W związku ze zmianami w TVP Warszawa przestałam być wydawcą Kuriera Mazowieckiego. Za powód podano mi, że nie jestem na etacie. Ponieważ co chwilę ktoś dzwonił, pytał, współczuł i się martwił (ja się nie martwiłam, bo wiem, że życie nie znosi pustki), więc wystosowałam pożegnalny list do całego zespołu, a także do montażystów, operatorów i obsługi studia. Efekt był taki, że trzy osoby się popłakały, a kilka miało smutne miny i mam nadzieję, że nie na pokaz. To było miłe, że ktoś będzie za mną tęsknił. Ja też będę tęsknić za całym zespołem. Choć… przecież nigdzie nie odchodzę. Dziennikarzem cały czas jestem, więc będziemy się spotykać na dziennikarskim szlaku. Tyle, że teraz już nic nikomu nie sprawdzam, nic od nikogo nie zamawiam itd. Sama jeżdżę na zdjęcia, jak i do tej pory bywało.
O paradoksie mam jednak na to tyle samo czasu, co wtedy, gdy wydawałam program. Powód? Wrzesień, a potem następne miesiące, czyli rok szkolny. A skoro rok szkolny i działają szkoły, a jak działają szkoły to i mam spotkania autorskie z młodzieżą. Jak nie w szkołach, to w bibliotekach. Jak nie w bibliotekach, to w domach kultury. Wczoraj pojechałam do Mordów (Tak! Tak się mówi i odmienia, bo to Mordy od mordów a nie od mord!). Z przygotowanych prezentacji w liczbie czterech pokazałam dwie, bo zarzucono mnie pytaniami.
Po „Pomorskich spotkaniach – z książka na walizkach” myślałam, że te najfajniejsze dostają autorzy książek dla dzieci. Naprawdę pozazdrościłam pytania zadanego Grzesiowi Kasdepke: „Kiedy będzie pan przystojny?” I drugiego zadanego Basi Gawryluk: „Czy jak pani pisała swoje książki dawno, na początku, gdy nie było jeszcze prądu, to jak to było?” Myślałam wtedy… ja tu rozmawiam z prawie dorosłą młodzieżą, więc… nie mam szans na pytanie: „Kiedy będzie pani ładna?” albo „Jak jechała pani do szkoły fiakrem….” A tu jednak! Proszę! Skala może nie taka, ale zaskoczenie jest. „Czy zrobiła pani kiedykolwiek coś głupiego, czego się pani wstydzi?” Do końca spotkania nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Nie dlatego, że zrobiłam coś strasznie głupiego i tak się wstydzę, że nie powiem. Po prostu wszystkie rzeczy, nawet te wstydliwe, które zrobiłam, to aż tak wstydliwe nie są, a i te głupie to nie takie strasznie głupie, a jak głupie to nie wstydliwe. Podam kilka przykładów. Co jest wielce wstydliwego w takiej głupocie, że kiedyś w pociągu poszłam siusiu i zdjęłam tylko spodnie, przez co nasiusiałam sobie w majtki? To się może zdarzyć każdemu i nic w tym wielce wstydliwego nie ma, bo to tylko fizjologia. Co jest głupiego i wstydliwego w tym, że kiedyś dawno temu do Sztandaru Młodych przyniosłam reportaż, z błędami zrobionymi przez komputerową autokorektę i zdanie zaczynające się od słów: „Mama pięcioletniej Moniczki i sześcioletniego Patryka…” brzmiało: „Mama pięcioletniej Doniczki i sześcioletniego Patyka” w związku z czym wszyscy mieli dobry humor. A co jest głupiego i wstydliwego w tym, że kiedyś wsypałam do orzeszków ziemnych zawartość torebki z konserwantami, na której było napisane „do not eat”, bo nie przeczytałam napisu, zobaczyłam natomiast czarny proszek i pomyślałam, że pieprz, a pieprz lubię?
Żadna straszna i wstydliwa głupota do głowy mi nie przychodzi a męczę się nad nią drugi dzień. Chyba, że głupie jest poświęcenie najlepszych lat życia telewizyjnym redakcjom. Ale tego się akurat nie wstydzę. Do swojego sentymentalizmu się przyzwyczaiłam. Czytelnicy też się do niego przyzwyczają.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...