Myślałam, że temat jest już zamknięty, ale… pewne historie w moim życiu czasem naprawdę ciągną się niczym przysłowiowa guma z majtek. Nie dalej, jak kilka dni temu opisywałam zdarzenie z lekarzem, który zachował się wyjątkowo nieprofesjonalnie i któremu wystawiłam negatywną opinie na jednym z portali medycznych z opiniami o lekarzach. Otóż z tego portalu dostałam list:
Opinia na temat dr X nosi znamiona pomówienia, świadczy o tym fragment: „Lekarzy z rozbujanym eau de ballon radzę unikać. chyba, że ktoś lubi wpadać w spazmatyczne płacze.” Z tego powodu zostanie usunięta ze strony.
No tak. Do czegoś doktor musiał się przyczepić. Nie mógł do informacji o tym, że był niemiły, zarozumiały, chwalił się stroną internetową i zagraniczną praktyką. Nie mógł przyczepić się do opisu jak mnie potraktował. Ani do tego, że próbował wymusić wizytę w prywatnym gabinecie i wykonanie badań tam. Do czegoś jednak musiał. Przyczepił do komentarza, że jest nadęty i że doprowadził mnie do płaczu. Teraz to śmiać mi się chciało, ale… odpisałam co następuje:
Szanowni Państwo,
Usunięcie mojej opinii na temat pana X znaczy, że z serwisu korzystać nie należy. Nota bene pan doktor po przeczytaniu komentarza dzwonił do mnie na mój prywatny numer telefonu i próbował naciskać, bym zmieniła o nim swoją opinię! Nie jestem małą dziewczynką. Pan doktor zaś najwyraźniej jest małym chłopczykiem, który nie potrafi znieść, że ktoś nie był zadowolony z jego usług. Cóż… namawianie na wykonanie niepotrzebnych badań poza przychodnią i w prywatnym gabinecie jest zachowaniem wyjątkowo nieetycznym. Z wynikami badań, na które skierował mnie pan doktor twierdząc, że jestem stara (…) udałam się do innego lekarza. Wyniki okazały się książkowe, a lekarz powiedział, że reszty badań wykonywać w ogóle nie trzeba.
Prośby doktora o zmianę przeze mnie opinii, a po spotkaniu się z odmową ewidentne naciskanie na Państwa, by ta opinia została usunięta, są wyjątkowo dziecinne i żałosne. To tak, jakbym ja dzwoniła do recenzentów moich książek i żądała zmiany recenzji!
Pragnę jednak donieść, że moja rozmowa na temat zachowania pana doktora przeprowadzona z władzami przychodni, w której zdarzenie miało miejsce, nie pozostała bez echa. Powód? Nie ja jedna miałam o panu doktorze takie, a nie inne zdanie. Sygnały docierały do szefostwa już wcześniej. Dlatego pan doktor nie pracuje już w przychodni, w której mnie tak “sympatycznie” przyjął. Na marginesie dodam, że na pewno bym z przychodnią nie rozmawiała, gdyby nie telefon pana doktora i próba wymuszenia na mnie zmiany opinii.
Ten list piszę do Państwa, by mieli Państwo świadomość kim pan doktor jest! Zaś co do wypowiedzi, którą pan doktor bierze za pomówienie… cóż… eau de ballon naprawdę z niego wypływa.
Opinię mogą Państwo usuwać. Ja w przeciwieństwie do pana doktora się nie obrażę. (Podejrzewam zresztą, że większość opinii pozytywnych na jego temat została zamieszczona przez samego zainteresowanego).
Jak zapewne Państwo wiedzą, a mam nadzieję, że i pan doktor jest tego świadom, istnieje coś takiego, jak poczta pantoflowa. Zapewniam, że działa lepiej niż najlepszy portal! 🙂
Historia zaś, w której zarówno ja, jak i Państwo wzięli udział, zdaje się stawiać pod znakiem zapytania sens istnienia portalu ….pl
PS. Jako dziennikarka, która kilka lat pracowała w telewizyjnym programie dochodzeniowo-śledczym dobrze wiem, co pisać, by nie zostać oskarżonym o pomówienie.
Na swój list nie dostałam już odpowiedzi. Z portalu zniknęła moja negatywna opinia, a w jej miejsce pojawiła się pozytywna o takiej treści (pisownia i gramatyka oryginalna):
„Drogie Panie, Doktor X to najlepszy lekarz u jakiego do tej pory byłam(a było ich wielu). Jest osobą z bardzo dużym bagażem doświadczeń. Posiada wiele pozytywnych cech min. jest rzeczowy,pozytywnie nastawiony co też ma określony wpływ na podejście pacjentki. Jest to człowiek, który prace traktuje na bardzo wysokim poziomie zaangażowania. Wyrazem na to są publikacje artykułów doktora w gazetach oraz bogate doświadczenie zawodowe. Serdecznie polecam.”
Przyznam, że ostatni raz tak się ubawiłam wtedy, gdy pewien chłopiec, który rozpoczynał pracę w telewizji, nagrał swojego pierwszego stand’up-era. Wtedy bowiem do redakcji napłynął list od rzekomego widza z żądaniem, by chłopca na antenie widywać częściej.
Jest to niezwykle ciekawe, że opinia o panu doktorze zaweira określenie, że jest pozytywnie nastawiony co tez ma okreslony wpływ na podejście pacjentki. To pokrętne i niegramatyczne zdanie rozumiem w ten sposób, że doktor ma dobre podejście do pacjentów. Ciekawe. Ja napisałam, że powinien postudiowac psychikę kobiecą. Interesujące jest też to, że opinia pojawiła się dokładnie w tych dniach, kiedy sieć przychodni, w której nieprzyjemne dla mnie zdarzenie miało miejsce, rozwiązała umowę z doktorem. Nastąpiło to po mojej z nimi rozmowie, ale… rozmowa ta została sprowokowana przez samego pana doktora owym telefonem, którym próbował wymusić na mnie zmianę opinii na swój temat. W przychodni nie poszłam wcale na skargę, tylko przy okazji odbierania wyników badań, chciałam się dowiedzieć skąd pan doktor miał mój numer telefonu. Czy przychodnia mu udostępniła? Nie podejrzewałam bowiem, by zapamiętał moje nazwisko. W końcu mówił wyłącznie on i cały czas o sobie. (Okazało się, że pewnie miał z internetu, bo wystarczy wpisać słowa „dziennikarka”, „pisarka”, „Saska Kępa”, by jako pierwsza wyskoczyła moja strona domowa z numerem telefonu.) Kierownictwo przychodni zaintrygowało jednak czemu o to pytam. Już po minucie rozmowy szefowa jęknęła, w połowie wyznała, że skargi na pana doktora są często i wszystkie takie same: że zarozumiały, że wszystkich odsyła do swojej strony internetowej (na której nota bene chwali się autografem Jane Seymour), że bufon, że namawia do przyjścia do prywatnego gabinetu itd. A gdy opowiedziałam jak zadzwonił do mnie i żądał zmiany opinii, kierowniczka przychodni niemal osunęła się po ścianie. Gdy dzień później z wynikami badań zleconych przez doktora znów przyszłam do przychodni, dowiedziałam się, że pan doktor już nie pracuje. Podobną do mojej opinię mieli o nim pacjenci z drugiej sieciowej przychodni. Właściciel sieci decyzję podjął natychmiast. Moja historia była kroplą, która przeważyła szalę. Na niekorzyść doktora rzecz jasna.
Całe zdarzenie, a zwłaszcza „przygoda” z portalem, na którym zamieszczane są opinie o lekarzach, stawia moim zdaniem pod dużym znakiem zapytania sens istnienia takich portali. Pomyśleć tylko: ile negatywnych opinii zamieszczonych przez rozżalonych pacjentów zostało z nich wycofanych. Nikt zaś nie wycofuje pełnych „ochów” i „achów” megalomańskich laurek pisanych zapewne przez samych lekarzy lub ich rodzinę czy przyjaciół.
Wiem jedno: dobry lekarz sam się obroni. Zły – bez względu na laurki i tak znajdzie się tam, gdzie jego miejsce, czyli poza renomowanymi przychodniami i szpitalami. Jeśli ktokolwiek z czytelników chce poznać specjalizację doktora i jego nazwisko – zapraszam do kontaktu prywatnie. A historia niech będzie przestrogą dla wszystkich korzystających z portali medycznych i czytających na nich opinie. Czy warto się nimi sugerować? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam otwartą. Zachęcam jednak do korzystania ze starej metody, która nazywa się „jedna baba drugiej babie”. Ja o panu doktorze opowiadam wszystkim bliższym i dalszym znajomym, a mam ich tysiące!