5 złotych więcej. I wie pani, że on mi tylko te 5 złotych zapłacił? Uznał, że tak będzie sprawiedliwe. Nie kłóciłem się, bo moja wina. Mogłem zerować licznik. Bylibyśmy wprawdzie ze dwie minuty później. Ale ja dbałem o jego interes… On o mój wcale. I jeszcze był niemiły.

Kiedy mi to opowiedział, od razu przypomniała mi się scena, której byłam kiedyś świadkiem. Na przystanek autobusowy na Rondzie Waszyngtona z piskiem opon podjechała taksówka. Wysiadł z niej pasażer i podbiegł do przodu auta, a potem wyrwał taksówce wycieraczki i zaczął nimi okładać maskę samochodu. Nie wiem o co pokłócił się z kierowcą, ale reakcja była co najmniej dziwna, a agresja straszna. Nie wiem jak to się skończyło, bo z ulgą wsiadłam do autobusu.

No tak… Irytuje nas wszystko i wszyscy. Wkurzają źle zaparkowane samochody, brak uśmiechu u zmęczonej ekspedientki i w większości czekamy aż minie przedświąteczny rozgardiasz. Tylko ja nie jestem przekonana, że wtedy zmniejszy się nasz poziom agresji. On może i wzrasta przed świętami, ale w większości przypadków po prostu codziennie jest w nas. Jako kolejny i bardzo ponury znak czasów.

PS. Każdemu się zdarza, że puszczają nerwy. Ale mam wrażenie, że większość nie stara się nad nimi panować.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...