Lekarz z eau de ballon

Spread the love

Czytałam ostatnio świetny felieton Hanny Bakuły o mężczyznach z rozdętym ego, których ona określiła mianem panów z „rozdmuchanym eau de ballon”. Bardzo mi się felieton spodobał. Czytając go od razu stanął mi przed oczami niejeden znajomy mężczyzna i kilku, z którymi na szczęście nie mam już żadnego kontaktu. Nie myślałam, że w dość krótkim czasie spotkam się oko w oko z lekarzem z tak rozbujałym ego, że jego postawa nie tylko mnie zamuruje, ale i doprowadzi do płaczu.

W sobotę z drobną infekcją poszłam do lekarza specjalisty. Przy okazji zadałam mu jeszcze jedno pytanie i… nasłuchałam się. Generalnie wizyta wyglądała tak. Pan doktor po zadaniu mi pytania kim jestem z zawodu i w jaki sposób zarabiam na życie ożywił się i powiedział, że jest specjalistą o międzynarodowej sławie. On ma rewelacyjne podejście do pacjentów, bo zagraniczne! Zadał też pytanie, czy widziałam jego stronę? Nie widziałam. Usłyszałam, że inne pacjentki przychodzą przygotowane na wizyty. Co ze mnie za dziennikarka, że się nie przygotowałam! Sprawdzają kim on jest. Ja nie sprawdziłam. Nie miałam czasu, a poza tym nie interesowało mnie to. Może dlatego, że rzecz, z którą do niego przyszłam była błaha. Ponieważ jednak leki, które się na to stosuje są na receptę, a sama jej sobie nie wypiszę, więc musiałam się pofatygować z wizytą. Co mnie podkusiło, by po rutynowym badaniu i wypisaniu recepty zadać jedno pytanie? Nie wiem. Wiem, że w odpowiedzi nasłuchałam się dużo przykrych uwag na temat swojego wieku. Pan znał go, bo zajrzał w dowód. Po ogólnym stwierdzeniu, że świetnie się trzymam, jak na swój wiek (sic!), nastąpiła seria tekstów o tym, że w moim wieku to większość już…, a ponieważ większość już…, a statystyki są nieubłagane, więc ja też! Kłopotów to się nie ma, jak ma się 23 lata! I tak wyszło, że właściwie przede mną jest już tylko grób! Jeszcze było namawianie, bym przyszła do niego prywatnie na specjalistyczne badania, które kosztują… tu kwoty! Kiedy powiedziałam, że raczej u niego tego nie zrobię, bo za drogo – już nie miał dla mnie czasu. Nagle okazało się, że następna pacjentka, która puka do drzwi jest już ważniejsza. Wizyta była nie w przychodni NFZ i nie z państwowego ubezpieczenia, ale w przychodni prywatnej z prywatnej polisy, na którą rodziną składkę ubezpieczeniową w wysokości przeszło 300 złotych płacę co miesiąc! Po wyjściu z gabinetu nie mogła mnie uspokoić pielęgniarka. W domu nie mógł uspokoić ani syn ani Ulubiony ani pies, który bezradnie mnie lizał. Wyłam!

Co robi zapłakana pisarka? Pisze! Znalazłam w sieci wszystkie informacje o panu doktorze. Nawet jego osławioną stronę ze zdjęciem sprzed 20 lat. Znalazłam także opinie pacjentek. Poza pozytywnymi były też negatywne. Naprawdę sporo. Wszystkie negatywne podkreślały to, co zauważyłam i ja. Pan jest zakochany w sobie! Pan lubi naciągać na niepotrzebne badania wykonywane osobiście i za dodatkową opłatą w prywatnym gabinecie. Napisałam więc opinię o nim. Też negatywną. Moje łzy i zmarnowany weekend są dowodem, że na inną nie zasługuje. Że może trzeba jeszcze postudiować psychologie kobiecą i zastanowić się nad tym co się do kogo mówi, a przede wszystkim jak się to mówi! Poza tym chwalenie się jakim to on nie jest lekarzem uważam za beznadziejne! Zadzwoniłam też do ubezpieczyciela od polisy i poprosiłam, by wprowadzono do mojej polisy informację, że do tego doktora nie chcę być więcej kierowana. Weekend minął mi w minorowym nastroju, choć syn tryskał humorem, Ulubiony skakał koło mnie jak koło śmierdzącego jaja, a pies łasił się bardziej niż zazwyczaj. 

Nagle dziś… dzwoni telefon! Pan doktor! Dobrze, że siedziałam, bo bym sie przewróciła! Takiego tupetu to tylko pogratulować! Zadzownił powiedzieć, że przeczytał opinie o sobie i że napisałam nieprawdę, bo… on mi tego wszystkiego, sugerującego jak jestem stara, nie powiedział. On tylko cytował statystyki! Cytował!!! Niestety. Pan ma wybiórczą pamięć, a ja z racji wykonywanego zawodu – naprawdę bardzo dobrą. Poza tym tę dobrą pamięc mam od dziecka. Świetnie pamiętam wypowiedziane zdania. Zwłaszcza takie, które ranią. Niestety często brzmią mi w uszach latami! Te, które wypowiedział pan doktor, a także ton, jakim je mówił, brzmią mi od kilku dni w uszach jak dzwon! Są po prostu bardzo świeże! Na temat swego wieku i sugestii, że jestem już stara, jestem być może wyjątkowo przeczulona. Ale cóż… kiedyś od pewnego rzadkiego dupka niemal codziennie wysłuchiwałam, że jestem stara. Raz nawet podarował mi krem na zmarszczki! Na dodatek w redakcji mój były szef, młodszy ode mnie ze cztery lata, często ten mój wiek mi wypominał sugerując, że po 40-tce reporterem się być już nie powinno! Na ripostę, że mój ojciec był nim do smierci – nie umiał znaleźć odpowiedzi. Gdy pan doktor dziś zadzownił, najpierw zasugerował mi, że rozminęłam się z prawdą w opinii o nim, a usłyszawszy mój stanowczy ton i zdanie, że dzis jestem już silniejsza niż dwa dni temu, zaczął przepraszać. Tłumaczyć się z tego, że nie chciał mnie urazić, że chciał mi tylko przybliżyć statystyki. Zupełnie jakbym była jakims prymitywnym i niewykształconym głąbem i ich nie znała.

Przypomniała mi się opowieśc kolegi z pracy, który poszedł do dermatologa na usunięcie znamienia, które pojawiło mu się w pachwinie i przeszkadzało podczas wkładania i zdejmowania bielizny. Gdy spytał, co to jest, lekarz odparł:
– Proszę się nie czuć urażonym, ale w medycynie nazywa się to „brodawka starcza”. Nie wiem czemu to się tak nazywa, bo potrafią to mieć nawet dzieci. Proszę więc nie myśleć, że jest pan starym człowiekiem. To tylko taka nazwa.

Ja czegoś krzepiącego, miłego, podnoszącego na duchu nie usłyszałam, choć przecież mój ogólny stan zdrowia na nic złego nie wskazywał i nie wskazuje. Ale cóż… w czasie wizyty najważniejszy był pan doktor. W dzisiejszej rozmowie telefonicznej też on. Jego doświadczenie, praktyka zagraniczna itd. Ja nie miałam prawa powiedzieć nic. Mówił on. Z trudem udało mi się go przegadać, by poinformować, że opinii o nim nie zmienię i nigdy do niego nie przyjdę. A koleżankom będę stanowczo odradzać wizyty w jego gabinecie.

I na koniec drobna uwaga o stanie mego zdrowia. Poza krótkowzrocznością nie dolega mi nic! Odpukać oczywiście w niemalowane drewno! Nie mam nadwagi, cukrzycy, żylaków, anemii, osteoporozy ani nadciśnienia. Mammografia, cytologia, morfologia itd. – książkowe! Mam też wszystkie 32 zęby! A infekcje zdarzają się wszystkim! Noworodkom i niemowlakom znacznie częściej niż mnie!

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...