Życie lubi zaskakiwać. Nigdy nie myślałam, że w ogóle wyjdę za mąż. (Jak mi się już to kiedyś przytrafiło, było raczej zdarzeniem przykrym i to od pierwszego dnia. Szczegóły pominę nawet nie dlatego, że Eksio na niebieskiej łące.) Ponieważ staram się nie być hipokrytką, więc nie wzięliśmy ślubu kościelnego, choć mogliśmy. Prawda jest jednak taka, że rzadko chodzę do kościoła, a ponieważ wierzę, że Bóg jest, więc nie będę robiła z niego idioty, a ze świątyni hipermarketu. Przyznam, że napatrzyłam się na zbyt wiele kościelnych ślubów zawieranych z powodu „co ludzie powiedzą” albo „bo jak inaczej” i mnie to brzydzi. Oboje z Ulubionym chcieliśmy, by na naszym ślubie było wesoło, fajnie i żebyśmy wszyscy – goście i my – dobrze się bawili. W końcu to jest raz w życiu. I to bez względu na to, co sobie kto myśli i gada za naszymi plecami. Ileż razy widziałam w kościele w czasie ślubu ziewających z nudów gości. Po co im to robić? Poza tym, czy młoda para myśli i słucha uważnie tego, co mówi do nich ksiądz? Znałam takiego człowieka, który twierdził, że nigdy nie słyszał „Listu do Koryntian”. Miał ślub kościelny, ale nie pamiętał, że to jest wtedy czytane. „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jako miedź brzęcząca albo cymbał grzmiący.” No właśnie! Nie chcieliśmy być bezmyślnymi cymbałami, którzy wyklęczą swoje w kościele czekając na koniec nie dlatego, że chcą być razem, ale dlatego, że to co dzieje się w czasie ślubu jest nudne. Moim zdaniem tylko żarliwa wiara powoduje, że w kościele przeżywa się każde słowo. Moja wiara taka żarliwa nie jest. Chcieliśmy, by było ciekawie, niepowtarzalnie, zwariowanie, jak zwariowani jesteśmy my. Dlatego… przebraliśmy się za pirato-muszkieterów. To znaczy połączyliśmy stroje pirackie z muszkieterskimi, by było troszkę galowo, a troszkę stylowo. (Muszkieterowie byli za toporni, piraci za frywolni. Połączenie tych strojów dało fajny efekt.). Skąd taki pomysł? Jestem pisarką i urodziłam się 24 lipca, czyli dokładnie w tym dniu, w ktorym ponad półtora wieku przede mną urodził się Aleksander Dumas – ojciec. Jego powieść „Trzej Muszkieterowie” jest jedną z moich ukochanych książek. Ulubiony, jako mężczyzna „sdiełany w sowietskim sojuzie” świetnie zna i lubi radziecką ekranizację tej książki, czyli mini serial, który był musicalem. Stąd pomysł na stroje i… oprawę muzyczną, która była od początku do końca przemyślana i ułożona. Na wejście mieliśmy zagrane to:
Podczas podpisywania na fortepianie grała pani Sylwia Kubiak z USC na Kłopotowskiego.
Potem Ulubiony zaśpiewał dla mnie arię „Ja was lubił” z Opery Eugeniusz Oniegin.
Na wyjście zamiast ogranego (i moim zdaniem przez to już banalnego) marsza Mendelssohna mieliśmy to:
A wszystkim, którzy nam dobrze życzą oraz tym, którzy życzą źle i namiętnie plotkują polecam kliknięcie tu:
http://foto.onet.pl/2olb8,8l44klbc0co0,u.html
I tak na koniec anegdotka o… nocy poślubnej.
Telefon zadzwonił o piątej nad ranem budząc mnie z głębokiego snu. Wyświetlił się nieznany numer. Odebrałam.
– Dzień dobry. Nazywam się… Czy nie ma koło pani mojej żony?
To był mąż koleżanki z jednej z redakcji, z którymi współpracuję.
– Proszę pana – zaczęłam cicho, by nie budzić Ulubionego. – Wczoraj wzięłam ślub, więc koło mnie jest mój świeżo poślubiony mąż.
W słuchawce zapadła cisza. Po chwili głos spytał:
– A moja żona?
– Była na ślubie i na weselu w parku Skaryszewskim, ale koło mnie jej nie ma.
– A gdzie ona poszła?
– Na pewno jest u kogoś z redakcji. W końcu mieszkają państwo poza Warszawą, więc powrót tam taksówką drogo kosztuje.
Rozłączyliśmy się. Dalej jednak nie zasnęłam. Miałam ponad 200 zdjęć do oglądania…
PS. Dziękuje serdecznie:
- Mojemu synowi za to, że przygotował dla nas płyty z muzyką i był naszym świadkiem.
- Oli Ziętal, że była naszą świadkową.
- Danusi Niemczyk za to, że jest i codziennie wspiera i obiecuję, że znajdę sufit na ten zajebisty żyrandol! Że też żyrandole to nie obrazy co to się dzielą jedną ścianą. Że też każdy musi mieć swój sufit!
- Tomkowi Szpakowskiemu za piękne obrączki (http://www.tomekszpak.pl)
- Edycie Wróblewskiej za manicure.
- Agnieszce Deryng za makijaż.
- Monice Żabik za fryzurę.
- Sklepowi „Venezia” za to, że znalazłam w nim super skórzane buty, w których na pewno pochodzę dłużej niż jeden sezon.
- Producentowi torebek Verso za to, że mogłam kupić cudną muszkieterską sakwę, która posłuży mi na pewno jeszcze kilka lat.
- Warszawskiej wypożyczalni strojów teatralnych Aladyn, za to, że znaleźli nam stroje, pomogli dopasować i cierpliwie znosili nasze przymiarkowe fochy.
- Jackowi Kadajowi, Jędrkowi Chmielewskiemu, Piotrkowi Mrozińskiemu, Zuzi Pol, Miłce Skalskiej i wielu innym za super fotografie.
- Jarowi Mytychowi, Piotrkowi Nesterowiczowi i Waldkowi Karwowskiemu za kamery.
- Tarikowi Muszyńskiemu, że przyjechał!
- Henry’emu, który w Kanadzie czyta mojego bloga za „kwiaty”, których się nie spodziewałam.
- Pani Sylwii Kubiak z USC na Kłopotowskiego 1/3 w Warszawie za akompaniament i to, że profesjonalnie zrobiła z Ulubionym próbę.
- Gościom, których było ponad 200! za życzenia.
- Najwyższemu za to, że dał mi Ulubionego i super pogodę na ślub.