Tak się jakoś złożyło, że nasze auto nie należy do szczęściarzy. Bite było tyle razy, że naprawdę może już nosić miano weterana szos. Co prawda wszystkie kraksy to drobne stłuczki, ale jednak były. No i na szczęście z mojej winy było stuknięte tylko raz. Kiedyś pewnie to opiszę, bo to były jedne z moich największych nerwów świata. Po tej kraksie zdarzenia za kierownicą przyjmuję już ze stoickim spokojem.
Kilka lat temu hondą HRV wjechał mi w drzwi znany tancerz. Najpierw krzyczał, że tu się nie staje i że to moja wina. Nie miał racji. Na szczęście było to pod budynkiem redakcji mieszkańca. Koleżanki i koledzy szybko poinformowali tancerza, że tu parking i że to on stał nie tam gdzie trzeba, bo na trawie. Szybko wtedy się okazało, że tancerz krzyczał tak, bo… samochód bez ubezpieczenia i na dodatek jeszcze nie przerejestrowany na niego. Świeżo go kupił. Napisał oświadczenie, ze pokryje z własnej kieszeni szkodę i podjechaliśmy do blacharza. Blacharz podał cenę. Tancerz po godzinie był z pieniędzmi w garści. Zgrzytał tylko zębami, że seicento, a tu koszt ponad 2 tysiące. No cóż… nie tylko drzwi, ale i zamek był do wymiany.
Innym razem jakiś Pan wjechał mi z Dzikiej w Marszałkowską prosto pod koła. Tym razem wezwałam policję. Pan nie był po prostu zbyt miły. Na dodatek miał do mnie pretensje. Skończyło się nie tylko uznaniem jego winy, ale i mandatem. Oczywiście dla niego. Teraz znów mnie rozbito. Skręcałam w lewo ze Szwoleżerów w Czerniakowską. Akurat jechała karetka, a ja dwa razy widziałam zderzenie auta z karetką, więc zahamowałam, by ją przepuścić. Jadący za mną hyundai zrobił to odrobine później. Efekt był taki, że wgniótł mi zderzak i zbił tylny reflektor. Zjechaliśmy na pobocze. Facet od razu powiedział, że przeprasza, że jego wina. Dodał co prawda, że myślał, że pojadę dalej lewym pasem, bo było miejsce, ale przyznał, że nie zachował ostrożności. Koniec końców oboje mieliśmy rozbite auta. Co robić? „Ja napiszę oświadczenie” – powiedział facet i dodał, że na policję będziemy zbyt długo czekać. Ze mną w samochodzie była reżyserka. Wiozłam ją na próbę monodramu, bo dziewczyna przeziębiona itd., a tu taka kaszana. Pomyślałam, że facet za takie coś będzie miał na pewno mandat, a i punkty karne, bo w końcu to nieustąpienie miejsca pojazdowi uprzywilejowanemu. Spojrzałam na niego. To jego auto stare… smutek w oczach. Stwierdziłam, że dobrze. Nie dzwonię po policję. Niech pisze oświadczenie. Odetchnął z ulgą. Zadzwonił do żony. Była kilkaset metrów obok i przydreptała pieszo. Siedliśmy we trojkę w jego aucie. W czasie pisania oświadczenia okazało się, że… facet nie ma dokumentów. „Za moment będą” – zapewnił i dodał, że brat po nie jedzie. Moment trwał jakieś pół godziny i przyjazd brata nie zakończył sprawy. Brat przyjechał po prostu nie z dokumentami, ale po klucze od mieszkania, by te dokumenty z niego zabrać i przywieźć. Cóż… właściciel auta przebierał się szybko, bo mieli z żoną iść do kina, no i z pospiechu te dokumenty zostały w innych spodniach. Gdy wszystkie papiery się pojawiły, okazało się, że auto dopiero co zostało kupione i jeszcze nie jest przerejestrowane na kierowcę. Tylko ubezpieczenie było na niego. Oświadczenie jednak uzupełniliśmy. To jednak jeszcze nie był koniec kłopotów. W sumie na chodniku przy Czerniakowskiej staliśmy ponad godzinę. W trakcie stania zorientowałam się, że migające cały czas światła awaryjne rozładowały mi akumulator. Dlatego jeszcze walczyliśmy z uruchomieniem auta. Na szczęście brat sprawcy miał kable rozruchowe i mogłam swoje auto odpalić od jego akumulatora. Jednym słowem udało się wszystko. Auto uruchomiłam, reżyserkę (wprawdzie z poślizgiem, ale jednak) odwiozłam na próbę, a samochód wraz z oświadczeniem odstawiłam potem do warsztatu. Auto naprawiono mi po dwóch tygodniach. Wszystko poszło z OC sprawcy. Gdy wtedy na Czerniakowskiej rozstawaliśmy się powiedział, że dziękuje, że nie wzywałam tej policji. Cóż… jeszcze doszedłby mu drugi mandat za brak prawa jazdy, i być może trzeci za brak dowodu rejestracyjnego. Bo są tacy policjanci, którzy brak dokumentów rozbijają na kilka mandatów. Mogłoby więc być tak, że facetowi w ogóle to prawo jazdy by odebrano.
Kiedy na świeżo opowiadałam tę historię znajomym, wielu mówiło, że jestem naiwna, że mógł mnie oszukać, że wszystko mogło być fałszywe. Mogło. Ale nie było. A ja pomyślałam, że gdybym teraz, kiedy wszystko inwestujemy w monodram, spowodowała wypadek i miała jeszcze do płacenia mandaty, to bym chyba oszalała. Zachowałam się więc tak, jakbym chciała, by się w stosunku do mnie zachował ktoś, komu bym rozbiła zderzak i reflektor. W końcu od napraw są warsztaty, a i po to mamy ubezpieczenia, by w razie czego z nich korzystać. I tylko nie wiem czemu, jak ktoś jest życzliwy i idzie komuś na rękę, to od razu musi być z tego tytułu uważany za naiwnego głupka.