Z Telewizyjnym Kurierem Warszawskim byłam związana 21 lat jako reporterka, ale o wiele dłużej jako tzw. 'dziecko Kuriera’. Pracował tam w końcu mój Ojciec. Pamiętam huczne 40-lecie w Adrii na Jasnej, na którym byłam już jako reporterka. Wtedy ostatni raz tańczyłam z Ojcem. Była wielka feta na 120 fajerek. Ówczesny dyrektor nie był fajnym człowiekiem. Dwa tygodnie przed jubileuszem zwolnił jednego ze starych, zasłużonych reporterów (dziś już ten reporter nie żyje). Znałam go wiele lat, bo jeszcze zanim przyszłam do pracy w TVP. To dzięki niemu mogłam sobie kupić swój pierwszy komputer. Nie stać mnie było na kupno za gotówkę, a nie miałam zdolności kredytowej. Kredyt wziął więc na siebie mój Ojciec, a ów stary, zasłużony reporter był jego żyrantem. Kredyt wzięty na 5 lat spłaciłam w pół roku, bo na komputerze zarobiłam na tę spłatę, a staremu, zasłużonemu reporterowi byłam do końca jego życia wdzięczna za tę pomoc udzieloną u progu mojej dziennikarskiej kariery. Niestety w 1998 roku ówczesny dyrektor wywalił starego, zasłużonego reportera dyscyplinarnie za… picie w pracy alkoholu. Jednak na jubileusz 40-lecia zaprosił. Stary, zasłużony reporter przyszedł podpity i na wstępie, w samych drzwiach, poinformował witającego go dyrektora, że go… zwalnia! Było i śmiesznie, i nerwowo, ale… na jubileuszu bawili się wszyscy. Także obaj panowie! Choć rzecz jasna nie siedzieli przy jednym stole. A oprócz nich obecni byli i poprzedni dyrektorzy, obecni i poprzedni szefowie redakcji, obecni i poprzedni prezenterzy i prezenterki, obecni i poprzedni lektorzy, obecni i poprzedni reporterzy, obecni i poprzedni oprawcy muzyczni, obecni i poprzedni operatorzy, obecni i poprzedni montażyści oraz obecni i poprzedni dźwiękowcy, pracownicy studia, a także kierownicy produkcji, sekretarki, charakteryzatorki itd. Na kręconym parkiecie wywróciłam się w tańcu na jednego z kolegów. Kilka koleżanek tańczyło przy rurze w rytm muzyki granej przez zaproszony zespół.
45-lecie obchodziliśmy w Domu Dziennikarza na Foksal. Świętej pamięci Wojciech Zieliński, słynny komentator sportowy, komentował tańce niczym mecz siatkówki. Prezenterki prezentowały kreacje jakiegoś domu mody. Chyba o 2 w nocy przenieśliśmy się stamtąd do jakiejś knajpy niedaleko redakcji i balowaliśmy do rana.
50-lecie obchodziliśmy w Teatrze Capitol. Był koncert Waldemara Malickiego i tańce do białego rana. Znów przybyli wszyscy, którzy kiedykolwiek tworzyli ten program. Między innymi długoletnia prezenterka Małgorzata Deszkiewicz, w której tak kochali się widzowie, że jeden latami wydzwaniał i twierdził, że ma z nią dziecko. „To ciekawe, że ja nic o tym nie wiem” – odpowiedziała mu wtedy błyskotliwie przez telefon. Przyszedł też znany z reklam właściciel pewnej warszawskiej firmy. Reklama tej firmy była, jak to się mówi, „paździerzowa”, ale… na antenie „hulała” latami, więc po kilku głębszych wiele koleżanek i kolegów chciało zrobić sobie zdjęcie z ikoną reklamy, czyli właścicielem tej lokalnej firmy tak wiernie wspierającej antenę.
55-lecie obchodziliśmy w Hybrydach. Też był pokaz mody, no i znów spotkali się starzy z młodymi, a także ludzie zaprzyjaźnieni z redakcją, zaś ja do domu wróciłam o 5 nad ranem wsparta na ramieniu Ulubionego, który dzielnie wlókł moje zwłoki.
W tym roku sztandarowy program TVP Warszawa obchodzi swoje 60-lecie, pozostając najstarszym programem informacyjnym TVP. Jednak te uroczyste obchody zrobiono miesiąc temu w Teatrze Kamienica. Podobno ze względu na przypadające w tym roku stulecie odzyskania niepodległości, ale jest też wersja, że po to, by zdążyć przed wyborami samorządowymi, w których redakcja mocno wspierała Patryka Jakiego. Było to dość osobliwe, bo pierwszy raz w historii programu widzowie wiedzieli kogo w wyborach wspierają dziennikarze TKW. W poprzednich latach uważny widz nie miał bladego pojęcia, a nieuważni zarzucali sprzyjanie… każdy innemu, co tylko pokazywało nasz obiektywizm.
Na obchodach podobno obecna była 1/3 widowni, a może i mniej, choć grał Stanisław Sojka. Nie bawiono się, jak dawniej, do białego rana, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo, bo wszyscy, którzy dzwonili do mnie i opowiadali o uroczystości wyszli z niej dość szybko zniesmaczeni i zażenowani faktem, że nie pomyślano o tych, którzy przez 60 lat tworzyli ten program. Ja zaś znam to tylko z opowieści, bo… nie zostałam zaproszona. Odeszłam wprawdzie w ubiegłym roku, w kwietniu, pisząc list do prezesa Jacka Kurskiego, ale czy naprawdę z tego powodu jestem persona non grata? Wierzyć mi się nie chce, by on przejmował się byłą reporterką lokalnego programu i jej opinią. To raczej nadgorliwość tzw. lokalsów. Jednak w tym momencie ciepło myślę o tym złym dyrektorze sprzed 20 lat, który zaprosił na uroczyste obchody zwolnionego przez siebie dyscyplinarnie pracownika. Dziś nie zostali zaproszeni ludzie, którzy sami odeszli. Podobno obecna ekipa zachowuje się tak, jakby wcześniej przed nimi nie było telewizji. Jakby dopiero oni ją tworzyli. Tak ex nihilo, jak Bóg świat. Mam więc szczerą nadzieję, że honorowo nie korzystają z archiwaliów będących dziełem poprzedników. Jest tam sporo moich materiałów wyjściowych, które archiwizowałam z myślą o potomnych. Na przykład całe, czasem i godzinne wywiady z powstańcami, którzy już nie żyją.
Odejście z TVP to była dla mnie jedna z najtrudniejszych życiowych decyzji. Kochałam ten program. Żyłam nim. Przez lata odrzucałam bardziej intratne propozycje, bo to „mój” Kurier, bo „moje ukochane” powstanie warszawskie, bo to „moja mała ojczyzna” Warszawa. Nawet nie napisałam w terminie pracy magisterskiej, zostając do dziś tylko z absolutorium, co ponoć oznacza posiadanie wykształcenia zaledwie średniego. Po odejściu z TVP głodowałam, a potem siedziałam godzinami na kanapie u psychologa, bo czułam się zraniona i potraktowana niesprawiedliwie zdjęciem z grafiku. Nikt mnie wprawdzie nie wyrzucał. Odeszłam przecież sama. Ale… musiałam podjąć taką decyzję. Po 21 latach pracy powrót do domu po kolegium, na którym nie dostałam kamery, bo nie jestem na grafiku, a dostali ją ci, którzy pracują miesiąc lub dwa, ale realizują ważniejsze, bo polityczne tematy, bolał jak zadra. Ale nie chciałam walczyć o powrót na grafik, bo nie chciałam nigdy być kojarzona z żadną partią, choć dałam nowej władzy szansę pokazania, że akceptuje moją apolityczność składając na ręce ówczesnej dyrekcji propozycje programów historycznych, varsavianistycznych czy kulturalnych. Przyjaciółka powiedziała mi ostatnio: „Pomyśl, gdybyś nagle została doceniona, jakże trudno byłoby ci odejść. A tak?” Dlatego dziś wiem, że Najwyższy czuwał nade mną. Zgotował mi taki los, bym mogła odejść zachowując twarz. Nie da się przecież nie być kojarzoną z rządzącą partią w tak upolitycznionej telewizji i przy tak upolitycznionym programie. Programie, który nie zachowuje pluralizmu! Programie, w którym pozytywne działania miasta się pomija, a negatywne rozdmuchuje do granic przesady. Teraz zresztą rzadko oglądam swoją byłą antenę, bo nie chcę się denerwować. Ale średnio raz w tygodniu ktoś do mnie dzwoni, by podzielić się ze mną tym, co tam widział i co nim wstrząsnęło do tego stopnia, że musi mi o tym opowiedzieć. Przyznam w tym miejscu, że wprawdzie nawet, gdybym została zaproszona i tak bym na to 60-lecie nie poszła, bo nie chcę widzieć pewnych osób (zwłaszcza tych, które roznosiły o mnie fałszywe plotki), a poza tym przysięgłam sobie, że moja noga więcej w tej redakcji nie postanie (a tylko ja wiem, jak jestem konsekwentna w złożonych sobie przysięgach), ale chodzi mi o fakt. Tworzyłam ten program przez 21 lat, a zostałam potraktowana, jakbym nigdy tego nie robiła. Jakby te kilka tysięcy reportaży mojego autorstwa nigdy nie istniało. Ale pal sześć ja. Przecież nigdy nie miałam w TVP etatu, choć spędzałam tam Wielkanoce, Boże Narodzenia i długie weekendy. Nie zaproszono całej rzeszy osób, które były etatowcami. Nie było więc dawnych prezenterek, operatorów, reporterów, kierowników produkcji, montażystów, etc., którzy przez lata przed laty tworzyli ten codzienny miejski program. Z byłych dyrektorów zaproszono tylko jedną osobę, która była szefem za poprzednich rządów obecnej partii trzymającej władzę.
Zaproszono natomiast senator Annę Marię Anders, o której w swoim czasie ktoś powiedział, że Polacy latami czekali na jej ojca wjeżdżającego do Polski na białym koniu, a tymczasem wjechała ona na grzbiecie ojca.
Zaproszono też Patryka Jakiego, w którego zwycięstwo w wyborach na prezydenta miasta stacja tak mocno wierzyła, że jak głosi stugębna plotka ustalono już co będzie w ramówce, kiedy Jaki obejmie urząd i jako włodarz stolicy sypnie groszem na lokalny program. Bo wtedy będzie można z miasta brać pieniądze na programy. Teraz nie wolno! Teraz jest to niemoralne, jak mi tłumaczył jeszcze przed moim odejściem jeden z kierowników.
O ile jednak Anna Maria Anders przyszła na wcześniejsze o miesiąc obchody, o tyle Patryk Jaki podobno nie przyszedł. Ale cóż… i tak przegrał. Miejskim groszem więc na program nie sypnie. Jak reporterzy będą patrzeć w oczy nowowybranemu prezydentowi, po którym tygodniami podczas kampanii wyborczej, jechali jak po przysłowiowej łysej kobyle?
Ze 3 miesiące temu na światłach stanął za mną samochód z logo TVP. Na siedzeniu pasażera siedział dźwiękowiec, z którym latami jeździłam na zdjęcia do Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego. Miałam w uchu słuchawkę bezprzewodową, więc zadzwoniłam do niego i mówię: „Macham do ciebie, siedząc w aucie z przodu!” A on na to: „Jak to miło! Małgosiu! Jak to miło, że ktoś macha, bo przez ostatnie dwa lata najczęściej ludzie plują!”. I tak sobie myślę: Podobno kiedyś w jakiejś szkole na ścianie wisiała gazetka poświęcona okrągłej rocznicy rewolucji październikowej. Pod spodem, pod cyframi mówiącymi o tym, która to rocznica ktoś dopisał: „I wystarczy”. Nigdy nie myślałam, że akurat ja zechcę dopisać to Kurierowi. Ale cóż… to był kiedyś program miejski. Bez wielkiej polityki. Dlatego w nim tkwiłam. Teraz ta polityka zjadła wszystko wokół. Ten program też. Wystarczy obejrzeć trzy dowolne wydania. Ale uprzedzam cytując klasyka: „tego się nie da odzobaczyć”.
PS Przyszłam do programu, który miał podobno prawie 2 miliony widzów. Jeszcze w latach 80. gdy stanęłam z Ojcem na światłach w dzisiejszej Alei Jana Pawła II, wtedy zwanej jeszcze Juliana Marchlewskiego, stojący na przystanku obok jakiś wyrostek, na widok Ojca siedzącego za kierownicą naszego malucha, wrzasnął na cały regulator: „Telewizyjny Kurier Warszaw…”. Potem powstały inne stacje, zdjęto TKW z anteny TVP2 i oglądalność spadała. Gdy odchodziłam wynosiła zaledwie 35 tysięcy widzów. I podobno nie przybywa ich. Dlatego naprawdę wystarczy.
PS 2. Na zdjęciach 50-lecie i 55-lecie… Było. Nie wróci. 40-lecie i 45-lecie też gdzieś mam uchwycone, ale nie zdigitalizowane. I pewnie nieprędko to zrobię.
PS 3. Gdyby komukolwiek znów przyszło do głowy nazywać mnie resortowym dzieckiem odsyłam do wpisu sprzed dwóch lat…