Znajomi często pytają mnie kto dzwoni do telewizji. Dlatego jakies półtora roku temu chciałam o tym zrobić reportaż. Miał mieć tytuł „Kim jesteś widzu”. Nawet nakręciłam sporo materiału. Niestety. Pozostał tylko na taśmie. W większości te rzeczy nie nadawały się do emisji. Dlaczego? Przeciętny widz jest nieuważny. W końcu bardzo często ogląda telewizję przy okazji innych czynności domowych. Z uwagami do TVP dzwonią jednostki. Niestety – delikatnie mówiąc – przeważnie są to ludzie niezrównoważeni psychicznie. Dział łączności z widzami ma z nimi krzyż pański. Dlatego, gdybym pokazała taki materiał, niektórzy widzowie mogliby się obrazić. A w końcu nie to jest moim celem.
Niestety kiedy jestem wydawcą Kuriera Mazowieckiego też mam do czynienia z dzowniącymi do TP widzami. Wtedy na moją prywatną komórkę przełączany jest dyżurny telefon i zaczyna się. Tylko jedna osoba na dziesięć dzwoniących ma do przekazania istotną informację lub prosi o interwencję w ważnej sprawie. Wielu – nie zwracając uwagi, że przy podanym w Telegazecie numerze telefonu widnieje adnotacja, że jest to Kurier Mazowiecki – dzwoni ze sprawami ogólnopolskimi. Przymykam na to i oczy i uszy. Z reguły cierpliwie tłumaczę, że to numer mazowieckiego programu informacyjnego. Choć owszem bywa, że szlag mnie trafia, gdy o 1 w nocy odbieram telefon od podpitego człowieka wyzywającego mnie od ostatnich, bo oto on właśnie przed chwilą na ekranie telewizora zobaczył znienawidzoną twarz jakiegoś polityka i ja mam natychmiast spowodować zniknięcie tej twarzy z ekranu. Zawsze staram się wziąć głęboki oddech i spokojnie tłumaczyć z jakimi sprawami można dzwonić pod numer Kuriera Mazowieckiego. Czasem kosztuje mnie to naprawdę wiele nerwów. Bo gdy w sobotni wieczór po raz kolejny o 2 w nocy dzwoni jeden facet co 15 minut i za każdym razem żąda zmiany filmu na Polsacie, a ja przecież odpowiadam jedynie za program informacyjny na lokalnej antenie TVP, to już naprawdę trzeba mieć stalowe nerwy, by mu nie nawrzucać. Ale wytrzymuję. Nie wrzucam. Tylko w myślach próbuję policzyć, który to idiota z kolei.
Ostatnio jednak nie wytrzymałam. Było to w biały dzień, ale głupota i chamstwo widza mnie powaliły i rozsierdziły. Był 15 sierpnia – święto Wojska Polskiego, rocznica zwycięstwa nad bolszewikami w 1920 roku. Na ekranach telewizorów wojskowe parady, składania wieńców przed grobem Nieznanego Żołnierza i tak dalej. Przed Belwederem Prezydent odbierał wojskowe honory i w tym momencie zadzownił widz i wrzeszcząc na mnie oraz wyzywając od ostatnich wołał, że mamy natychmiast podpisać tego faceta, który mówi, bo on nie wie, kóry to Kaczyński. Ręce mi opadły. Doskonale wiem, że niektórzy ludzie nie odróżniają od siebie rządzących nami bliźniaków, ale w tym przypadku wydawało mi się to jasne, który z braci przemawia przed Belwederem. Zwłaszcza, że na jego mównicy był napis Prezydent RP. Zresztą na logikę: gdy któryś z nich odbiera honory od wojska to chyba wiadomo, że jest to prezydent, czyż nie? I właśnie to powiedziałam widzowi. Nie pomogło! Widz jeszcze bardziej się na mnie rozdarł, że on nie musi wiedzieć kto jest zwierzchnikiem sił zbrojnych w Polsce – czy premier czy prezydent, a tego co teraz mówił mam natychmiast podpisać ja – i tu padły kolejne inwektywy pod adresem moim, całej telewizji, wszystkich dziennikarzy, polityków i tak dalej. Pan nie dawał mi dojść do słowa, nazwał delikatnie mówiąc nierządnicą, groził zwolnieniem z pracy, życzył mi śmierci (słowami „obyś zdechła”!), zyczył mi też poczucia pewnej męskiej części ciała w mojej tylnej części ciała i tak dalej. Po dobrych dziesięciu minutach wrzasków tak mnie to rozjuszyło, że użyłam ostatecznego argumentu mówiąc: „Każdy średniointeligentny Polak wie, że zwierzchnikiem sił zbrojnych w Polsce jest Prezydent. Jeśli pan tego nie wie to proponuję wrócić do szkoły. Tam dość szybko pana tego nauczą.” I odłożyłam słuchawkę. Chyba pierwszy w czasie rozmowy z chamskim widzem. I… ulżyło mi. Bo właściwie dlaczego mam się zgadzać, by ktoś po drugiej stronie mi ubliżał? I tylko szkoda, że takich jest większość.