Pożegnaliśmy Cię Zraziku wszyscy. Całą rodziną. Pojechaliśmy z Tobą do kliniki, bo nie mogliśmy patrzeć jak cierpisz. Bo widzieliśmy, że ból z powodu nowotworu staje się dla Ciebie coraz bardziej nie do zniesienia. Przez ostatnie tygodnie cierpliwie ścieraliśmy nie tylko Twoje siuśki i kupę, ale krew, którą znaczyłeś całe mieszkanie. Kiedyś myśleliśmy, że odejdziesz sam. Ale gdy uświadomiono nam, że psy nie okazują bólu, bo z czasów, gdy żyły w stadach zostało im to dzielne trzymanie się, by nie zostać zagryzionym, a nowotwór który cię toczy musi boleć – stanęliśmy pod ścianą. Czy wolno nam było zmuszać Cię do takiego niekomfortowego życia? Kiedy od pół roku nie mogłeś już wskoczyć na łóżko? Kiedy ostatnie tygodnie tylne nogi często odmawiały już posłuszeństwa? Kiedy krew lała się czasem strumieniami? Kiedy nie mogłeś się już wypróżnić? Kiedy ból sprawiało ci wzięcie na ręce?
Poprosiłam o pomoc w dostaniu się do lepszego świata mojego kolegę z podstawówki – Tomka. Tego, który gdy miałam osiem lat powiedział mi, co to choroby weneryczne, a ja jego uświadomiłam, co to ryngraf. Mam do niego zaufanie. Uchodzi za jednego z lepszych weterynarzy w Warszawie. Chciałam być pewna, że nie robię Ci krzywdy. Powiedział, że Twoje serce nie wytrzyma już operacji, czyli potwierdził diagnozę sprzed 3 lat. Przyznał, że to co przechodzisz to męka. Bądź szczęśliwy w psim raju, gdzie jak wyczytałam w książkach o Panu Kleksie, co noc psy budują z czekolady pomnik Doktora Dolittle, by w ciągu dnia go zjeść. Byłeś najfajniejszym psem na świecie. Kochaliśmy cię z tymi przerażającymi bąkami, żarłocznością i chęcią upolowania każdego napotkanego ptaka. Zostawiłeś nam mnóstwo wspomnień. W większości bardzo wesołych. Już dawno nie gniewam się, że gdy byłeś szczeniakiem zjadłeś mojemu misiowi Miamolowi nos. On mimo zjedzonego nosa nadal żyje pluszowym życiem. Ty jesteś już tylko wspomnieniem. Żyłeś czternaście lat i siedem miesięcy. Tylko tyle i aż tyle. Dziękuję Twoim psim rodzicom Loli i Lolkowi, że dali mi tak wspaniałego psa.