Niżej dna, czyli kabaret mimo woli

Spread the love

Gdzie jest dno? Często zadaję sobie to pytanie, gdy spotykam się z ludźmi, którzy piastują wysokie stanowiska nie znając się na tym. I nadal nie znam odpowiedzi na to pytanie. 
Gdy byłam uczennicą kilkakrotnie wydawało mi się, że na mojej drodze stanęli głupsi ode mnie nauczyciele. Dziś, jako dorosły człowiek, głupoty niektórych z nich jestem pewna. Myślę jednak, że spotykanie w wieku szkolnym na swojej drodze głupich nauczycieli, od których zależy nasze przyszłe być albo nie być, jest przygotowywaniem nas do dorosłości, w której w większości przypadków rządzą nami idioci. Mogłabym bez końca wymieniać kretynów na kierowniczych stanowiskach, z którymi dane było mi się spotkać w swoim przecież nie tak długim życiu i podawać przykłady ich debilizmu. Zaś fakt, że spotkałam kilku światłych ludzi, którym rządzenie zasobami ludzkimi wychodziło całkiem nieźle jest tylko zbiorem wyjątków potwierdzających regułę. Są jednak historie, kiedy piastujący kierownicze stanowisko człowiek jest tak głupi, że gdy się go słucha bolą nie tylko zęby, głowa, ale i dusza, a także mimowolnie otwierają się wszystkie możliwe otwory, by wydalić z siebie różne płyny, które są wynikiem przemiany materii. Tak dziś, za przeproszeniem czytelników, zachciało mi się nie tylko płakać, wymiotować, a także prawie puściły mi zwieracze, gdy wysłuchałam wywiadu z pewnym panem, który właśnie został pełniącym obowiązki Prezesa Zarządu pewnej regionalnej stacji Polskiego Radia, (nazwy oddziału nie podam, bo wnikliwy i inteligentny czytelnik sam sobie znajdzie). Pan został tym p.o., bo cały zarząd odwołano. Pan jest doktorem i rektorem pewnej wyższej uczelni. Ja pomijam, że zaciąga, jakby był bohaterem filmu „Sami swoi”, bo w jego regionie to normalne, a poza tym pan wykłada białoruski i rosyjski. Pomijam, że pierwsza część wywiadu wygląda tak, że mówiła dziennikarka, bo pana nie było słychać, aż ona na antenie musiała go poinformować, że trzeba siąść bliżej mikrofonu. Jak znam życie to wcześniej też mówiła mu to wiele razy.  Pan, co wynika z wywiadu i sposobu, w jaki odpowiada na bardzo proste pytania, nie zna się na instytucji, którą ma rządzić. Dziennikarka w błyskawicznym tempie i to bez specjalnego wysiłku zagnała go w kozi róg i pokazała słuchaczom, że oto jej szef jest kompletnym ignorantem. Pan powiedział, że zarząd odwołano, bo w radiu źle się działo, ale co dokładnie działo się tam źle, to tego już pan powiedzieć nie umiał. Na pytanie dziennikarki: „Co to znaczy, że radio źle funkcjonowało?” odpowiedział: „Atmosfera się w radio pojawiła w stosunku do pracowników.” Co to zdanie oznacza wiedzą zapewne diabli, wszyscy święci, a także sam udzielający wywiadu p.o. prezesa, który, co wynikało jasno z jego pokrętnych wywodów, nie za bardzo wie, jakie są obowiązki rady nadzorczej w spółce Skarbu Państwa. Twierdził bowiem, że jest ona od nadzorowania wszystkiego! Oj nie do końca drogi panie! Od zawartości merytorycznej programów to nie są zarządy! Na pytanie dziennikarki, czy będą zwolnienia dziennikarzy pan p.o. prezesa odpowiedział, że on nie jest za zwolnieniami, tylko cementowaniem pracowników. Przyznam, że trochę wieje to ojcem chrzestnym. Taki też lubi wrogom zakładać betonowe kierpce. Panu jednak zapewne nie o to chodziło, ale znów nie umiał poprawnie zbudować zdania. Choć już w szkole uczą nas powtarzać po Juliuszu Słowackim, że chodzi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. Przy tym wszystkim pan dodał, że o 13-tej będzie zebranie z pracownikami. 
– To my dowiadujemy się teraz z radia z rozmowy z panem – zauważyła dziennikarka. Pan p.o. prezesa odparł, że tak. 
– A wszystko dzięki pani – dodał. 
Uwielbiam kabarety. Uwielbiam parodie. Twierdzę, że humor nie powinien mieć granic. Nie uznaję też twierdzenia niektórych, że są rzeczy, z których śmiać się nie przystoi, a więc nie wolno opowiadać kawałów o śmierci, Żydach, Murzynach, policjantach, niepełnosprawnych czy blondynkach. Moim zdaniem można opowiadać o wszystkim, co śmieszy człowieka, bo śmiech ma terapeutyczne właściwości. Śmiejmy się z czegokolwiek, jeśli chcemy dłużej żyć. Jednak wywiad z panem prezesem jest kabaretem wbrew woli dziennikarki, a już na pewno wbrew woli samego p.o. prezesa, który pewnie w swojej bezdennej głupocie nie zdaje sobie sprawy z tego, że się ośmieszył. Mało tego! Podejrzewam, że jest jeszcze sobą zachwycony! Pewnie przed odbiornikami siadła cała jego rodzina i wszyscy krewni i znajomi. Wywiad zaś brzmiał tak, jak przemówienie Pawlaka, bohatera „Kochaj albo rzuć”, gdy pojechał do USA na pogrzeb swojego brata Jaśka. Brakowało tylko stwierdzenia: „Nadejszła wiekopomna chwila!” I dobrze, bo ja bym wtedy dodała „niestety” i na pewno zrobiła w majtki z żalu i bezsilnej złości, że publiczne media aż tak zeszły na psy, że powierza się ich być albo nie być idiotom. I tak… przypomniałam sobie najgłupszych swoich nauczycieli, od których zależało moje być albo nie być. Prym wśród nich wiódł pewien peowiec – emerytowany pułkownik Ludowego Wojska Polskiego. Z powodu owego PO miałam nie zdać do następnej klasy. Nie dlatego, że nie umiałam strzelać z kbks czy miałam problemy z założeniem maski przeciwgazowej, ale dlatego, że ośmielałam się śmiać, gdy profesor pułkownik ze śmiertelną powagą mówił nam, również zaciągając niczym Kargul z Pawlakiem: 
– Kraje NATO to so złe kraje. Łone czyhajo na wolność bidnego Związku Radzieckiego, ale my mu pamożem! Piekarska! Czego si smiejesz? 
Dziś się już nie śmieję. Ani z nauczyciela od PO ani z p.o. prezesa, a nawet jeśli, to jest to śmiech przez łzy.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...