Półtora roku temu ukazała się moja książka „Kurs dziennikarstwa dla samouków”. W ciągu roku sprzedał się cały pierwszy nakład, więc… zrobiono dodruk. Przyznam, że nie przypuszczałam, że książka okaże się aż tak potrzebna i zostanie aż tak doceniona. Piszę o tym, bo ostatnio zastanawiam się czy nie napisać czegoś w rodzaju dziennikarskiego savoir-vivre’u. Powód? Ba!
Ostatnie obchody rocznicy powstania warszawskiego były pierwszymi, kiedy zwróciłam uwagę na dziwnych „dziennikarzy” z różnych portali informacyjnych. Czemu dziwnych? Czemu słowo dziennikarz napisałam w cudzysłowie? Od wielu lat w Internecie powstają portale nazywające się niezależnymi. Skupiają ludzi, którzy chcą informować o tym co się dzieje w Polsce i na świecie, a jednocześnie twierdzą, że informacje podawane przez tzw. „mainstreamowi” media są tendencyjne, zafałszowane itd. Nie chcę się wdawać w to, czy mają rację, bo nie o to mi chodzi. Bardziej interesuje mnie to, że ci ludzie, nie mając przeszkolenia dziennikarskiego, zaczęli tworzyć nowe portale. Nie chcę jednak oceniać ich twórczości, bo też nie o to mi chodzi. Chcę opowiedzieć o zachowaniu niektórych z nich, bo przyznano im akredytacje na obchody.
Na uroczystościach państwowych, dla mediów, a zwłaszcza dla kamer, przygotowywane są specjalne zwyżki, by można było filmować to, co dzieje się podczas obchodów. Na te zwyżki wchodzą operatorzy kamer, czasem staje przy nich dziennikarz, by szeptem instruować operatora co ma mu nagrać. Bywa, że „przytulają się” fotografowie prasowi, czy agencyjni, czyli wchodzą, zrobią kilka zdjęć i po chwili schodzą, by przenieść się z aparatem w inne miejsce. W tym roku na zwyżkach znalazło się kilku „dziennikarzy” z różnych portali. Weszli tam z aparatami wielkości telefonu komórkowego i dzielnie stali przez całe uroczystości z rzadka robiąc zdjęcia, w których jakość, przyznam, że szczerze powątpiewam. To ich stanie nie przeszkadzałoby nikomu, gdyby nie drobiazg. Otóż ci sami „dziennikarze” pałali ogromną potrzebą manifestowania swojego patriotyzmu poprzez głośne śpiewanie pieśni granych na uroczystościach. Tyczyło to zarówno pieśni powstańczych, jak i hymnu państwowego. Tymczasem na zwyżce dla mediów, istnieje niepisany zwyczaj, (taki dziennikarski savoir-vivre), że tak, jak nie rozmawia się głośno, bo komuś się ta rozmowa nagra, tak też i się nie śpiewa, bo to też się nagra. Niestety „dziennikarze” z portali nie byli w stanie tego zrozumieć. Wszelkie próby uciszenia ich i proponowanie, by zeszli, stanęli dalej z tłumem ludzi i tam śpiewali spełzały na niczym. Ten, kto zwracał uwagę był przez nich oskarżany o brak patriotyzmu itd. No i tym, którzy mieli kamery najbliżej „dziennikarzy” ponagrywało się gromkie i często niestety fałszywie śpiewane „marsz, marsz dąbrowski” albo „warszawskie dzieci” i tak dalej.
Przyznam, że takiej groteski dawno nie widziałam i nie słyszałam. A że często ci sami „dziennikarze” ubrani są równie niestosownie, jak się zachowują stąd myśl, że może trzeba te wszystkie niepisane zasady dobrych dziennikarskich obyczajów po prostu spisać? Tak dla dobra nas wszystkich?