Kiedy czasami napiszę coś osobistego na blogu zawsze znajdzie się „życzliwy” ktoś, kto uzna za stosowne „uprzejmie” mi donieść, jaka to jestem głupia, że tak świat informuję o swoim życiu. Bo przecież jak nie napiszę, to ludzie nie dowiedzą się. Śmieszne! Przecież od czasu wpięcia się Polski w sieć jesteśmy jedną z globalnych wsi wielkiej sieci ciekłokrystalicznych wiosek. Temu biednemu, arcymądremu i pouczającemu mnie czytelnikowi wydaje się, że on jest absolutnie anonimowy. Anonimowy zawsze i wszędzie. Bo jak jego adres e-mail zamiast brzmieć Jan.kowalski@wp.pl zastąpi członem „jasieczek36548589” to już sam sobie wydaje się super sprytnym, tajnym agentem. Tajnym, fajnym czy frajernym?
Dziś nic nie da się ukryć. A jeśli nawet, to najpierw trzeba wyrzucić połowę gadżetów, z których codziennie korzystamy. Ludziom się wydaje, że jak prowadzą bloga pod pseudonimem, to są nie do namierzenia. Już się na tym przejechała Kataryna! Wydaje im się, że jak na FB założą profil i zamiast imienia i nazwiska dadzą zdrobnienie (np. „Dorcia” zamiast „Dorota” czy „Kubuś” zamiast „Jakub”) to już są nie do znalezienia! No dno! Mało tego! Wydaje im się, że jak kogoś zablokują, to on nie obejrzy ich profilu! Obejrzy! Tylko, że będzie musiał założyć jeszcze jeden fikcyjny lub poprosić kogoś ze znajomych. Ja, gdy kogoś blokuję to z pełną świadomością tego, że i tak obejrzy moje zdjęcia. Chcę tylko, by ode mnie do niego dotarł komunikat „won”.
Sami dajemy się inwigilować. Ja z pełną świadomością. Oto mój tablet ma GPS. Gdy używam go i cokolwiek napiszę na FB wiadomo, w jakim miejscu świata to zrobiłam. W gabinecie komputer ma Windowsa 8, który tez pozwala na inwigilację użytkownika. Służby, które ewentualnie mnie śledzą, wiedzą zresztą o mnie więcej niż czytelnicy bloga. W moim komputerze, w historii, są dane stron, które przeglądam. Nawet, jak wykasuję historię, to informatycy do niej dotrą bez względu na to, czy zrobię defragmentację dysku czy nie. Na podstawie historii przeglądanych przeze mnie stron, można zbudować profil mojej osoby. Można zbadać nie tylko, jakie strony przeglądam na tablecie czy komputerze domowym, ale też jakie przeglądam w redakcji. Jak długo na nich siedzę. Czy zajrzałam i wyszłam, czy spędziłam pół dnia. Będzie wiadomo, że to „moje” strony, bo przecież najpierw muszę się na siebie zalogować do systemu. Można też zbadać, co komentuję w sieci. Tu niestety ZONG, bo prawie nic, a jeśli już coś, to zawsze się podpisuję i to obydwoma imionami i nazwiskiem. Dlatego odkrycie mojego komentarza, to żadne zwycięstwo. Służby wiedzą też, co jadam. Płacę za to kartą płatniczą. Owszem, nie jest wyszczególnione, za co dokładnie zapłaciłam np. w Carrefourze Express, ale… gdy dotrą do pokwitowania z karty zostawianego w sklepie i połączą je z rachunkiem wiedzą, na co poszły moje pieniądze. Czy wszystko zjadłam ja, czy coś mój mąż lub syn – to już inna kwestia. Wiedzą, jaki mam rozmiar buta, przecież zapłaciłam za kozaki w Venezi kartą! Znają mój rozmiar kiecki, a nawet stanika i majtek – znów zdradza mnie karta. Wiedzą, jakie kupuję leki i w której aptece, bo tam też płacę kartą. Tym samym wiedzą na co choruję, czy używam środków antykoncepcyjnych i czy mam regularnie miesiączki. Wiedzą, na co chodzę do kina i do którego, bo tam też rozliczam się elektronicznie. Wiedzą, które kino jest ulubionym, bo jako posiadaczka „karty kinomana” płacę tam za bilety taniej niż inni. A na dodatek rezerwuję bilety przez Internet etc. Znają moje gusty muzyczne i filmowe, bo też płacę kartą za płyty DVD czy CD. Znają upodobania literackie, bo i za książki nie płacę gotówką. Wiedzą gdzie jeżdżę po Polsce. I nie dlatego, że w internecie publikuję zdjęcia ze spotkań. Po prostu płace kartą za noclegi czy benzynę. Wiedzą, że w prezencie gwiazdkowym kupiłam Ulubionemu alabastrowe popiersie Lenina w galerii z antykami, bo też zapłaciłam kartą! Co kupuję na allegro? Też jest to jawne! Ostatnio oprawki do okularów, a wcześniej trąbkę. Jak ktoś zna nick z allegro znajdzie mnie bez problemu. A ponieważ ostatnio tu na blogu zapraszałam do licytacji moich audiobooków na WOŚP, więc dla chcącego mnie inwigilować, informacji dostarczyłam aż nadto. Jakie rzeczy subskrybuję? Groupon? Citeam? Co na nich kupiłam? Ha! Tego też można się dowiedzieć! Za co płacę rachunki? Wszystko, jak ktoś będzie potrzebował, znajdzie podane jak na tacy. Czy mi się to podoba, czy nie – inwigilacja jest faktem. Jeśli ktoś myśli, że jak nie ma profilu na FB czy Naszej Klasie, to nie jest śledzony przez symbolicznego Wielkiego Brata, to się myli. Dzieje się to bez względu na to, czy posiada czy nie posiada konta na portalach społecznościowych. To portale, które pomagają nam samym systematyzować wiedzę o sobie. Ale wiedzę o nas – odpowiednie służby i tak mają. Bo przecież mogą zajrzeć do billingów rozmów telefonów komórkowych na abonament. Do wyciągów z kont, których numery można uzyskać od tych, którym płacę rachunki za gaz, prąd etc. mogą przejrzeć wyciągi z kart kredytowych, płatniczych etc. Mogą zajrzeć do naszych komputerów. Owszem… teoretycznie muszą mieć nakaz. Ale co to za problem…
Owszem. Mogłabym dla utrudnienia płacić za wszystko gotówką biegając od bankomatu do bankomatu, ale… to też by pokazało w jakim mieście czy rejonie jestem. Kolega z pracy (znany skąpiec) polecał tak robić. Powiedział, że jak się płaci za bardzo drogie rzeczy gotówką to są upusty! I nikt nic o nas nie wie! Ciekawe… kiedyś nie chciano ode mnie przyjąć 10 tysięcy przedpłaty na samochód. Może coś się zmieniło?
Mogłabym zmieniać telefony na prepaidowe. I zmieniać je co dwa tygodnie na inne. Wywalić stacjonarny Internet i co tydzień zmieniać kartę do Internetu na nową. Raz w Play, raz w Orange raz w Plusie etc. Mogłabym wyłączyć w tablecie GPS, a co za tym idzie ukryć uaktualnianie miejsca pobytu. Mogłabym nawet zlikwidować bloga lub zacząć go pisać pod pseudonimem. Ale czy wtedy byłabym bardziej wiarygodna? Czy byłabym bardziej szanowana? No i czy naprawdę zdołałabym się ukryć? Znam wiele osób, które blogują pod pseudonimem. Bardzo wygodne. Można wtedy pisać śmielej. Pozornie bardziej otwarcie. Podpisywanie się imieniem i nazwiskiem, a na dodatek pokazywanie twarzy zmusza do refleksji czy naprawdę chcę to ludziom powiedzieć? Naprawdę, chcę, by to o mnie wiedzieli? Anonimowy bloger też jest do namierzenia!
Dawno temu podjęłam decyzję o pisaniu. Miałam osiem lat! Nie wiedziałam, że powstanie Internet. Gdy miałam lat 15 opublikowałam pierwsze opowiadanie w Świecie Młodych. Podpisałam je, jako Małgorzata P., bo bałam się, że będą się ze mnie śmiały koleżanki z podstawówki, które, na co dzień strasznie mi dokuczały. Nawet nie zajrzały do tego Świata Młodych, a jeśli nawet to nie znam ich reakcji. Opowiadanie wydrukowano, gdy przekroczyłam próg liceum. Szydercy zostali za zamkniętymi drzwiami podstawówki. Dziś nie straszny mi niczyj śmiech ani szyderstwo. Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, co ze swojego życia pokazuję innym. I wiem, że nie taki wielki procent pokazuję dobrowolnie, jaki inni pokazują myśląc, że są super tajni. Świetnie wiem skąd są moi czytelnicy. Nie tylko po listach od nich. Wiem to, bo zaglądam do statystyk własnej strony i czytam, z jakich regionów świata ludzie na nią wchodzą. Z jakich portali się przekierowują etc. Ci, którzy piszą listy zapominają, że np. darmowe skrzynki pocztowe mają w zwyczaju dołączać reklamy, które też pokazują często drogę, jaka przebywa e-mail lub zainteresowania jego adresata. Przecież zakładając skrzynkę, nawet anonimowo, coś tam o sobie dostarczycielowi poczty mówimy. W wielu przypadkach podajemy np. numer telefonu, by w razie włamania odzyskać hasło, skrzynkę etc. Tacy sprytni jesteśmy? Ejże! Naprawdę? Kłamstwo ma krótkie nogi. Dziś w globalnej wiosce każdy „terabajtek” nie ma majtek. W sieci, nawet anonimowi, jesteśmy nadzy. Tylko nie każdemu chce się nas śledzić.
Dlatego śmiać mi się chce, jak ktoś nazywa mnie frajerką i głupolem, bo opowiedziałam o mężu, ślubie, czy pogrzebie. Wolę to powiedzieć własnymi słowami na własnym blogu niż żeby ktokolwiek powiedział to za mnie w taki sposób, jaki nie będzie mi odpowiadał. A poza tym… skoro publikuję powieści pod własnym nazwiskiem, czemu nie mogę bloga? To dopiero absurd!
Podpisując szeregi umów godzimy się na treści zapisane drobnym drukiem. Pamiętam, jak przy mnie pani w banku krzyczała na urzędniczkę, że nie życzy sobie, by jej dane były przetwarzane przez system. Biedaczce wydawało się, że jak nie będą, to ona sama będzie bardziej chroniona i anonimowa. Nie te czasy. Chcemy być anonimowi i wolni od inwigilacji? Proszę bardzo! Najpierw wywalmy Internet. Potem wywalmy telefon! Wywalmy telewizor, w końcu ileż można się dowiedzieć o nas po abonamencie Cyfry Plus, czy kablówki. Radio też wywalmy! W końcu to czy słuchamy Radia Maryja czy TOK FM czy Antyradia też wskazuje na nasze poglądy i zamiłowania. Następnie w ogóle odetnijmy prąd! Po co ktoś ma wiedzieć ile go zużywamy? Wyprowadźmy się daleko w Bieszczady (czy gdzieś jeszcze dalej) do głuszy odciętej od świata. Niezbędny podatek opłacajmy gotówką w urzędzie gminy! Siedźmy przy świeczce. Czytajmy tylko książki. Nie bierzmy ich z biblioteki (też, co druga skomputeryzowana i jeszcze bydlaki odnotują, co wypożyczamy!). Kupujmy je na pchlim targu używane lub bierzmy te z odrzutów, a najlepiej nocami, gdy nikt nie widzi wydłubujmy ze śmietników, z makulatury. Tylko…. Z czego się utrzymamy? Skoro pracodawca zechce: numer konta, dane osobowe do PITu etc? Sami wszyscy, jak dziś tu siedzimy, ja (która to piszę) i wy (którzy czytacie te słowa), dajemy się inwigilować. Tylko chyba nie wszyscy mamy tę świadomość.
PS Całuję Pana generale UB, KGB, NKWD, STASI ze WSI etc. Ponieważ robię to zdalnie, więc właśnie oddycha Pan z ulgą. Wie Pan, że nic Panu nie grozi, choć z ostatniego rachunku w aptece, który własnie dotarł na Pana biurko wynika, że chyba mam grypę…