Horrory lubię od… zawsze? Było to chyba w V klasie szkoły podstawowej, kiedy w kinie nocnym w sobotę koło 23 w nocy wyświetlono film „Gabinet grozy doktora zgrozy”. To fim z 1965 roku, więc wtedy był już ramotą, ale na 12 letnie dziewzynce zrobił wrażenie. oto pięciu ludzi wsiada do pociągu, gdzie spotykają doktora Zgrozę, który proponuje im, że z kart tarota poda termin i przebieg ich śmierci. Opowiada przy tym pięć strasznych i mrożących krew w żyłach historii. Gdy oglądałam ten film – w domu byłam tylko ja i pies. W nocy śniła mi się dusząca szyję ucięta ręka artysty i bluszcz, który obrósł dom i zadusił psa. Pod wpływem tego filmu napisałam swoje pierwsze „wielkie dzieło literackie” – horror. Było to opowiadanie o wampirze, którego należało zabić pięcioma srebrnymi kulami. Tytułu nie pamiętam. Ośmieliłam się je pokazać jedynie pani Czajce… powiedziała, że cos sw tym co napisałam jest, ale… więcej nic podobnego nie napisałam. Jednak od tamtej pory pokochałam opowieści grozy. Lubię po chwili strachu wrócić do bezpiecznego świata.
Moda na powieści grozy zapanowała pod koniec XVIII wieku. Były ich różne odmiany. Nawet romanse! Na przykład Maria Wirtemberska w 1815 roku napisała „Malwina, czyli domyślność serca”. Pierwszą historię, w której wiało grozą, a to… (o ironio losu!) z powodu bliźniaków. Była to pierwsza polska powieść psychologiczna a zarazem romans grozy. Innymi słowy dwa w jednym.
Najsłynniejsza powieść grozy to „Frankenstein, czyli nowoczesny Prometeusz” (1918) autorstwa Mary Shelley. (Na marginesie dodam, że Frankenstein to nazwa Ząbkowic Śląskich. Mieszkała tam rodzina prawdziwego doktora Frankensteina, który nazywał się Johann Konrad Dippel, ale czasem uzywał nazwiska Konrad Frankenstein).
Ja jednak najbardziej lubię historię Upiora w Operze. Wkońcu to opowieśc o miłości, a nie ma nic od niej ważniejszego. Upiór fascynuje mnie nie tylko w powieści Gastona Leroux. Zachwyciła mnie ekranizacja Arthura Lubina z 1943 roku z Claudem Rainsem. Musicalu w stanach nie miałam okazji zobaczyć, ale… pojawił się w Polsce i przyznam, że dawno nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak „Upiór w Operze” wystawiany w Teatrze Roma. Byłam na jednym z pierwszych spektakli.
Zachwycająca scenografia – zrekonstruowano np. schody Paryskiej Opery. Wrażenie robi również ważący 250 kilogramów żyrandol, który pod koniec I aktu z prędkością dwóch metrów na sekundę spada na scenę. Jednak to co podobało mi się najbardziej to Damian Aleksander (jakby to powiedział mój znajomy – kolejny facet bez nazwiska, który coś w sobie ma), a konkretnie jego interpretacja Upiora. Słuchałam wcześniej (i później) fragmentów partii Upiora w wykonaniu Zagrobelnego. Zupełnie nie to samo. Upiór Damiana dźwięczy w uszach jak dzwon. Jest bardziej tragiczny w swojej rozpaczy i wyznaniach, że brzydziła się go nawet matka, a jego ubiór zaczynał się od maski.
Przyznam, że chętnie obejrzałabym spektakl jeszcze raz, ale… do końca maja wszystkie bilety wyprzedane. Cóż… nie tylko mnie we władzy ma upiór.
Upiór opery
CHRISTINE:
Ten głos nawiedzał mnie
Przybywał w snach
Wymawiał imię me
Aż nastał brzask
I chyba dalej śnię
Lecz razem z nim
To on
To Upiór tej opery
ma we władzy sny
UPIÓR:
Niezwykły duet nasz
Usłyszy noc
Bo mam nad tobą już
Nadludzką moc
A choć odwracasz się
Spoglądasz w tył
To ja
To Upiór tej opery
mam we władzy sny
CHRISTINE:
Kto widział twoją twarz
Ten poznał strach
Dla świata maskę masz
UPIÓR:
Świat głos mój zna
CHRISTINE i UPIÓR:
W harmonii splata się
I głos i myśl
O tak
To Upiór tej Opery
ma we władzy sny
CHÓR:
To on, to upiór tej opery
Ten duch, to upiór tej opery!
UPIÓR:
Fantazji odrzuć dziś
Nieostry kształt
Bo czas, by miała już
CHRISTINE:
Twój głos i twarz
CHRISTINE i UPIÓR:
Noc labiryntem jest
Zabłądźmy w nim
O tak
To Upiór tej Opery
ma we władzy sny
UPIÓR:
Śpiewaj, mój Aniele Muzyki!
CHRISTINE:
To on, to upiór tej opery
UPIÓR:
Śpiewaj!
Śpiewaj dla mnie!
Śpiewaj, mój Aniele Muzyki!
Śpiewaj dla mnie!