Na zaproszenie Polaków z Syberii polecieliśmy z Ulubionym do Irkucka z „Listami do Skręcipitki”. Wyjazd nie do końca udany, bo wróciłam z temperaturą, ale… co pokazaliśmy i co zobaczyliśmy – to nasze.
Ciekawe jest to, że tamtejsza Polonia prawie nie mówi po polsku. Teoretycznie ponad 40% mieszkańców Syberii ma polskie korzenie. Tymczasem język zna znikomy procent. Wielu ludzi nie zna nawet jednego słowa, nie mówiąc o rozumieniu polskiego. Ludzie są po prostu wynarodowieni, choć z dumą podkreślają swoje polskie korzenie mówiąc, że ich przodkowie w XIX wieku przywieźli tu kulturę. Taka jest zresztą prawda. To polscy zesłańcy styczniowi uczyli tu muzyki, bo sprowadzili np. fortepiany. To oni uczyli obcych języków, bo je znali, to oni opowiadali miejscowym, jak wygląda daleki świat. To oni badali tutejszą przyrodę i tutejsze ludy. Na przykład powstańcy styczniowi byli ważnymi badaczami Bajkału. Benedykt Dybowski, Aleksander Czekanowski, Jan Czerski czy Wiktor Godlewski na trwałe zapisali się w tutejszej historii. Dybowski jako pierwszy na świecie opisał ponad sto gatunków endemicznych, występujących w Bajkale. Jest to bowiem jezioro, w którym ponad 60% gatunków zwierząt nie występuje nigdzie indziej na świecie. W każdym razie Polacy zasłużyli się dla Syberii i właśnie z tego, ich mieszkający tu na stałe potomkowie, są niezwykle dumni. Miałam wrażenie, że mają się za lepszych od innych mieszkańców Irkucka z powodu tych polskich korzeni. Paradoksalnie jednak odnosiliśmy też oboje z Ulybionym drugie wrażenie. Że mieli się też za lepszych od Polaków z Polski z powodu bycia… Rosjanami. Tu w ich osobach zderzają się dwie kłócące ze sobą opcje, których nijak, jako Polka, pojąć nie mogę.
Oto pojechałam na podirkuckie uroczysko Piwowaricha, na odsłonięcie pomnika w miejscu, w którym w latach 1937-1941 NKWD mordowało tzw. „wrogów narodu”. Wśród prawie 20 tysięcy ekshumowanych ciał było ponad 500 Polaków. Pomnik odsłaniała tutejsza polska społeczność. Przemówienia były jednak po rosyjsku. Napis na pomniku właściwie też po rosyjsku, za wyjątkiem jednego zdania, które brzmi: „spoczywajcie w pokoju”. Sfotografowałam wiele tablic, z których wynika, że ofiarami byli Polacy. Jednak dla miejscowych potomków polskich zesłańców tak samo ważni są i leżący tu Rosjanie. Uważają, że fakt, że leżą tu rodacy oprawców to dowód, że ofiary były różne, a ofiarą mógł stać się każdy. Potem powiedziano mi, że w tutejszych łagrach, jak tworzone są sale muzealne, to eksponowane są dokumenty dotyczące strażników. Są pokazywane ich zdjęcia itd., bo oni też traktowani są jako ofiary systemu. Gdyby odmówili bycia strażnikami – podzieliliby los więźniów. Tak twierdzą tutejsi, którzy dumni są, gdy w rodzinie mieli strażnika. Dzień potem potwierdzają się te słowa.
Zaczyna się od mszy. Mszy w kościele polskim. Mszy dla Polaków. Msza jest celebrowana przez polskiego księdza. Dość szybko okazuje się, że jest to msza po rosyjsku z kazaniem po rosyjsku. Zbulwersowanych nas tym faktem jest tylko kilka osób. Tłumaczymy, że nikogo z nas by to nie ruszało, gdyby to był rosyjski kościół. Byłam w Berlinie w niemieckim kościele na mszy po niemiecku. Byłam w Stanach Zjednoczonych w kościele amerykańskim na mszy po angielsku. Byłam na Słowacji w słowackim kościele na mszy po słowacku. Ale byłam też w Stanach Zjednoczonych w polskim kościele na mszy po polsku. Byłam na Ukrainie w słowackim kościele na mszy po słowacku! I w polskim kościele na mszy po polsku. Tu jest Rosja, ale kościół polski. Czemu w polskim kościele, polski ksiądz mówi wszystko po rosyjsku? Czemu ludziom, którzy tu mają się za Polaków to nie przeszkadza!? Odpowiedź brzmiała, że… nie znają polskiego. Gdy w 2009 roku robiłam film o polskiej rodzinie we Lwowie moja bohaterka powiedziała o swoim zrusyfikowanym ojcu, że choć przeszczepiony rosyjski w nim został, to w kościele modlił się tylko po polsku. Czemu tu na Syberii, tę ostatnią polską rzecz, czyli modlitwę po polsku, tym ludziom po prostu odebrano? Chyba znajduję odpowiedź.
Oto w czasie rejsu statkiem po Bajkale rozmawiam z panią, która była na mszy. Jest osobą z polskimi korzeniami. Po polsku nie zna jednak nawet słowa. Niby mówi, że coś rozumie, ale nie wypowiada nawet „dzień dobry” ani „do widzenia”. Rozmawiamy, więc po rosyjsku o faunie i florze Bajkału, o smacznych rybach i miłej wycieczce. Pani sama z siebie opowiada, że choć ma polskie korzenie, to nie zna języka, bo nikt jej nie uczył. Jej tata nie chciał w domu mówić po polsku. Pytam gdzie się urodziła i wychowała. Pani z dumą opowiada, że na… Kołymie.
– Boże! Toż tam były najstraszniejsze obozy! – wykrzykuję pomna książek pełnych wspomnień zesłańców, których naczytałam się w swoim czasie, a które zostały wydane kiedyś w takim cyklu „Białe plamy”, bodajże przez wydawnictwo „Nowa”. Pamiętam z nich wspomnienia o ludziach, którzy bez rąk i nóg, idąc po śniegu na kikutach, które zostały im po amputacji odmrożonych kończyn, pchali piersiami bale drewna, by zarobić na talerz wody ze starym chlebem.
– Tak! – opowiada z uśmiechem pani i mówi, że jej tata był… naczelnikiem takiego obozu! Pani jest z niego dumna. Gestem pokazuje mi jakie miał epolety na ramionach. Dodaje, że miała najpiękniejsze dzieciństwo, bo wrogowie narodu byli wykształconymi ludźmi. – Nie brakowało aktorów, aktorek, piosenkarzy, kompozytorów, lekarzy i naukowców, którzy przychodzili czasami do domu – dorzuca z uśmiechem. – Miałam więc kontakt z mnóstwem znanych ludzi.
Przyznaję, że bajkalska ryba omul niemal stanęła mi w gardle. Nie byłam jednak w stanie przełknąć wódki, która być może znieczuliłaby mnie na to wszystko. Bałam się po prostu, że po kielichu coś palnę. Musiałam się odsiąść.
W tych ludziach jest duma z posiadania polskich korzeni, bo to ich przodkowie przynieśli tu kulturę. Ale jeszcze większa jest duma z bycia częścią Wielkiej Rosji. Wierzą ślepo w propagandę sączącą się z tamtejszych mediów. Nie starają się konfrontować tych informacji z innymi. Nie chcę rozpisywać się na tematy polityczne, ale doszłam do wniosku, że Putinowi udało się to, czego nie zrobił Stalin. Wynarodowił do cna potomków polskich zesłańców. Rozkochał ich w wielkiej Rosji. Uwierzyli, że stanowią część czegoś wielkiego. Tym czymś wielkim jest to ich Imperium władające 1/6 świata. Polskie korzenie są dla nich zabawą. Są okazją do spotkania się i pojechania na wycieczkę, na której śpiewa się rosyjskie pieśni, mówi tylko po rosyjsku i po rosyjsku się modli. Polski język i kultura niespecjalnie ich interesują. Poza jednym panem, który starał się mówić po polsku i rozmawiać ze mną o Polsce, reszta nie zadała mi ani jednego pytania o Polskę.
Ja, chcąc sprawić im przyjemność, przed odjazdem mówiłam do nich tylko po rosyjsku. Ale urodzony w Moskwie Ulubiony to buntownik. On, jakby na przekór całemu światu, mówił do nich tylko po polsku. Cóż… jak sam potem stwierdził: ktoś musiał.