Dziś cały dzień dobijał się do mnie jakiś pan. Nawet się przedstawił. Jego nazwisko nic mi nie mówiło, ale on rozmawiał ze mną tak, że zrozumiałam, że co najmniej sto razy był u mnie w domu. Choć słowo daję, że jego nazwisko było dla mnie tak tajemnicze, jak znaczenie słowa abrakadabra. Niestety pan miał pecha, bo co do mnie zadzwonił, to ja nie mogłam rozmawiać. Dlatego za każdym razem mówiłam mu, żeby zadzwonił za 10 minut. Niestety pan nie dzwonił po 10 minutach tylko po godzinie. A wtedy ja znów nie mogłam rozmawiać. Ponieważ pan dzwonił z numeru zastrzeżonego, więc nie mogłam tez oddzwonić i… tak przeszedł cały dzień. Wreszcie po 21-ej pan się do mnie dodzwonił i okazało się, że tą pilną sprawą jest… prosa o komórkę o pana Sznuka. Ponieważ nie wiedziałam, jakie środowisko pan reprezentuje, ale timbre głosu mówił mi, że rozmawiam z osobą już nie młodą, więc zaczęłam zastanawiać się, czy to nie jest środowisko kombatanckie. Tam też zaczęłam szukać pana Sznuka. Może to jakiś kapitan rezerwy Armii Krajowej? Przeszukiwałam w myślach powstańcze zgrupowania, drapałam się w głowę, ale nic nie przychodziło mi na myśl. Dlatego zdobyłam się na odwagę i spytałam, kim jest ten pan Sznuk. A wówczas oburzony rozmówca, który mnie przecież świetnie zna, choć ja nie mam pojęcia, kim jest, poinformował mnie, że jest to pan, który… prowadzi teleturniej „Jeden z dziesięciu”! No taaaak! Tadeusz Sznuk! Hmmmm. Znam z widzenia, jak setki innych osób mijanych na telewizyjnych korytarzach. Odparłam więc, że owszem, widziałam tego pana w swoim życiu kilka razy na Woronicza, ale nie znam osobiście, a tym samym nie mam jego telefonu.
– Jak to? Pani Małgorzato przecież pracuje pani w telewizji! – Odparł mój rozmówca i wierzyć nie chciał, że nie mam telefonu do Tadeusza Sznuka.
Zupełnie jakby fakt, że z nim pracuję w jednej instytucji oznaczał, że jadamy razem obiady i po pracy odwiedzamy się w swoich domach. Trochę zajęło mi przekonanie rozmówcy, że po pierwszej ja „szaleję” po Placu Powstańców i gmachach przy ulicy Jasnej, a Tadeusz Sznuk najpewniej po Woronicza, gdzie ja z kolei bywam raz na dwa miesiące, a po drugie telewizja to moloch, w którym ludzie znają się z widzenia, ale niekoniecznie z imienia i nazwiska. Pan był wielce niekontent. Okazał się jedna z tych osób, które myślą, że: jak ktoś jest dziennikarzem to zna osobiście wszystkich innych dziennikarzy. A skoro pracuje w telewizji to zna wszystkich w telewizji. O rany!
Gdy byłam nastolatką matka mojego ówczesnego chłopaka, ilekroć widziała mojego ojca, tylekroć dopytywała się, czy jej kuzyn, którego nie widziała od 15 lat nadal jest dziennikarzem. Mój ojciec zawsze wtedy zamieniał się jak żona Lota w słup soli i przewracał oczami ciężko wzdychając, a potem cierpliwie tłumaczył, że nie wie, bo nie zna tego pana. Ja też tak robię, gdy ktoś zadaje mi podobne pytania. Tak. Widziałam wielokrotnie Tomasza Lisa, wiele razy jechałam z nim jedną windą i zamieniłam kilka słów, ale nie pamiętam o czym, bo było to w czasach, gdy pracował na Placu Powstańców! Ostatnio byłam na Woronicza i też się na niego natknęłam na korytarzu. Ale to wszystko wcale nie znaczy, że się znamy! To samo z Kamilem Durczokiem, Jolantą Pieńkowską, Piotrem Kraśko, Maciejem Orłosiem i masą innych telewizyjnych osób. Kraśko i Orłoś owszem, są przeze mnie widywani częściej, bo też są teraz na Placu Powstańców, ale poza „dzień dobry”, które jest jednym z podstawowych wyrażeń na korytarzach nie łączy nas nic. Ludzie jednak zdają się tego zupełnie nie rozumieć. Dlatego co jakiś czas wysłuchuję, że mam albo: pozdrowić kogoś i powiedzieć mu, że jest wspaniały, albo mam przekazać mu, że jest: debilem, palantem, ćwokiem lub jeszcze gorzej.
Jakiś czas temu stwierdziłam, że będę robiła to samo. Ludziom, którzy proszą bym pozdrowiła lub przekazała ważne informacje jakimś postaciom ze szklanego ekranu też będę kazała pozdrawiać lub besztać jakichś ludzi, których teoretycznie powinni znać. Okazje miałam już dwie. Miesiąc temu wracałam o 2-giej w nocy z montażu. Zatrzymał mnie policjant i kazał dmuchać w alkomat. Wyszło 0,0 i było mu chyba głupio, bo uprzedzałam, że tak wyjdzie. Tłumaczyłam, że wracam z pracy i szkoda tego alkomatu i czasu na trzepanie mi auta i dokumentów, bo chce mi się spać i jestem przepracowana. Pan policjant jednak był nieugięty. Kazał dmuchać i basta. Gdy wyszło to, co wyszło spytał gdzie to się pracuje, że się wraca o tej porze. Miałam wielką ochotę powiedzieć coś brzydkiego (np., że w dupie), bo ze zmęczenia ledwo się trzymałam na nogach, ale pomyślałam sobie, że jeszcze się to wszystko źle dla mnie skończy. Powiedziałam więc prawdę. Pracuję w TVP i właśnie skończyłam montaż. Wtedy pan rozpromienił się i poprosił o pozdrowienie… Grażyny Torbickiej! Odpowiedziałam, że pozdrowię, ale żeby on pozdrowił ode mnie Mariusza Sokołowskiego. (Wprawdzie to rzecznik i mam do niego komórkę, ale żaden inny policjant do głowy mi nie przyszedł). O jaki był zły pan policjant z alkomatem!!! Puścił jednak wolno. No przecież pozdrowię Torbicką! Wprawdzie nie wiem, kiedy ją spotkam, bo podczas ostatniej wizyty na Woronicza nie widziałam jej, ale to już szczegół.
Kolejna okazja wymiany pozdrowień nadarzyła się trzy dni temu. Na ulicy spotkałam znajomych, a wraz z nimi była pewna pani, która jak się okazuje pracuje w banku ING. Gdy pani dowiedziała się, że coś tam robię w telewizji (byłam z kamerą) poprosiła, abym pozdrowiła… Bronisława Wildsteina, bo ogląda jego program. Natychmiast odparłam, że pozdrowię, ale proszę, by w zamian za to pozdrowiła ode mnie Marka Kondrata i powiedziała, że był świetny w C.K. Dezerterzy.
– Ale ja nie znam Marka Kondrata – odparła zdumiona pani.
– Dziwne, przecież powiedziała pani, że pracuje w banku ING, a on reklamuje pani bank.
– Ale bank ma wiele oddziałów, ale ta reklama to firma zewnętrzna… – tłumaczyła pani.
– A telewizja ma wiele redakcji – odparłam.
Nie wiem jednak, czy ją przekonałam. Miałam wrażenie, że się po prostu obraziła. Ja tam za pozdrowienia dla osób, które znam z widzenia nie obrażam się. Po prostu ich nie przekazuję. No bo jak to zrobić? Biec za kimś po korytarzu?
– Panie Lis! Panie Wildstein! Pani Kazia pana pozdrawia.
– Jaka pani Kazia?
– Nie wiem. Poznałam wczoraj na ulicy!
Swoją drogą męczy mnie teraz myśl. Kim był pan, który chciał telefon do Tadeusza Sznuka?
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...