Wspominałam jakiś czas temu, że przeprowadziłam wywiad z pewnym panem i… „podchodzę jak pies do jeża” do spisania tego wywiadu. Czas jednak zaczął mnie gonić, redakcja naciskać, a ja nie mogłam i nie mogłam siąść do opracowywania rozmowy. Wreszcie siadłam. Zaczęłam słuchać tego wszystkiego. Czego? Ano tego:
- jak pan odpowiadał na pytanie przed wysłuchaniem do końca jego treści,
- jak mówił mi wszystko tylko nie to co mnie interesuje i jest mi potrzebne,
- jak pouczał mnie kto to Kardynał Stefan Wyszyński i Leszek Balcerowicz, któremu często macha ręka, jak go spotka, bo się świetnie znają, tacy są zakumplowani.
- jak posłuchałam, jak pan tłumaczy mi oczywiste oczywistości i mija kolejna godzina nagrania, a ja nie zbliżam się do meritum…
Dopiero po wysłuchaniu połowy nagrania dotarło do mnie, że to co nagrałam było naprawdę stekiem bełkotliwych bzdur. Ktoś powie, że jestem kiepską dziennikarką, bo powinnam była się zorientować już wtedy w czasie rozmowy. Może i tak, ale… Przysięgam, że pan był takim klasycznym typem „wampira energetycznego”, że już po kwadransie byłam po prostu wykończona rozmową z nim i chciałam ją jak najszybciej skończyć. Nie było to proste. Pan w swoich odpowiedziach nie posuwał się na krok w kierunku tego, co mnie interesowało. Nie chciał jednak odpowiadać według mojego życzenia, ale zgodnie z zasadą „ja wiem dobrze, co mam do powiedzenia” ględził, ględził i ględził. Chciałam uzyskać odpowiedź na najważniejsze pytanie, z którym do niego przyszłam. To udało mi się dopiero po dwóch godzinach wysłuchiwania bełkotu. Odpowiedz była jednak tak zawoalowana, że do opracowania wywiadu musiałam znów słuchać całej rozmowy zgrzytając przy tym zębami z irytacji. Tylko ja wiem, ileż razy w czasie przesłuchiwania nagrania chciałam cisnąć o ziemię laptopem. Tylko ja wiem, ile razy popłakałam się ze złości. W końcu podjęłam męską decyzję: będzie to wywiad w stylu amerykańskim, czyli napisze o bohaterze czasem go cytując. To okazało się strzałem w dziesiątkę. Redakcja zachwycona. A ja… wykończona jakbym przewaliła tonę węgla. A ja tylko drugi raz wysłuchałam kilkugodzinnego bełkotu. Nie pomogły czynione na bieżąco notatki. Jaki więc to musiał być bełkot? Nie zacytuje tu ani słowa, bo nie chcę rozmówcy obrazić, ale jednego się nauczyłam. Na drugi raz od razu poinformuję redakcję, że rozmówca się do niczego nie nadaje, jest psycholem, bufonem itd. I tak myślę. Co to jest za straszna cecha to bufoniarstwo. Że tez ja, jak staję po drugiej stronie mikrofonu, nie zachowuję się w ten sposób.. Ale cóż…. ja mam silne poczucie marności człowieka, przemijania i po każdym sukcesie powtarzam sobie, że jest 7 miliardów ludzi na świecie, z czego ponad połowa nie słyszała o Jezusie, a co dopiero o mnie. To trzyma mnie mocno na ziemi. Muszę to teraz napisać, ale myślę, że gdyby ludzie mieli tego świadomość to mniej byłoby w nich nadęcia i zawiści.