Wielu znajomych mówi mi, że prace społeczne trzeba ograniczyć. Mają rację. Ostatnio doszło do paranoi, kiedy te prace społeczne zajmują mi tyle czasu, że nie mam go na zarabianie. Szczególnie czasochłonne jest prezesowanie oddziałowi warszawskiemu Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Wspominam tę pracę, bo jest to jawne. Jest też jednak masa innych rzeczy, które robię za „dziękuję”, (a bywa niestety, że i za „spierdalaj”), o których mówić nie chcę, bo może ci, dla których je robię sobie tego nie życzą. Z czegoś jednak żyć trzeba. Z czego? Oprócz pisania i sporadycznej ostatnio pracy dla TVP, jedną z rzeczy, którymi zarabiam na życie jest… prowadzenie warsztatów dziennikarskich. Prowadzę je dla różnych środowisk. Jakiś czas temu prowadziłam dla wydawców, a wszystko na zaproszenie wydawcy mojej książki „Kurs dziennikarstwa dla samouków”. Po szkoleniu dostałam taki list.
„Zwracam się do Pani w imieniu (tu nazwa pewnej organizacji studenckiej) z pytaniem o możliwość zorganizowania przez naszą organizację warsztatów z Pani udziałem. Chcielibyśmy by szkolenie było podobne do organizowanego przez Bibliotekę Analiz: „Warsztaty dla wydawców”, które odbyło się 7 marca. Spotkanie chcielibyśmy zorganizować dla ok. 16 osób.
- Jak redagować artykuły na stronę www, a jak do newslettera
- Jak redagować maile do dziennikarzy
- Najczęstsze błędy w komunikacji z mediami
- Jak obsługiwać media społecznościowe
- Jakiego rodzaju treści tam zamieszczać
- Jak przeprowadzać wywiady z własnymi autorami
Spotkanie chcielibyśmy zorganizować, w ramach prowadzonego przez (tu ponownie nazwa organizacji) projektu: „Warsztaty Dziennikarskie”, w ramach którego planujemy zorganizowanie na (tu nazwa miejsca) cyklu spotkań z dziennikarzami, przedstawicielami mediów, specjalistami w swoich dziedzinach. Połączenie wiedzy i praktyki zaprezentowanej przez profesjonalistów dziennikarstwa może stać się inspiracją dla wielu osób do zmiany dotychczasowej ścieżki życiowej lub szansą na nowe doświadczenia czy poznanie ciekawych ludzi.
Uczestnikami tych spotkań będą między innymi studenci takich kierunków jak np. dziennikarstwo, polonistyka, komunikacja zintegrowana- PR, reklama, branding.
Będziemy zaszczyceni jeśli przyjmie Pani nasze zaproszenie. Proponowany termin to: 16.04 lub 23.04 (proponowany czas: 6h). Bardzo zależy nam na Pani udziale. Z wyrazami szacunku (tu podpis)”.
Odpowiedziałam niezwłocznie.
„Nie ma problemu. Ale możliwy jest tylko 16 kwietnia.
Pytanie: czy mam mieć swój rzutnik? Bo mam. Muszę jednak wiedzieć. Wolałabym też, by był dostęp do dźwięku…
No i niezręczne pytanie, którego nie lubię – za ile?”
Odpowiedź przyszła szybko.
„Dzień dobry, ponieważ jesteśmy organizacją studencką nie mogę Pani zaproponować wynagrodzenia, jeżeli jest to przeszkodą w przeprowadzeniu tego typu szkolenia to rozumiem.”
Trochę mnie zatkało, że ktoś może chcieć sześciogodzinne szkolenie za darmo, ale odpisałam:
„Proszę mi dać wobec tego czas na zastanowienie, bo obiecywałam sobie zminimalizować rzeczy robione za darmo, gdyż nie mam czasu zarabiać. Proszę się odezwać w poniedziałek.”
W poniedziałek pani się przypomniała, a ja napisałam:
„(…) z warsztatami jest ten problem, że to są trzy dni przygotowań, a potem minimum 6 godzin intensywnej pracy (Państwo zamówili 6, ale powinno być 8, by to było efektywne), która sprawia, że danego dnia do niczego więcej się nie nadaję. To dlatego nie prowadzę ich za darmo. Trzeba przygotować prezentacje, materiały drukowane do ćwiczeń itd.
Ponieważ jednak moja dusza społecznika nie chce zgodzić się na postrzeganie mnie jako osoby, która z powodu braku pieniędzy odrzuca pomoc innym, więc chcę zaproponować kompromis. Czy Państwo to przyjmą czy nie – to jest Państwa decyzja.
Mogę przyjść na półtorej godziny i odpowiedzieć na Państwa pytania, które mam nadzieję, że będą mieli Państwo przygotowane. Dzięki temu będę miała czas na pracę zarobkową, a Państwu poświęcę tyle, ile mogę bez wykańczania siebie i tracenia czasu. Mam do skończenia dwie książki, jeden film i scenariusz filmowy. (…)”
Na co dostałam następującą odpowiedź:
„Rozumiem Pani stanowisko, jednak myślę, że wywiad nie będzie miał tak dużej wartości jak szkolenie przeprowadzone według Pani scenariusza. Dzień spotkania to sobota, więc liczba uczestników również będzie niewielka. Jesteśmy otwarci na współpracę z Panią w przyszłości. Następnym razem postaramy się przeznaczyć budżet na wynagrodzenie dla prelegentów. Życzę sukcesów przy realizacji planów zawodowych. Pozdrawiam.”
Przytaczam całą tę korespondencję w konkretnym celu. Jest jakaś dziwna moda na proponowanie ludziom, by robili za darmo to, czym zarabiają na życie. O ile jeszcze pójść do studentów na półtorej godzinki za „dziękuję” uważam za rzecz zrozumiałą (wielokrotnie do kolegów, którzy są wykładowcami przychodziłam na zajęcia ze studentami, jako gość), choć nie tak oczywistą, jak spotkanie autorskie dla pacjentów onkologii czy hospicjum, o tyle proponowanie przygotowania i poprowadzenia za darmo kilkugodzinnego szkolenia jest dla mnie czymś „lekko dziwnym”. Nie mogłam się na to zgodzić nie tylko z powodów, które podałam w listach, ale też z jednego bardzo ważnego. Z szacunku do innych koleżanek i kolegów, którzy podobnie jak ja zarabiają szkoląc ludzi! Nie wolno profesjonalistom psuć rynku i robić za darmo pewnych rzeczy! Nie chciałam w liście o tym pisać, bo wydawało mi się, że to po prostu się wie. Tak, jak się wie, że wchodząc do sklepu mówi się „dzień dobry”, a wychodząc „do widzenia”. Ale dziś przy kasie usłyszałam, jak jeden facet zamiast „do widzenia” powiedział do kasjerki: „To teraz spierdalam!” I wyszedł. Mocno się te czasy zmieniają.
PS Przyjaciele mówią, by na przyszłość od razu odpowiadać, że nie mam czasu.