Witam, raczej nie wyrywam się z zapraszaniem do listy znajomych obcych sobie ludzi, ale to imię i nazwisko w połączeniu z miastem i wiekiem nasuwa mi przypuszczenie ze możemy się (mogliśmy) znać wiele lat temu. Ostatnio nawet dokopałem się do listu od osoby o tym nazwisku i imieniu. Co prawda moja pamięć wzrokowa zawodzi mnie czasem, jeśli chodzi o rozpoznawanie twarzy, wiec nie upieram się, że Ty to ta osoba. Ale zerknij na zdjęcie mojej gęby i napisz mi proszę czy ona z czymś (kimś) Ci się kojarzy.
Jot
Tego typu list otrzymałam na Naszej Klasie i mało nie spadłam z krzesła. Gębę poznałam natychmiast, bo pamięć mam dobrą (zwłaszcza do ludzi, z którymi łączyły mnie tzw. „długie Polaków rozmowy”). Oto odezwał się kolega z dawnych czasów. Nie widzieliśmy się… ponad ćwierć wieku. Wiele się przez ten czas w naszym życiu zmieniło. Dlatego natychmiast poopowiadaliśmy sobie w żołnierskim skrócie o przychówku, czyli dzieciach, o współmałżonkach i zwierzętach. Jedno pozostało niezmienione. Zrozumieliśmy się bez zbędnych słów.
Często się zastanawiam, czemu z ludźmi, z którymi poznałam się w wieku lat nastu, czyli w okresie dojrzewania, i to na dodatek poza szkołą, rozumiem się lepiej niż z innymi? Myślę, że dlatego, że wtedy łączyły nas wspólne zainteresowania. W przypadku kolegi Jota była to muzyka Beatlesów, wyjazdy na Famę, do Brodnicy, Jarocina itd. Nie byliśmy z jednego miasta. Ja z Warszawy on spod Koszalina. Przyjeżdżał, co jakiś czas do stolicy. Spał, u kogo się dało. Czasem na materacu, częściej na podłodze. Podróżował z małym plecakiem i garstką kasy. Szkołę rzucił. Imał się różnych zajęć. Pamiętam, że na Famie pracował kiedyś w stołówce. PRL to nie był czas, w którym moje pokolenie miało jakieś perspektywy, dlatego wielu rzucało szkołę w myśl zasady, po co się uczyć skoro trzeba potem pracować 30 lat na mieszkanie i nie ma gwarancji, że będzie się je mieć. Hipisowskiej duszy Jota nie była więc potrzebna nauka. Mnie trochę tak, bo przecież chciałam pisać i jakoś nie wyobrażałam sobie, by można to było robić zupełnie bez szkół. Choć po latach widzę, że Andrzej Stasiuk udowodnił, że można. W każdym razie ja, choć orłem nigdy nie byłam, jakoś tam pokonywałam kolejne szczeble nauki. Co przez ten czas robił Jot? To i owo, czyli to, co zawsze – praca, podróże itd.
Do mnie odezwał się nagle i w momencie, w którym zastanawiałam się, co stało się z nim i innymi ludźmi, których znałam wtedy. Internet, to jednak oprócz siedliska durniów, miejsce, w którym można znaleźć własną przeszłość. Czasem odnowić znajomość, o której myślało się, że zniknęła bezpowrotnie. Tak jest z Jotem. I choć piwo, na które się umówiliśmy nie będzie wypite dziś czy jutro, bo dzielą nas setki kilometrów, to jest szansa, że po latach się spotkamy. Pewnie będziemy wspominać, bo tak jest zawsze. Pewnie będziemy pytać, co u wspólnych znajomych, choć większość gryzie ziemię, bo skosiła ich narkotykowa kostucha. (Żadne z nas dwojga nigdy jej się nie dało, bo takie mięliśmy asekuranckie pod tym względem charaktery, że gdy wokół wszyscy tonęli, my brodziliśmy w gównie najwyżej po kostki.) Pewnie potem… jak znam siebie i Jota, padnie pytanie o muzykę, której słuchamy teraz. I coś mi się wydaje, że znów odnajdziemy te same klimaty. Bo nie jest możliwym, by to, co ćwierć wieku temu połączyło nas więzami przyjaźni i sprawiło, że zawsze mieliśmy, o czym gadać, nagle w nas się zmieniło. Zwłaszcza, że on przysłał mi swoje zdjęcie na Abeby Road, a ja… pół roku temu po raz trzeci w życiu kupiłam całą dyskografię Beatlesów. Tym razem na CD.
PS. Na legitymacyjnym zdjęciu ja w wieku lat 15-tu… Tak wyglądałam, gdy na piosenkach Beatlesów uczyłam się angielskiego.