Blog na onecie, czyli na siłę wciśnięta w kobiecość

Spread the love

Półtora roku temu po wielu namowach i sugestiach różnych znajomych osób postanowiłam zostać blogerką.  Przekonano mnie, że warto mieć stały kontakt z czytelnikami, a nie tylko od książki do książki.  Zwłaszcza, że nie jestem fabryką powieści jak nie przymierzając Józef Ignacy Kraszewski, który napisał ponad czterysta książek. Ja zaledwie pięć. Gdy się więc już zdecydowałam, stanęłam przed zadaniem wybrania portalu, na którym będę prowadziła bloga. Najpierw myślałam o własnej stronie www.piekarska.net. No bo skoro mam swoją domenę, stronę, a na serwerze opłaconą przestrzeń 10 gigabajtów to może tam? Przyjaciele radzili jednak wejść do blogosfery. Czyli ni mniej ni więcej tylko wybrać jakiś ogólnopolski portal, na którym bloguje wiele osób i założyć na nim bloga. Link z adresem podpiąć pod swoją stronę.
–  Tylko gdy będziesz pomiędzy innymi blogerami masz szansę pozyskać nowych czytelników i odesłać ich do książek – tłumaczyli. – Ludzie czytają jednego bloga i w sposób naturalny przechodzą do drugiego. W przeciwnym razie będzie odwrotna kolejność. Najpierw ktoś znajdzie książkę, a potem bloga. A to przecież trudniejsze.
„Tak – pomyślałam. – To mi da tyle, co i do tej pory. A założenie bloga na jakimś ogólnopolskim portalu informacyjnym rzeczywiście ma szanse przynieść nowych czytelników.” Zwłaszcza, że sama też często poczytam coś na jednym blogu i… przerzuca mnie na inny.
Zrezygnowałam więc z zamówienia i opłacenia szablonu blogowego na swoją autorską stronę i zdecydowałam się wybrać portal. Jaki? Ano jak widać onet. Ale jak do tego doszło? Przez kilka dni przeglądałam internet. Każdy z portali blogerskich miał i plusy i minusy. A ja chciałam, by plusy przewyższały minusy. Wybór był trudny. Myślałam m.in. o Wirtualnej Polsce, ale… chciałam, by to się nazywało blog, a nie blox, bloog itd. Chciałam też, by adres był od nazwiska i w miarę logiczny. Dlatego w końcu wybrałam onet. Wydawał mi się najlepszy, bo blog nazywa się tu blog, bloguje tu najwięcej osób, są przejrzyste i szablony i bogaty podział blogów na kategorie. To mi pasowało. A jak doszedł jeszcze do tego fakt, że w miarę logiczny adres bloga piekarska.blog.onet.pl był wolny, a nie zajęty np. przez Katarzynę Marię Piekarską to uznałam, że onet jest mi pisany i nie ma to jak on! (Innymi słowy mój ci on jest!). „Teraz już na pewno, gdy ktoś z przyjaciół lub czytelników dowie się, że bloguję, będzie ciekaw jak i gdzie to wystarczy, że wpisze słowa piekarska i blog w Google i wyskoczy mu mój blog.” –  Tak myślałam wtedy.
Swojego wyboru zaczęłam żałować dość szybko. Najpierw dlatego, że po każdorazowym zamieszczeniu na blogu zdjęcia zmniejszała mi się przestrzeń na prowadzenie bloga. Gdy zadałam obsłudze portalu pytanie, czy nie można dopłacić, by zwiększyć swoją przestrzeń na serwerze, przyszła odpowiedź, że nie. Pocieszono mnie jednak, że jak się tę przestrzeń zapełni, to mogę sobie założyć nowego bloga. Opadły mi ręce. Nie chcę zakładać nowego bloga, bo musiałby się zmienić jego adres, a to mi potrzebne nie jest. Dlatego postanowiłam wtedy, że na moim blogu zdjęcia będą rzadkim uzupełnieniem tekstu. Potem onet zadziwiał mnie wielokrotnie. O jednym zdziwieniu nawet pisałam. Gdy jeden z moich postów trafił do „gorącego tematu” i nagle blog przeżył oblężenie. Miałam wtedy taką myśl. Czy ci, którzy nadzorują, cenzurują lub – jak kto woli – opiekują się blogami na onecie i polecają je do „gorącego tematu” w ogóle je czytają? A jeśli już to czy na pewno robią to uważnie? Mam wrażenie, że niekoniecznie. Skoro z tylu moich wpisów wybrano przewrotny o zboczeńcu i świntuchu w moim łóżku, czyli… psie?
Dziś moje zdziwienie po raz kolejny sięgnęło zenitu. Cóż się stało? Ano przypisano mnie do kategorii, której nie wybrałam, a nawet za żadne skarby bym nie wybrała. Coś jak w „Chłopaki nie płaczą” – „Gdybym chciał bez frytek powiedziałbym bez frytek!”. Przy zakładaniu bloga w jego ustawieniach trzeba było wybrać trzy kategorie. Wydawało mi się, że chodziło o kategorie charakterystyczne dla tematyki bloga. Wybrałam takie: kultura, bo wydaje mi się, że moje zawody – dziennikarstwo i pisarstwo to jednak kultura; felietony i refleksje, bo w sumie to są małe felietony, a w nich są refleksje; no i … blogi profesjonalistów, bo staram się do swojego blogowania podchodzić profesjonalnie. Skoro wymyśliłam tytuł „W świecie absurdów” to konsekwentnie przedstawiam w nim absurdy – z życia pisarskiego i dziennikarskiego. Rzadko prywatnego, chyba… że zahacza o te dwa pierwsze sfery życia. I oto dziś przy blogu mignęła mi jakaś gwiazdka. (Może jest tam od kilku dni – nie wiem. Ja zauważyłam dziś.) Owa gwiazdka oznacza, że blog jest polecany. Bardzo miłe tylko… dlaczego w kategorii… „całkiem kobiece”? Nie wybierałam tej kategorii i nigdy bym jej nie wybrała! Po drugie nie wydaje mi się, by mój blog w ogóle był kobiecy, a już na pewno nie całkiem kobiecy. Kto go do tej kategorii wsadził? Nie ja. Na dodatek nie chcę być w tej kategorii. Dlaczego? Nie chcę być w jednym worku z blogami o randkach z byłym lub obecnym mężem, kochankach, ślubach, welonach, ciuchach, braku intercyzy itd. Owszem. Też mogłabym pisać o podrywaniu, poronieniu, porzuceniu, nieudanym małżeństwie, zakupach w reserved, Orsay czy Cropp Town, (co pewnie opiszę, gdy będzie w tym jakiś absurd, jak było w przypadku Media Markt i historii z fakturami). Albo mogłabym pisać o wizycie u manicurzystki czy kosmetyczki, bo bywam regularnie. Ale nie chcę! Założyłam bloga jako pisarka i dziennikarka, a nie jako kobieta. Gdy pisałam o swoich piersiach to w świetle materiału o mammografii. Jeśli piszę jakieś rzeczy, w których jest coś z mojej prywatności to dlatego, że felieton jest osobistą wypowiedzią dziennikarską, a mój blog to felietony. Krótsze lub dłuższe, ale jednak. A felieton zawsze jest osobisty – stąd zdarzają się w nim wspomnienia o przyjaciółkach, eksiach itd. W prasie też tak piszę. I nie jest to prasa dla kobiet! Nie jestem typem glamour. Ja naprawdę nie chcę być w tej kategorii! I nie oznacza to, że nie czuję się kobietą. Czuję się nią jak najbardziej, ale nie kobiecość tu eksponuję! Nie jestem wojująca feministką. Nie zrzucam stanika na barykadzie bitwy o zastąpienie słowa magister – magistrą. Nie oburzam się, gdy w reklamach kobieta sprowadzana jest do roli podmiotu, który jedynie pierze jakieś swetry brata czy swata w perwollu. Oburzam się, że te reklamy są durne i bez pomysłu, a nie że traktują kobiety jako ćwierćinteligentne słynne praczki vel płynne sraczki. Mam to głęboko w czterech literach i mnie nie interesuje. Czy tylko dlatego, że jestem kobietą ktoś bez pytania mnie wrzuca do tego całkiem kobiecego, ale i całkiem obcego mojej kobiecej-inaczej naturze wora? Wora, w którym siedzieć nie chcę? W świetle faktu, że większość czytelników mojego bloga to mężczyźni (wnioskuję tak po ilości listów), a panowie nie piszą do mnie jako do kobiety, bo też nie kobiety w moim pisaniu szukają, polecanie mnie w kategorii „całkiem kobiece” jest dziwne. A gdy zderzy się to co piszę z resztą tych naprawdę kobiecych blogów (o paznokciach akrylowych czy żelowych, o modzie, robótkach ręcznych, ślubach, walce z celulitisem itd.) zaczynam zastanawiać się kto podjął taką decyzję? Komu przyszło do głowy, by blog dziennikarki i pisarki wsadzić do kategorii, w której ona nie tylko znaleźć się nie chce, ale… sama się do niej nie zapisała? Tu na onecie wszystko jest na opak. Nie można dopłacić, by zwiększyć przestrzeń. Trzeba wbrew własnej woli siedzieć w ciasnym, ale całkiem kobiecym worze z żelowymi paznokciami i robótkami ręcznymi. I dlaczego? Dlatego, że regularnie chodzę na manicure? Chodzę, bo uważam, że powinnam być zadbana. Moja ewentualna kobiecość nie ma z tym nic wspólnego. Tak jak nie ma ona nic wspólnego z tym, że umiem szydełkować, robić na drutach, haftować i szyć. Bo umiem też lutować, posługiwać się laubzegą (piłeczką włosową jakby ktoś nie wiedział), wiertarką, młotkiem, dłutem, imadłem itd. Umiem założyć kontakt w ścianie i zrobić bransoletkę z monet. A jednak! Nie robię masy tych rzeczy, bo piszę i to jest moja praca i mój zawód. Zawód uprawiany z powodzeniem przez obie płcie. W prowadzeniu przeze mnie bloga płeć nie ma nic do rzeczy!
Dlatego serdecznie proszę portal onet, by sobie swoją gwiazdkę wsadził gdzie słońce nie dochodzi. To miło, że w Państwa oczach zasłużyłam na uznanie. Bardziej by mnie to jednak cieszyło, gdyby było wynikiem czytania ze zrozumieniem. A w to uwierzę, gdy gwiazdka znajdzie się przy moim blogu, w którejkolwiek z trzech wybranych przeze mnie kategorii. Oczywiście pewnie tak się nie stanie, bo statystyczni profesjonaliści piszą o polityce, statystyczne felietony są tez o polityce i z rzadka o homoseksualizmie, a kultura to jak nie „Moda na sukces” to Michał Wiśniewski padł na Dodę i wstał jako Jola Rutowicz. Na szczęście mi na tym nie zależy, bo ja nie muszę być polecana! Z nikim się tu nie ścigam i nie rywalizuję. Liczę na przypadkowego czytelnika, który zajrzy i gdy coś go zainteresuje to zdecyduje się pozostać. Nie biegam po innych blogach i nie wypisuję błagań o rewanż, czyli wejście na mój blog. Nie biorę nawet udziału w jakichś idiotycznych konkursach na Blog Roku, bo mam to gdzieś. Nie chcę jednak siedzieć w kategorii, której sobie nie wybrałam! Nawet jeśli ktoś mi tam wpina jakąś idiotyczną gwiazdkę. Gwiazdki to owszem, świecą. Ale też i czasem spadają. Ja już wolę, by ta gwiazdka spadła niż całkiem kobieco świeciła.

PS. Dziś zauważyłam, że onet zwiększył miejsce na blogi i na zdjęcia. To miłe. Szkoda, że te nowe możliwości bloga będą dostępne za kilka minut, bo to kilka minut trwa już kilka godzin. No, ale cóż… czas jest rzeczą względną. Podobnie jak kultura czy refleksja. Felieton, płeć i profesjonazlim już nie. Czekam!

PS.2. Proszę traktować powyższe z przymrużeniem oka. Inaczej… wyjdzie kolejny absurd. 🙂

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...