Humor na zmęczenie, czyli bez żartów nie ma życia

Spread the love

Wstawanie o 3-ciej nad ranem nie jest moim ulubionym zajęciem, ale… jak trzeba to trzeba. Tym, co trzyma mnie w pionie w pracy reportera, gdy zarywam noc jest… towarzystwo i humor. Lubię, gdy w pracy jest wesoło. Uwielbiam, gdy żartujemy, uwielbiam robić psikusy. Czasem kawał się udaje, czasem nie… Czasem i mnie ktoś zrobi żart. Raz myślałam, że jestem na antenie i relacjonowałam, a to była tylko próba… Koledzy nie chcieli wyprowadzać z błędu i obserwowali, jak się napinam i nadaję w próżnię.
Wesołe jest, gdy żartobliwe historyjki wieszamy na tablicy. Kiedyś, gdy odwołano jednego z prezesów, kolega znalazł zdjęcie naszego prezentera w towarzystwie odwołanego prezesa. Zdjęcie skserował i wywiesił na tablicy z napisanym lewą ręką i z błędami ortograficznymi szantażem: „Zostaw 10 złotych lub 1000 euro pod doniczkom, inaczej to zdiencie obiegnie całom Polske.” Żart wisiał z miesiąc, bo wszystkich niesamowicie bawił przelicznik, w którym 10 złotych było warte tyle, co 1000 euro.
Kiedyś z kolei jedna z koleżanek brała ślub. Wraz z drugą w ramach dodatku do prezentu opracowałyśmy dla niej specjalne wydanie Super Expressu. Tego dnia ukazał się w nim bowiem artykuł: „Chłop uciekł mi sprzed ołtarza”. Było jak znalazł. Nad przerobieniem artykułu pracowałyśmy pół dnia. Ja napisałam o naszej biednej reporterce, którą porzucił narzeczony, bo myślał, że będzie ona prezenterką, a tu awansu brak, więc „baba z wozu koniom lżej”. W spreparowanym dla potrzeb ślubu artykule były nawet „wypowiedzi” prezesów TVP. Koleżanka zajęła się kwestią graficzną. Wyszukała zdjęcia prezesów w Internecie, zdjęcia naszej koleżanki odbijała na xero i zmieniała skalę, by pasowały do tych, które w oryginale były w gazecie. I tak nasza koleżanka w roli porzuconej narzeczonej zmieniła prawdziwą poszkodowaną, której chłop uciekł sprzed ołtarza. Jej zdjęcia miałyśmy, bo leżała sterta zdjęć całego zespołu po redakcyjnej imprezie, a zdjęcie narzeczonego wycięłyśmy z zaproszenia. Styl artykułu był tabloidowy, bo podany był wiek w nawiasach i to nawet wiek prezesów! I ta zjadliwość tabloidowa też była. Ponieważ nad całością napracowałyśmy się sporo, a gazeta z sensacyjnym newsem miała powędrować do państwa młodych, postanowiłyśmy z koleżanką, że redakcja też musi mieć zabawę. Gazeta została skserowana i powieszona na korytarzu na tablicy. Co się okazało? Tak dobrze dobrałam czcionkę i najwyraźniej świetnie podrobiłam styl, a koleżanka tak dobrze zrobiła kolaże, że… nabrało się pół telewizji. Co chwilę ktoś z innych redakcji pytał o tę biedną Magdę, która teraz pewnie leży w domu i wyje z rozpaczy (a tymczasem ona bawiła w podróży poślubnej). Żart żył długo, bo mniej więcej po dwóch tygodniach od ślubu charakteryzatorka spytała mnie o szczegóły tragedii tej Magdy, której chłop uciekł sprzed ołtarza. Powiedziałam, że to był nasz żart, a ja osobiście wymyśliłam treść artykułu, który państwo młodzi do dziś przechowują i do dziś się z niego śmieją. Zwłaszcza, że w dniu ślubu spostrzegli tylko pierwszą stronę z nagłówkiem, a sam artykuł odkryli dopiero następnego dnia podczas śniadania. Mało się nie udławili ze śmiechu w czasie lektury. Wtedy, gdy wyjaśniałam rzecz charakteryzatorce jedna z siedzących na fotelu obok prezenterek powiedziała:
– Gdyby mnie coś takiego spotkało, to bym w życiu do pracy nie przyszła.
A ja nie wiem, czy miała na myśli nasz żart, czy rzeczywiste porzucenie.
Dziś ani ja komuś ani nikt mnie nie zrobił żartu, ale… koledzy z wozu transmisyjnego opowiedzieli o cudownym dowcipie, jaki w swoim czasie zrobił jeden z operatorów realizatorowi. Otóż… wóz, tak jak dziś, gdy ja miałam relacjonować sytuację na warszawskich drogach, podjechał na Plac na Rozdrożu. Niemal przez środek placu, w najszerszym miejscu dla pieszych, przebiega ścieżka dla rowerów. Wóz stanął blisko ścieżki. Obok była budka telefoniczna i operator spisał sobie numer telefonu do budki, a po kilku minutach z komórki zadzwonił na ten numer. Gdy budka rozdzwoniła się ekipa zamarła, ale nikt nie ruszył się w kierunku telefonu. Wtajemniczeni w żart koledzy wypchnęli realizatora. On odebrał i usłyszał:
– Proszę natychmiast zabrać wóz ze ścieżki dla rowerów. Natychmiast! – Krzyczał do słuchawki schowany za wozem operator.
Realizator strasznie się zdenerwował.
– Ale tu maja monitoring – powiedział po odłożeniu na widełki słuchawki. – Gdzie jest ta kamera? – Pytał. Koledzy usłużnie pomogli mu namierzyć latarnię, na której naprawdę tkwiła zamocowana kamera monitoringu. Realizator zaczął obchodzić wóz i badać, czy jest blisko ścieżki itd. Po pięciu minutach budka znów zadzwoniła. To znów dzwonił operator. Tym razem mówił konkretnie do realizatora:
– Panie Bogdanie, jak długo mam czekać na przestawienie auta!
Ale i wtedy realizator nie zorientował się, że to jest żart. Nie zastanowił go fakt, skąd głos w słuchawce znał jego imię. Koledzy musieli mu to powiedzieć, bo gotów był zwijać kable i przestawiać transmisyjny wóz.
Życie bez poczucia humoru nie jest wiele warte. Do takich wniosków dochodzę tylekroć, ilekroć padam ze zmęczenia, ale podnoszę się, bo coś mnie ubawiło.
Dziś… ubawiła mnie historia, którą wymyśliliśmy, gdy wróciłam przed 11-tą z Urzędu Stanu Cywilnego w Śródmieściu i powiedziałam, że jedna ze stacji komercyjnych postawiła wóz transmisyjny by relacjonować wręczanie śpioszków rodzicom pierwszego Warszawiaka urodzonego w Roku Chopinowskim. Cała „impreza” trwała kwadrans. Bohatera, czyli bobasa nie było, a na miejscu oprócz rodziców, pudełka ze śpioszkami zwanymi body, Pani Prezydent, urzędników itd., byli tylko dziennikarze. O jak nam wyobraźnia poleciała dalej. Gdzie? Do relacji z pierwszej kupki w te śpioszki, pierwszego ulania się az po pierwsze pranko. Muszę powiedzieć, że od razu minęło mi zmęczenie.
P.S. Tradycyjnie jeszcze przypominam, że licytacja moich książek na allegro na WOŚP trwa. Wraz z czytelnikami już uzbieraliśmy ponad 100 złotych, a przecież liczy się każda złotówka.
http://aukcje.wosp.org.pl/show_user_auctions.php?uid=3073646

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...