Wiele lat temu zrobiłam i materiał do Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego i cały duży reportaż o Panu Witku – gościu z Atlantydy. Pojechałam z panem Witkiem do jego rodzinnej miejscowości Prace Małe koło Tarczyna, rozmawiałam z jego siostrami, kolegą, z którym w młodości zakładał zespół „Wieśniacy”. Potem wielokrotnie miałam z nim styczność poza swoją pracą dziennikarską. Raz zaprosiłam go do siebie na wernisaż, który miał miejsce u mnie w ogrodzie. (Wystawa zaoczna.) Stał wtedy na tarasie i śpiewał na całą Saską Kępę. Raz poprosiłam go, by przyjechał do kumpla na urodziny. Kumplowi powiedziałam, że prezent będzie o 21-szej. Jego żona była przerażona. Bała się, że zamówiłam striptizerkę, a w domu są dzieci. Tymczasem przyjechał Pan Witek z rozstrojoną gitarą i zaśpiewał, że „Koń nie mieści mu się w dłoń” i „Ela, niech cię jasna cholera. Naucz się wreszcie kochanie, że bez wina mi nigdy nie stanie!”. Koncert trwał godzinę. Goście wreszcie zgromadzili się w jednym miejscu i… padli ze śmiechu. Artysta dostał talerz kanapek i herbatę, a ja odwiozłam go na dworzec, bo o 22:30 odjeżdżał mu ostatni autobus do miejsca, w którym wtedy mieszkał. Oczywiście za każdym razem dostał też wynagrodzenie. Piszę o tym, bo w weekend robiłam materiał o Pawle, który przed wejściem na stację metra Warszawa-Centrum gra na perkusji zrobionej z krzeseł. Przy okazji natrafiłam na Mariana, który z pasją filmuje miasto. Jak powiedział o sobie, uwiecznił już niejednego ulicznego grajka, niejednego dziennikarza, bo też podgląda i naszą pracę i niejednego przechodnia. Robi to od 11 lat, bo chce po sobie zostawić ślad i pokazać, że jest coś wart. Na pytanie o to, jak ocenia Pawła i to, co on robi, powiedział, że to jest talent, a poza tym ludziom, którzy w taki niekonwencjonalny sposób zarabiają na życie należy się szacunek, że cokolwiek robią, a nie czekają. I tak myślę, że coś w tym jest…
Na zdjęciu Paweł i filmujący go Marian.
Niestety wyjątkowo nie miałam ze sobą aparatu tylko telefon komórkowy.