Rak nie jest sprawiedliwy…

Spread the love

Właściwie nosiłam się z zamiarem napisania tego już dawno. Od pierwszego emaila, w którym była ta straszna informacja. U mojej przyjaciółki z liceum zdiagnozowano raka piersi. Mały guzek. Stało się to kilka tygodni temu. Od tej pory, co jakiś czas w mojej poczcie ląduje mail z jej relacjami o zdrowiu. W tej chwili wzięła czwartą chemię. Przysłała zdjęcia w peruce i zdjęcia swoich dzieci. Ma dwóch synów w wieku przedszkolno-szkolnym. 
Każdy jej list mocno przeżywam. Po pierwsze, dlatego, że nie mogę jej pomóc inaczej, jak tylko myślą i dobrym słowem. W końcu dzieli nas ocean, a ja ani nie jestem lekarzem, ani nie znam tamtejszych lekarzy i ich metod leczenia raka. Po drugie, bo listy przybliżają mi jej cierpienie i sprawiają, że właściwie cały czas o tym myślę. Moja warszawska przyjaciółka powiedziała, że w ten sposób mam jeszcze jeden kłopot. Coś w tym jest. Tyle, że to taki świdrujący mózg kłopot, który uświadamia mi, że wszystkie inne moje problemy, choć są poważne i z ich powodu często zrywam się w nocy, są właściwie niczym. Mam, zdrowie. A ona?
„Po drugiej chemii już nie czuć guza pod pacha wiec jest rewelacyjna poprawa. Lekarz i ja b. się ucieszyliśmy – naprawdę był sam zaskoczony i powiedział „fantastic response” – może obejdzie się bez naświetlań, ale dopiero po spotkaniu z radioonkolgiem pod koniec września i zrobieniu badan genetycznych w październiku będą bardziej konkretne wiadomości. Trzecia chemia była w czwartek a dzisiaj sobota. Na razie czuje się nienajgorzej (tylko nudności i zmęczenie), ale to dopiero 2 dzień, a z reguły jest najgorzej od w pierwszym tygodniu.”
Ten list zwalił mnie z nóg. Stanęła mi przed oczami tańcząca, z loczkami okalającymi buzię z dołeczkami. Przypomniało mi się, jak z drugą przyjaciółką jechałyśmy we trzy na wino do Amfory – to była knajpa na tyłach Domów Towarowych Centrum. Umówiłyśmy się tam z parą szkolnych przystojniaków. W autobusie nie chciałyśmy jej powiedzieć, że rozmazała sobie szminkę dookoła ust. Dlaczego? Ta druga szepnęła mi na ucho. „Niech raz wyglądała… gorzej od nas”. A ja na to przystałam. O my wredne, nastoletnie żmije! Dzisiaj to bym zrobiła wszystko, by znów wyglądała tak pięknie jak wtedy. Tymczasem oglądam jej kolejne zdjęcie w peruce. 
„Za każdym razem znoszę lepiej te chemie – tylko jestem bardziej zmęczona, trochę więcej nudności i braku apetytu i smaku, – ale jest lepiej. Nie mam ran w ustach i bólu gardła – przynajmniej nie dzisiaj. Każdy dzień przynosi różne niespodzianki. Następne 4 mają być łatwiejsze pod tym względem, ale więcej bólu kości, mięśni, chrząstek itd. Zobaczymy. Trwają dłużej, bo 4 godziny sama chemia, plus wizyta i dojazd, wiec zabierze mi to prawie cały dzień. Ale jest już półmetek. Węzeł chłonny nadal nie wyczuwalny – wiec znikł i tym się kierujemy. Żaden test teraz nie wskaże, jaki jest stan w środku węzła. Wiemy tylko, że jeśli znikł tak szybko i kompletnie, to znaczy że zabija wszystkie komórki raka w całym organizmie – gdyby jakieś się wydostały – a to b. dobra wiadomość. Teraz czas na spotkanie z chirurgiem i chirurgiem plastycznym. Decyzja, co do rodzaju operacji. Kompletne usuniecie obu stron i rekonstrukcja czy tez tylko części zakażonej i naświetlania (bo wtedy trzeba je mieć). Jeśli wszystkie węzły będą „czyste” podczas operacji i zdecyduje się na usuniecie obu stron, to obędzie się bez naświetlań i z minimalnym usunięciem węzłów (3-5). Jeśli nie to trzeba usunąć poziom 1 i 2 z 3 istniejących i naświetlania, a wiec najważniejsze, by te węzły były kompletnie czyste (ani śladu raka)!!!! Musze jeszcze zrobić badania genetyczne, które trwają 4 tyg. One tez mogą narzucić mi pewne rozwiązania. Jeszcze długa droga, ale wiem ze jest światełko na końcu tunelu i że zwyciężę, bo w inne rozwiązanie nie wierzę.”
Ja też nie wierzę w inny koniec tej historii, jak tylko jej wyzdrowienie. Przecież jest taka potrzebna, a dzieci ma takie małe. 
I tylko ciągle z zastanawiałam się, dlaczego choroby atakują nie tych podłych, wstrętnych ludzi, ale tych wartościowych, wspaniałych, potrzebnych światu. I nadal nie znam odpowiedzi na to pytanie. Ktoś powiedział mi kiedyś, że Bóg daje nam na nasze barki tyle, ile jesteśmy w stanie udźwignąć. Czy czasem nie za wysoko nas wszystkich ceni?

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...