Legendy miejskie są prawie jak bajki pana Jowialskiego. I choć słowo PRAWIE często naprawdę robi wielką różnicę, to w przypadku bajek pana Jowialskiego i legend miejskich jest jednak pewna cecha wspólna. To moralizatorski wydźwięk! Wszystkie miejskie legendy (nawet te najgłupsze) są ostrzeżeniem, by czegoś nie robić. W przypadku historii o babci, której zwłoki zniknęły wraz z samochodem, to oczywiście ostrzeżenie przed przewożeniem ciał zmarłych na własną rękę. To także opowieść o tym, że oszczędność nie zawsze popłaca. I tak dalej…
Pewnie z powodu owego moralizatorskiego charakteru te historie krążą wśród ludzi niczym w atomie elektrony wokół jądra. Oto niemal od razu po opublikowaniu przeze mnie tekstu o kradzieży auta ze zwłokami zmarłej we Włoszech babci, odezwała się czytelniczka. Napisała ni mniej ni więcej tak…
Ta babcia to podobno rodzina znajomych mojej koleżanki 🙂 Usłyszałam o tym jakoś ze dwa lata temu. Koleżanka nie wierzyła w to zbytnio, opowiedziała mi tę historię, jako anegdotkę. W tej wersji żadnego dziecka nie było, a rodzinka wyjechała na Słowację. Parkowali pod restauracją, a auto z babcią się już nie znalazło.
Jaki ten świat jest mały, że wszyscy mamy wspólnych znajomych 🙂
Oczywiście przeczytawszy list zadzwoniłam natychmiast do kolegi, od którego usłyszałam historię. Szedł w zaparte. Historia przydarzyła się znajomym z pracy jego przyjaciół i jest wiarygodna, bo ci przyjaciele nie zmyślają.
– To poważni ludzie – mówił. Sam też jest bardzo poważnym człowiekiem. Tłumaczyłam mu, na czym polegaj fenomen miejskich legend. Wyjaśniałam, że każdemu zdarza się paść ich ofiarą i uwierzyć, i że to naprawdę nic złego. Kolega jednak nie ustępował. Może jeden list od czytelniczki to dla niego za mało? Mnie wystarczyło…
Wprawdzie rozumiem, że by coś w powszechnej świadomości stało się miejską legendą musi krążyć wśród ludzi 30 lat jak czarna wołga, bądź wracać jak bumerang zmieniając bohaterów. Tak jest z legendami miejskimi o seksie, które z reguły są najgłupsze ze wszystkich, a jednak… zdarzają się ludzie, którzy wierzą, że to prawda. Na przykład, u co najmniej kilkunastu moich znajomych na osiedlu (lub na osiedlu ich znajomych) zdarzyła się historia z „zięciem”. To rzecz o panience, która kopulowała z psem i się zakleszczyli, a pogotowie prosiło ojca dziewczyny „niech pan weźmie zięcia, bo zagryzie”. Słyszałam to w wersjach z owczarkiem niemieckim, dogiem, bokserem, a nawet husky. Uważam, że trzeba podążać za modą, więc teraz czas na jurnego labradora lub golden retrivera.
Również, co najmniej kilkunastu moich znajomych niemal było świadkami historii o hydrauliku, czy innym majstrze, którego pewna kobieta myśląc, że to klęczący pod zlewem (stołem, umywalką, szafką itd.) mąż, uszczypnęła w genitalia, (tyłek itd.) facet rozbił sobie głowę o zlew (umywalkę, szafkę itd.) , a sanitariusze niosąc go do karetki usłyszawszy, co się przydarzyło upuścili na schodach i gość złamał rękę. Bywa też, że nogę lub miednicę. A w wersji „hardkorowej” nawet kręgosłup, co spowodowało u niego trwałe inwalidztwo.
Podobnie kilkanaście osób opowiadało mi o rodzince, która schowała się w szafie, by przygotować niespodziankę dla kuzynki (siostry, córki, itd.), a ta myśląc, że jest sama w domu, rozebrała się do naga, wysmarowała swoje damskie „conieco” nutellą (masłem orzechowym, kakaowym itd.) i zawołała psa. Gdy krewni wyskoczyli z szafy z okrzykiem „sto lat” pies zlizywał nutellę wprost z jej łona. Kilka razy zadawałam pytanie, co to była za szafa, w której mieściła się tak wielka rodzina. Tylko raz usłyszałam odpowiedź, że może nie była to szafa, a garderoba. Znak, że historia wkroczyła w nową fazę ewolucji.
W przypadku skradzionych zwłok babci, też spokojnie poczekam na rozwój wydarzeń.
W każdym razie wczoraj opowiedziałam historię wraz z finałem w postaci listu czytelniczki, w redakcji „Mieszkańca”. Spotkaliśmy się na porannym śniadanku złożonym z kawy i ciasta. Wszystko po to, by celebrować imieniny koleżanki. Mogliśmy sobie na to pozwolić, bo numer właśnie był kolportowany, a następny ukaże się pod koniec miesiąca, więc jest chwila wytchnienia. Dlatego siedzieliśmy prawie całą „redakcyjną bandą” i zajadaliśmy ciasta gaworząc o tym i owym.
– Ale skąd się to bierze? – Spytała koleżanka, nawiązując pytaniem do miejskich legend.
Odparłam zgodnie z prawdą, że nie wiem, ale pamiętam jak lata świetlne temu kolega opowiadał, że w jakieś wakacje na granicy z NRD rodzinka cygańska próbowała przemycić żywą babcię zawiniętą w dywan umocowany gumowym krzyżakiem na aluminiowym bagażniku na dachu auta. W historii najbardziej mnie fascynowało jedno: czy babcię w dywan kochająca rodzinka zawinęła na 20 kilometrów przed granicą, czy 100? I kiedy zamierzano starowinkę odwinąć? Z jaką prędkością przewożono babcię? No i jeśli babinka jechała tak np. kilka godzin, to jak powiadamiała rodzinę, że chce jej się siusiu? A może beztrosko lała w majciochy? A nie wsiąkało to przypadkiem w ów cenny, perski dywan? Pampersów przecież wtedy jeszcze nie było. A może to właśnie ta historia i brak logicznych odpowiedzi na pytania o załatwianie przez zawiniętą w dywan babcię fizjologicznych potrzeb, stały się początkiem legendy o zwłokach babci? Jak nie możemy wyjaśnić jak babcia siusiała, to lepiej zatłuczmy staruszkę. Zamiana dywanu na narty, to już tylko taki drobny szczegół datujący historię na konkretną porę roku. Oczywiście zimę, bo tylko mrozy są w stanie wytłumaczyć, że ktoś wiezie trupa przez wiele granic i nikt nie czuje jego smrodku.
Gdy tak gaworzyliśmy sobie imieninowo, nasz fotograf opowiedział jeszcze kilka miejskich legend i… rozkręcił temat.
– A o prochach z urny dodanych do zupy słyszeliście?
– Tak! Było nawet u Chmielewskiej! – stwierdziła koleżanka.
– A o trupim jadzie? Albo trupiej ręce?
– Nie przy jedzeniu!
– A o krwi na lustrze?
– Tak. Znamy!
– No fakt. To już oklepane! To już niczym was nie zaskoczę.
– Coś się znajdzie – powiedział drugi kolega.
Ja zaproponowałam, byśmy w następnym numerze opublikowali informację, że po Pradze Południe grasuje wampir. Atakuje tylko mężczyzn. Wysysa jaja i strzela z torby. Niestety pomysł przepadł. Też stary i z brodą. Jak czarna wołga z Ławrientijem Berią, który w finalnym okresie popularności legendy ewoluował w szatana. Ale… wszystkie te historie są nieśmiertelne. Bo dziś znów w porannej poczcie znalazłam ostrzeżenie przed zabieraniem małych dzieci do galerii handlowych. Tak.. tak.. Porywają je tam i wypruwają nerki…Znacie? To posłuchajcie…
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...