„Nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów dopóki nie zajrzałem do internetu.” To zdanie Stanisława Lema. Powtarzam je sobie często. Z reguły wtedy, gdy czytam komentarze zamieszczane pod niektórymi informacjami, ale nie tylko wtedy. Wykrzykuję je głośno, gdy dostaję niektóre listy.
Owszem, wiem, że na przykład Jasiu-Śmietana to prowokacja (czasem mniej, a czasem bardziej inteligentna) mająca na celu wsadzenie kija w mrowisko. Nawet zabawne jak niektórzy internauci dają się na to nabrać i próbują walczyć z Jasiem i jego „śmietanowymi” poglądami. Jasiu mnie nie drażni. A kto? Ludzie czytający bez zrozumienia. Są ich całe rzesze. Na przykład ostatnio jeden z portali zamieścił informację o tym, że poseł Samoobrony Mateusz Piskorski powiedział w „Sygnałach Dnia” w Programie Pierwszym Polskiego Radia, że premier naruszył umowę koalicyjną. Jak skomentował to internauta? „Piskorski! Gronkiewicz doprowadza Warszawę do ruiny bardziej niż ty”. Najpierw nie bardzo wiedziałam „co ma piernik do wiatraka”, ale po chwili zrozumiałam. Oto komuś pomylili się Piskorscy. Ale polityka to jeszcze nic! Ludziom mylą się Ciechanów z Ciechanowcem, Bornholm przypisują Szwedom, a słowo „facecja” to dla nich to samo co „facjata”. Wielu internautów pisze z takimi błędami ortograficznymi, że aby zorzumieć ich wypowiedzi trzeba czytać je na głos.
O ile jednak irytujących komenatrzy pod artykułami można po prostu w ogóle nie czytać, o tyle gorzej jest z listami przychodzącymi do prywatnej skrzynki mailowej. Mam trzech „internetowych wrogów”. Wszyscy odzywają się raz na jakiś czas. Kim są? Nie wiem nawet jakie są ich imiona. Oni znają mnie, bo zaglądają na moją stronę, choć sądząc z tonu listów niewiele z niej zrozumieli.
Pierwszy obejrzał chyba tylko zdjęcia. Najpierw domagał sie spotkań, potem pieniędzy, wreszcie seksu (sic!), a potem to już nie wiem czego. Ponieważ odzywa się zawsze z tego samego adresu, więc nie czytam jego listów. Od razu trafiają do śmieci. Co jakiś czas widzę jak ściąga się poczta, która zaraz jest umieszczana w koszu. Gorzej z pozostałymi dwoma.
Na przykłąd taki „poeta-łachmyta” – jak go w myśli nazywam – zmusza mnie do czytania swoich rzeczy. Choć ja i tak ich nie czytam. Facet nie jest w stanie zrozumieć, że często nie mam czasu przeczytać tego co jest mi potrzebne do pracy. Wysyła wiersze i inne dzieła z różnych adresów. Nigdy nie wiem, czy to przypadkiem znowu nie on. Za każdym razem, gdy dostaję od kogoś list z prośbą o ocenę czyjejś twórczości odpisuję to samo. Nie udzielam takich porad listownie. Mogę powiedzieć coś komuś w oczy, kiedy przyjdzie na spotkanie. Zachęcam, by sprawdzał na mojej stronie dział „spotkania” i jeśli okaże się, że będę w okolicy jego miejsca zamieszkania to zapraszam na spotkanie. Potem możemy porozmawiać o tym co napisał. Bywa, że ludzie przychodzą i przynoszą swoje teksty. Listy z prośbami o przeczytanie i ocenę twórczości przychodzą do mnie często. Ludzie z reguły rozumieją, że napisanie rzetelnej recenzji jest trudne i odpuszczają. Nie obrażają się. „Poeta-łachmyta” nie. Po każdej odmowie (kiedy już wychodzi na jaw, że to znowu był on – tylko z kolejnego adresu) przychodzi informacja zwrotna, że jestem taka, owaka, śmaka i dno! Nawet pisać nie umiem! Krótko mówiąc jestem suką!
Trzeci – niewiadomej zresztą płci (Raz pisze jako kobieta raz jako mężczyzna, ale myślę, że to facet. Poznaję, że to ta sama osoba po stylistyce, licznych błędach interpunkcyjnych i kulawej ortografii.) to niebezpieczny, bo psychopatyczny typ podszywający się pod różne znane mi osoby. Co jakiś czas zresztą mi grozi. I to różnymi rzeczami. Na przykład, że załatwi mnie na odległość za pomocą metod psychicznych wysyłając w kierunku mojej osoby złą energię. Nawet się nie obejrzę jak zacznę chorować, wywracać się na prostej drodze i szkodzić mi będzie wszystko – nawet powietrze. Ewentualnie grozi mi, że rozlepi po Warszawie plakaty informujące wszystkich o tym kim jestem naprawdę. To zresztą są informacje z e-mailii pełnych niewybrednych wyzwisk. Raz groził mi obdzwonieniem wszystkich stacji radiowych i telewizyjnych, oraz prasowych w celu przekazania mediom całej wiedzy na mój temat. W myślach nazywam go „sąsiadem-świrem”, bo „znajomość” wzięła sie z forum Saskiej Kępy, na którym ów osobnik udzielał się bardzo często obrażając wszystkich. Jest zresztą chyba przekonany, że jestem właścicielką, czy założycielką tego forum – co uważam za pomysł dość zabawny, bo z trudem znajduję czas na pisanie bloga, więc nie wiem skąd bym go wzięła, by zajmować się forum? „Sąsiada-świra” na swój sposób podziwiam. Pisze nie tylko do mnie, ale i do innych forumowiczów. Musi miec wiele czasu. To on pewnego dnia przysłał mi fragmenty mojej własnej powieści napisane od nowa – oczywiście przez niego – tak jak jego zdaniem powinny one brzmieć. Towarzyszyły temu uwagi, że gdybym tak pisała – wówczas sprzedawałabym milirady książek. Oczywiście nie muszę chyba mówić, że „sąsiad-świr” jest genialniejszy ode mnie, bardziej utalentowany, z większym polotem, a takie rzeczy jak ja teraz piszę, to on pisał w ogólniaku, albo i w kołysce.
Niestety zarówno „poeta-łachmyta” jak i „sąsiad-świr” piszą z różnych adresów. I to jest makabra! ustalanie reguł dla listów z tych adresów, że mają być od razu kierowane do śmieci – nic nie daje. Przy okazji wizyty na komendzie policji spytałam (przez ciekawość) co robić w takich przypadkach. Panowie policjanci pokręcili głowami. Ciężka sprawa. Niby każdy jest do namierzenia, ale… jest tyle ważniejszych spraw. I ja to rozumiem. Komputer jest cierpliwy. Skrzynka mailowa też. W końcu mogę te listy usuwać ręcznie. Więc tak sobie piszę to tutaj, bo już mnie to męczy. Zwłaszcza, że wczoraj po raz enty odezwał się „poeta-łachmyta”.