Nigdy się nad tym nie zastanawiałam aż do wczoraj. Wykończona tym, co wczoraj działo się w pracy, wpadłam do domu i… właściwie uspokoił mnie pies. Nie książka! Pies wpychający się na kolana, ze swoim równym, miarowym oddechem. Od razu sobie przypomniałam, że gdy kiedyś miałam kota (dziś niemożliwe, bo zostałby zjedzony) to nic tak nie uspokajało, jak jego mruczenie. Gdy miałam szczura to i jego trącanie mojej ręki nosem, by spytać czy mam coś do żarcia tez w sumie uspokajało. Pozwalało skupić się na czymś innym. Moja przyjaciółka mówi, że człowiek po to trzyma psy, by mieć się kimś opiekować. O ludziach mam niestety fatalne zdanie, dlatego nie chce mi się wierzyć, by rasa, której jestem przedstawicielem robiła cokolwiek bezinteresownie dla innych. W końcu wszystko, co człowiek robi dla innych, sprawia, że lepiej się czuje, więc czy nie należy przyjąć, że… paradoksalnie robi to dla siebie? Tak jest też z trzymaniem zwierząt. Nie trzymamy ich, by się nimi opiekować. Nie wiem zresztą, czy gdyby zwierzęta miały prawo wyboru, czy nie wolałyby wolności? Jak stary czyżyk z bajki Krasickiego? Trzymamy je, by sprawiały nam radość. By koiły nerwy. Kiedyś nerwy koiły mi rybki. Niestety w czasie upałów akwarium się ugotowało. Była papuga gwiżdżąca jak kibic Legii. Niestety zjadł ją pies i w ten sposób został sam na placu boju, jako jedyny zwierzęcy pan mojego serca. Myślę, że gdybym nie chciała akwarium – pewnie te rybki żyłyby gdzieś tam spokojnie w słodkich wodach Azji. Gdybym nie chciała papugi (wprawdzie nie ja chciałam, ale to już szczegół) pewnie moja szara nimfa żyłaby gdzieś w powietrzu Australii. A tak… rybki zdechły, papuga została pożarta. Rybek było mi żal. Po papudze płakałam strasznie i do dziś w sercu mnie ściska na samo wspomnienie. I tylko czarny nos mojego rudego jamnika, który regularnie trąca mnie w ramię, zdaje się mówić: „Nie martw się. Masz mnie. Ja ci wszystko wynagrodzę.” I jakby dla potwierdzenia pakuje się za moimi plecami na fotel, na którym siedzę za biurkiem i… tak nieelegancko, ale za to jak gdyby nigdy nic – psuje powietrze. Gdy spoglądam na niego z niesmakiem, otwiera jedno oko i patrzy na mnie, a jego wzrok zdaje się mówić. „No, co? To już we własnym domu nie mogę sobie puścić bąka?” Zrezygnowana wzruszam ramionami. Może. No bo, gdy przychodzi, co do czego, zawsze biegnie, by się przywitać i przytulić. Po prostu koi nerwy.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...