Jeżeli jest coś, czego bardziej nie lubię niż zimy, to dziś nie wiem, jak się to coś nazywa. (Może wątróbka?) Przed oczami od wielu dni (zbyt wielu) mam tylko zimę i mróz. A w związku z tym ogłaszam oficjalnie, że zimy mam dość. Najbardziej nienawidzę:
- Skrobania szyb w samochodzie;
- Tego, że po uruchomieniu silnika (jedyne co dobre, to fakt, że zapala od razu), w aucie jest nadal zimno, jak w psiarni, a ciepło robi się dopiero po 20 minutach;
- Strasznego mrozu, który uniemożliwia spacerowanie;
- Ubierania się na cebulkę;
- Zamarzniętych na kamień zasp śniegu i świadomości, że jak będzie odwilż zamienią się w błoto pośniegowe, którego też nienawidzę;
- Tego, że w sypialni muszę spać pod dwiema kołdrami i pledem i nawet pies w nogach słabo mi je ogrzewa;
- Dogrzewania się w sypialni piecykiem elektrycznym;
- Namawiania psa, by poszedł siusiu, bo nie chce wychodzić z domu.
Więcej grzechów zimy nie pamiętam, ale wszystkich serdecznie nienawidzę. Domagam się lata. Wręcz marzę o nim! No… satysfakcjonowałoby mnie jeszcze wygranie w totka czy coś innego i wyjazd do Egiptu, choć na dwa tygodnie, ale to przy moim szczęściu raczej mało prawdopodobne.