I do kogo to było?

Spread the love

Statystyczny człowiek najczęściej śmieje się z… czyjegoś nieszczęścia. Oczywiście nie mam tu na myśli wielkich dramatów, ale… nieszczęście typu potknięcie się na skórce od banana. To zawsze śmieszy. Pamiętam z filmu „Walka o ogień” wesołość, jaką wzbudziła w kinie scena, gdy jeden z bohaterów dostał w głowę czymś, co raniło go na tyle, że pociekła mu krew. Jego kompan zaśmiał się, a za nim… całe kino. Pewnie dlatego, to co najbardziej śmieszy w programie „Śmiechu warte” to wszelkiego rodzaju upadki itp.

Mnie bardzo śmieszą sytuacje, kiedy ktoś odzywa się, bo myśli, że coś, co przed chwilą zostało powiedziane odnosiło się do niego. Śmieszy mnie też, gdy ktoś myli osoby i mówi nie do tego, do kogo powinien. Gdy byłam mała stałam z rodzicami przed wystawą jakiegoś sklepu. Mama coś perorowała, a ojciec – jak to on – zamyślił się i poszedł sobie dalej. Mama wzięła pod rękę obcego faceta i nie przestając mówić zaczęła go ciągnąc za sobą. Dopiero, gdy napotkała na zdecydowany opór podniosła głowę i… lekko zaniemówiła. A ojciec stał kilka metrów dalej i miał ubaw.
Ostatnio szłam z synem do empiku po zeszyty. Chciał te z „Włatcami Móch”. Przechodziliśmy przez jezdnię, kiedy podszedł do mnie facet i powiedział: „Dziękuję, że mnie nie rozjechałaś na tamtym przejściu”. Odpowiedziałam: „Proszę bardzo. Cała przyjemność po mojej stronie.”. Bo zupełnie nie wiedziałam, o jakie przejście chodziło, a już w ogóle nie kojarzyłam sytuacji, żeby ktoś mi spod kół uciekał . Na dodatek mój syn też nie kojarzył czegoś takiego. Stwierdził, że to był jakiś wariat i zwrócił mi uwagę, że pan (nota bene pewnie w moim wieku) powiedział do mnie per „ty”. To akurat wielce mnie uradowało. Humor, więc ze mnie tryskał i postanowiłam opowiedzieć Maćkowi historię mojego kolegi z podstawówki (też Maćka). Mój kolega Maciek jest osobą dość podłego wzrostu, (co w tej opowiastce ma ogromne znaczenie), ale też niezwykle błyskotliwą i obdarzoną wielkim poczuciem humoru. Kilka lat temu Maciek poszedł z żoną do hipermarketu i po zrobieniu zakupów, kiedy odstawiał wózek pod wiatę podszedł do niego dwumetrowy mężczyzna z ABS (absolutny brak szyi), w dresie itp. Klasyczny przykład troskliwego człowieka, który ilekroć cię widzi pyta, czy masz jakiś problem. Otóż ów człowiek podszedł do Maćka i powiedział:
– Ej! Ty! W sklepie najechałeś na mnie wózkiem i ani przepraszam ani pocałuj mnie w dupę!
Maćkowi to zachowanie wydało się tak absurdalne, że bez namysłu zadarł głowę najwyżej jak mógł, spojrzał w oczy dwumetrowcowi i powiedział:
– Pocałuj mnie w dupę. No i co?
No i dwumetrowiec się oddalił, bo właściwie, co miał zrobić? Bić człowieka kurdupla na środku parkingu pełnego ludzi?
Opowiadałam mojemu synowi tę historię i gdy doszło do słów: „Pocałuj mnie w dupę. No i co?” Akurat wchodziliśmy do tego cholernego empiku, (którego nota bene wyjątkowo nie znoszę, ale czego się nie robi dla dziecka). W tym momencie przede mną wyrósł młody, długowłosy człowiek wyższy ode mnie, a ponieważ opowiadając gestykulowałam i zadzierałam głowę, jak mój kumpel – bohater owej historii, – więc ów młody człowiek spojrzał mi w oczy i najwyraźniej myśląc, że to do niego odparł nabzdyczony:
– Życzę miłego dnia.
A mój syn ryknął śmiechem i… tak już rechotał do końca owego „miłego dnia”. Co najśmieszniejsze rechoce do dziś ilekroć przypomni sobie całą tę historię.
A czy to nie lepiej czasem nic nie powiedzieć? Choć z drugiej strony. O czym ja bym dziś napisała, jak nie o tym, co spowodowało, że mój syn znowu rży jak nieprzymierzając jakiś koń.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...