Zawsze zastanawiało mnie skąd się biorą zajadli krytycy literaccy. Niby zdawałam sobie sprawę, że to jacyś niedorobieni pisarze – tak jak w przypadku krytyków muzycznych, z których większość to nieodrobieni muzycy. Po sobotniej wyprawie na Krakowskie Targi Książki nabrałam co do tego pewności. W przedziale ze mną jechał pan. Z wyglądu trochę przerażający i odpychający. Dlaczego? O ile toleruję smród u bezdomnych, o tyle u innych już nie, a zwłaszcza nie toleruje u inteligencji, która powinna świecić przykładem nie tylko intelektualnym, ale i higienicznym. Pan miał wygląd klasycznego intelektualisty, który myśli, że może być niedomyty, bo jest mądry. Na dodatek był szczerbaty, a reszta jego uzębienia była brązowa. Czy myślał, że nikt tego nie widzi? Naiwniak. Dziury w zębach to nie dziura w dupie. One, tak jak głupota, od razu rzucają się w oczy. Pan jednak odpychał, nie tylko swoim wyglądem, ale przede wszystkim zachowaniem. Czytał gazety i śmiał się głośno do siebie, by zainteresować nas swoją osobą. Tym zachowaniem manifestował poglądy (jak się wkrótce okazało) jedyne słuszne. Ewidentnie chciał sprowokować rozmowę, co mu się później zresztą udało.
W pewnym momencie do przedziału przyszedł konduktor i powiedział, że mamy lekkie opóźnienie – bagatela pół godziny. Ponieważ wcześniej myślałam, by pojechać pociągiem, który do Krakowa przyjeżdża o 15:30 (na stoisku miałam być o 16), więc poczułam ulgę, że wybrałam jednak ten pociąg, bo nawet, gdy się spóźni do spotkania z czytelnikami będę miała jeszcze, co najmniej 2,5 do 3 godzin. Siedzące z nami matka z dorosłą córką wymieniły poglądy na temat wybranego pociągu, a ja włączyłam się w rozmowę napomykając przy tym o targach. Poutyskiwałyśmy trochę na to, że do końca nie wiadomo było, z którego peronu pociąg odjedzie (remont na dworcu wschodnim). Na to wszystko odezwał się szczerbaty pan i powiedział, że on… też jedzie na targi, ale będzie na nich jutro, bo dziś jedzie na Rolanda Topora. I tak od słowa do słowa zaczął zdradzać swoje poglądy i… literacki życiorys. I tak dowiedzieliśmy się, że ma 4 napisane a niewydane książki. Pisywał do Przekroju, Gazety Wyborczej – w sumie zewsząd go wyrzucili. Dwa razy miał własne pismo – jakoś dziwnym trafem nigdy nie był w nim naczelnym, a jedynie sekretarzem redakcji. Jest krytykiem – pisze zjadliwe recenzje dokopując innym. Na moją uwagę, że pisanie złych recenzji nie ma sensu, bo jak coś jest złe to lepiej pominąć to milczeniem, pan powiedział, że nie mam racji, bo on jest zawodowym krytykiem i z tego od 40 lat żyje.
Hmm… Sama napisałam jedną złą recenzję i nie była to właściwie klasyczna recenzja do gazety, a list do Danki Błaszak prowadzącej portal Miasto Literatów. Była to właściwie odpowiedź na dankowe pytanie, co sądzę o… pewnym koszmarze, który mi wysłała mailem do poczytania. Odpisałam, co myślę, a Danka zapragnęła to zamieścić na swojej stronie. Powiedziałam, że jak chce to może. Wynikła zresztą z tego potem chryja, bo autor śmiertelnie się obraził, choć dziś… jesteśmy dobrymi kumplami. Przyjął do wiadomości, że ktoś może tego typu literatury nie lubić.
Pan z pociągu był dumny, że jest postrachem autorów (z których większość to miernoty) i oburzony, że ci autorzy jego recenzji nie czytają. Cóż… to coś jak z komentarzami na moim blogu. Długo do tego dochodziłam, aż zdecydowałam się je wyłączyć, bo ważniejsza jest moja higiena psychiczna od tego, co na mój temat sadza inni. Ci, których miesza z błotem pan krytyk zapewne już dawno doszli do tego wniosku. I szczerze im gratuluję. Czytanie wylewającej się żółci to strata czasu.
Generalnie miałam wrażenie, że mam do czynienia z psychopatycznym człowiekiem typu besserwisser (taki, co wszystko wie najlepiej), który to typ świetnie opisał Zbigniew Nienacki w „Nowych przygodach Pana Samochodzika”. Coś okropnego! Miałam rozłożonego na kolanach laptopa. Nawet nieźle pisało mi się kolejny rozdział „LO-terii”, ale musiałam przerwać, bo pan niezrażony niczym ględził, a że znał się na wszystkim niczym „jenerał Tuz” to skupić się było niezwykle trudno. Ja nawet czasem przez grzeczność coś też mówiłam. Niestety jakoś mało jestem asertywna. Muszę to zmienić, bo to stanowczo jest ze szkodą dla mnie. W każdym razie z pisania wyszły nici (na dodatek w drodze powrotnej okazało się, że laptop został w Krakowie na stoisku wydawcy, więc i w drodze powrotnej sobie nie popisałam, a przyznam, że lubię pisać w pociągu). W pewnym momencie, gdy już schowałam laptopa i przewracanie oczami, że nie mogę wyrobić nie pomagało, wyciągnęłam książkę, która wzięłam w podróż. „Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika”. Dostałam na imieniny do Adasia R., kolegi z redakcji „Mieszkańca” (i smakuję ją codziennie po trochu, by się za szybko nie skończyła.). Zaczęłam czytać i… wyczytałam:
„Człowiek jest istotą rozumną, i taką pozostaje do śmierci, z wyjątkiem krótkich przerw, kiedy zabiera głos w dyskusji.” Śmiać mi się chciało, bo pan besserweiser zaciekle dyskutował z współpasażerką o literaturze. Ponieważ ich dyskusja stawała się coraz bardziej zacięta, a pani zaczęła mieć nieszczęśliwą minę, wiec na głos przeczytałam inne powiedzonko: (naiwnie myśląc, że pana otrzeźwi): „W przedziale kolejowym nie ma przyjaciół. Są tylko miejsca przy oknie”. Niestety pan nie załapał. Zamiast tego zerknął na to, co czytam. Od razu powiedział, że ma pierwsze wydanie, a wydawca drugiego wydania (naprawdę porządny, czarujący, elegancki i przemiły człowiek) to niemal bandzior! No to już mi się odzywać nie chciało. Wróciłam do czytania sentencji, co stanowczo poprawiło mi humor, bo wyczytałam moja pierwsza o nim myśl ujętą w takie oto słowa: „Pisarz nieudały zostaje krytykiem; ze skwaśniałego wina wyrabia się ocet.” (Sacha Guitry). Na szczęście dojechaliśmy do Krakowa. Pan założył sweter, w którym wydał mi się jeszcze bardziej śmierdzący i życząc powadzenia na targach oznajmił, że zawita tam jutro. Domyśliłam się, że po to, by szukać nowych ofiar do swoich zjadliwych recenzji. Ciekawe, kiedy trafi na coś mojego i niemiłosiernie schlasta. A stanie się to niechybnie, jeśli trafi na tego bloga i zorientuje się, co o nim myślę. Niestety dla niego, a na szczęście dla mnie, od jakiegoś czasu opinie innych przestały mnie interesować. Albo dorosłam albo się zestarzałam albo umarłam. Jedno z trojga. Na razie nie wiem co.
PS. Jeszcze z książki: „Zero nie lubi innych liczb.” (Freud)
PS.2. „Czas nie leczy ran. Czas uczy nas z nimi żyć.” (moje)Absolutnie nie a propos czegokolwiek w powyższym tekście.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...