Zaproszono mnie wczoraj do Teatru Żydowskiego. Wystawiali „Marienbad”. Poszłam chętnie, bo lubię ten teatr. Wiedziałam, że będzie spektakl z piosenkami, grą aktorską i kostiumami. I tak było. Świetna scenografia, kostiumy, reżyseria (Maciej Wojtyszko w najlepszej formie). Zachwycili mnie też aktorzy. Zwłaszcza dwójka. Po powrocie do domu postanowiłam poczytać o nich więcej. Chciałam sprawdzić dorobek. Są to: Joanna Przybyłowska, która tu grała Jamajkerową (matkę córek na wydaniu) oraz Jerzy Walczak w roli Szlojmy Kurlendera, („słomianego wdowca”, którego młoda żona pojechała do Marienbadu). Jak tylko zaczął śpiewać wiedziałam, że to jest ktoś! Poza tym partie dramatyczne też zostały zarówno przez niego, jak i przez nią odegrane po mistrzowsku.
Nie chcę jednak recenzować spektaklu. Chcę napisać o czymś innym. O moim odkryciu i rozczarowaniu rzeczywistością. Oto bowiem ta dwójka jest zupełnie niewykorzystywana w filmie. Oboje mogliby z powodzeniem wykosić masę obecnie popularnych aktorów, którzy są nijacy, a jednak pełno ich w filmach, że aż się czasem rzygać chce. Moje domowe szperanie pokazało mi jednak, że filmografia obojga jest znikoma. Walczak zagrał wprawdzie teraz rolę w oskarowym „Synu Szawła”, ale nie wiem, czy to cokolwiek mu pomoże, bo jako aktor Teatru Żydowskiego po raz kolejny gra Żyda. Nie mam nic przeciwko temu. Wiele razy pisałam tu żartobliwie, że jestem „Żydem honoris causa”, czyli jest to kultura, która mnie interesuje. Dobrze by jednak było, gdyby aktorom Teatru Żydowskiego dawać także inne role. Czy mają zawsze grać tylko w chałatach?
I nagle… doznałam smutnego olśnienia. Przecież Ulubiony jest w podobnej sytuacji. W polskich filmach gra tylko… urodzonych na wschodzie. Albo Rosjan, albo Ukraińców, albo bandytów ze wschodnich mafii. Tylko w tym roku na ekrany wchodzą trzy filmy, w których „straszy”, jako sowiet: „Historia Roja”, „Niewinne” i „Wołyń”. Wchodzą też na ekran dwa seriale, z których w jednym („Bodo”) też gra faceta w mundurze ze wschodu. I choć w drugim serialu gra Polaka, to jest to wyjątek potwierdzający regułę. Szufladki stały się dla niego ostatnio czymś strasznym. Zwłaszcza, że wpychający w nie jakby zupełnie nie rozumieli, że może te wszystkie schematy trzeba przełamać. Gdy zwraca im się uwagę – obrażają się. Potem milczy telefon. Maile z agencji nie przychodzą. Ostatnio Ulubiony niezwykle kulturalnie odmówił propozycji zagrania kolejnego bezimiennego ukraińskiego bandyty. Wszystko dlatego, że cała „rola”, którą Ulubiony nazwał biernym uczestnictwem, ograniczała się do kilka razy rzuconego słowa „blać”. Dlatego wytłumaczył, ze chce mieć jakieś wyzwania. Chce zagrać coś, a nie uczestniczyć i najchętniej by był to jednak Polak. Napisał list, w którym wyjaśnił to wszystko. Niestety nie doczekał się nawet jednowyrazowej odpowiedzi: „rozumiem”. Prawdopodobnie zresztą ten ktoś nie zrozumiał, gdyż dziś w jego imieniu ponowiono propozycję. Zapewne producenci wiedzą, że on zrobi to sprawnie. Odmówił. Znów tłumaczył. Nie wiem czy zrozumieli.
Ja też jestem w szufladce. Wielu uważa, że piszę tylko dla młodzieży. Z tego powodu z książką „Czucie i Wiara, czyli warszawskie duchy” nie mogłam przebić się do dorosłych. Owszem, może ją czytać młodzież, ale jednak nastawiałam się na czytelnika starszego niż szóstoklasista czy nawet gimnazjalista, dla których jest to w moim pojęciu pozycja jednak za trudna. Szufladki krzywdzą. Wie to chyba każdy, kto choć raz trafił do jakiejś. Nawet krasnoludki chciały uciec z Szuflandii. Czemu dorośli, dojrzali ludzie mają w czymś takim tkwić? Czemu aktorzy z Teatru Żydowskiego grają tylko Żydów? Czemu Ulubiony tylko ruskich żołnierzy lub bandytów? Czemu mnie odmawia się prawa pisania dla dorosłych?