Mam na myśli oczywiście gazety typu Super Express i Fakt. Dziś mało nie padłam. Po oczach zdzielił mnie tytuł w SE: „Księdza porwały balony”. O historii brazylijskiego księdza Adelira Antonio de Carli czytałam kilka dni temu. Chciał w nietypowy sposób zebrać pieniądze na budowę „miejsca duchowego odpoczynku” dla kierowców ciężarówek, którzy dostarczają produkty rolne do jednego z brazylijskich portów.
Księdza poszukują helikoptery i samoloty ekip poszukiwawczych, bo ksiądz zaginął „gdzieś w niebie”. Miał w planach pobić rekord 19 godzin spędzonych w powietrzu za pomocą baloników z helem. Wyposażony w spadochron, skafander, GPS, telefon satelitarny i wszystkie inne przybory zaginął na wysokości 6 tysięcy metrów.
Jak podała agencja Reutersa „w poszukiwaniach na lądzie, morzu i w powietrzu uczestniczy armia, straż graniczna, ekipy ratunkowe i ochotnicy. Adelir jest doświadczonym… ekscentrykiem. Nie tylko skakał wielokrotnie z spadochronem, ale też już wcześniej latał za pomocą baloników z helem. Tym razem uczepił się tysiąca baloników, co jest już drugim podobnym wyczynem – w styczniu przeleciał w ten sposób 110 kilometrów w cztery godziny z Parany do argentyńskiego San Antonio.
Tym razem jego celem było Durados, jednak wiadomo że musiał zboczyć z kursu z powodu silnego wiatru. Początkowo wzniósł się na wysokość 6 kilometrów, potem musiał zniżyć się do 2,5. W telefonicznej rozmowie z Globo, brazylijską telewizją, ksiądz (wciąż wisząc gdzieś na wysokości kilku kilometrów) opowiadał, że ma kłopoty z GPSem, który szwankuje z powodu panującej na tej wsokości temperatury.
Gdzieś na wybrzeżu stanu Santa Catarina znaleziono szczątki balonów na plaży, ale poszukiwacze nie tracą nadziei. – Wiedział co robi i był przygotowany na każdą okoliczność – mówił jeden z nich.”
Czytałam tę informację w sieci. Nie śmieszyła mnie. Ale… w SE jest to tak podane, że… można paść ze śmiechu. Nie tylko dlatego, że po oczach wali wspomniany już przez mnie tytuł: „Księdza porwały balony”, ale tekstowi towarzyszy „ostatnie zdjęcie księdza”. I bynajmniej nie jest to fotografia jak ów ksiądz udziela wywiadu, ale zdjęcie jego nóg zwisających spod dwustu kolorowych balonów.
Tuż obok historii księdza porwanego przez balony (cała redakcja wyła ze śmiechu z tytułu i jego ostatniego zdjęcia) jest opowieść o dramacie kobiety zaatakowanej przez bestię. Bestią jest szczur, który wyskoczył z sedesu. Jest też zdjęcie szczura – nieostre. Kolega redaktor Marek Wiechowski zwrócił uwage, że chyba szczur został „zamazany”, by nie ujawniać jego tożsamości. Szczurowi, a własciwie 89-cio letniej Michalinie P. poświęcono więcej miejsca niż księdzu. Cóż… prawdopodobnie ksiądz „tylko” nie żyje. A biedną kobietę „aż” zaatakował szczur. Wprawdzie zdzieliła go szczotką przez łeb i zagnała z powrotem do sedesu, ale ujrzeć bestię to prawdziwy dramat. Przy nim śmierć księdza to mały pikuś. W końcu poleciał na własną prośbę, a że śmierci towarzyszy dwieście kolorowych balonów, więc zdaniem SE najwyraźniej przypomina ona cyrk.