Przez duże Tfu, czyli słowo do Pana Jacka Samojłowicza

Spread the love

Albert Einsetin powiedział ponoć, że tylko dwie rzeczy są nieograniczone – wszechświat i ludzka głupota. Co do wszechświata nie był zresztą pewien. Piszę o tym pod wpływem pewnej wiadomości. Otóż producent filmu „Kac Wawa” – Jacek Samojłowicz – zamierza pozwać do sądu Tomasza Raczka. Przez tego pana straciłem kilka milionów wpływów. I takiej sumy będę się domagał na drodze sądowej – powiedział wzburzony w rozmowie z Super Expressem. Oczekuję, że Tomasz Raczek straci wiarygodność jako krytyk filmowy, bo zdaniem moich prawników przekroczył granice krytyki filmowej i złamał zasady etyki dziennikarskiej, być może ze względów osobistych. Moim zdaniem krytyk może wypowiadać się negatywnie na temat filmu, ale nie powinien nawoływać do jego bojkotu, bo każdy widz ma prawo do własnej oceny. Takie zniechęcanie do oglądania to już jest działanie biznesowe na szkodę naszych interesów ekonomicznych. Mam dane dotyczące frekwencji w kinach przed wypowiedziami tego pana i po nich. I będę domagał się zwrotu moich strat w wysokości kilku milionów złotych. Pomogą mi w tym najlepsi prawnicy w naszym kraju. 

Cóż takiego zrobił Tomasz Raczek? Otóż napisał na fb w swoim profilu: A więc byłem na filmie „Kac Wawa” i muszę przyznać, że dawno już nie pamiętam, abym w kinie był tak głęboko zażenowany. To nie jest po prostu zły film. Ten film jest jak choroba, jak nowotwór złośliwy: zabija wiarę w kino i szacunek do aktorów. Patrząc na Romę Gąsiorowską, Sonię Bohosiewicz i Borysa Szyca, grających główne role, czułem się tak jakbym patrzył jak ktoś przerabia kochanych członków rodziny na dziwki i alfonsów. Szczerze i nieodwołalnie odradzam pójście na „Kac Wawa” do kina. Ten film powinien ponieść klęskę frekwencyjną – może to nauczyłoby czegoś producentów. WSTYD! Film ”Kac Wawa” skandalem artystycznym ostatnich lat. Przestrzegam przed pójściem do kina.

W swoim czasie marzyłam o scenariuszopisarstwie w szkole filmowej. Myślałam też o teatrologii. Czytałam wtedy nie tylko wszystko, co jest potrzebne do dostania się na teatrologię (kanon sztuk, historie teatru), ale i wszystko co jest potrzebne by być znawcą kina. Odbity na ksero „Amerykański warsztat scenarzysty” w tłumaczeniu Bolesława Michałka, jak i książki Jerzego Płażewskiego mam do dziś. W swoim czasie chodziłam trzy razy dziennie do Iluzjonu – muzeum sztuki filmowej. Wychodziłam z jednego seansu i wchodziłam na drugi podjadając ryż preparowany, który zapijałam frumentem. Należałam do DKF’u i z zainteresowaniem słuchałam prelekcji Andrzeja Bukowieckiego seniora, a także Zygmunta Kałużyńskiego. Pomijam już, że w dzieciństwie pasjami oglądałam cykl „W starym kinie” i wsłuchiwałam się w opowieści snute przez Andrzeja Janickiego z jednej strony, a moją babcie przedwojenną kinomankę – z drugiej strony. 
Jestem więc raczej widzem o wyrobionym guście i dość dobrej wiedzy na temat historii kina. W związku z powyższym X Muzie stawiam wymagania. Ma to nie być tylko tania i głupawa rozrywka. Owszem, wolę głupią komedię od beznadziejnego, tandetnego dramatu z przerostem ambicji, ale nawet głupota komedii musi mieć granice. Są tematy, które uważam za ograne. Gdy w swoim czasie widziałam zajawki ostatniego filmu Marka Koterskiego „Baby są jakieś inne” dziwiłam się jak można wrzucić do scenariusza tyle starych kawałów. Podkreślam, że widziałam tylko zajawki. Na film już nie poszłam. Zajawki mnie po prostu zniechęciły. Stare kawały dobrze opowiadał fredrowski bohater – Pan Jowialski, bo najpierw pytał: „Znacie? To posłuchajcie!” Ja też, gdy tu na blogu cytuję kawał to zaznaczam, że jest stary. Starych i ogranych głupot w kinie nie chcę i płacić za nie nie zamierzam. Gdy telewizja mi coś z tych głupot puści to już inna sprawa. Może obejrzę. Komedię „Nie kłam kochanie” puszczono, ale nie dałam rady. Nie pomna słów Andrzeja Bukowieckiego seniora, ktory mówił, ze trzeba filmy oglać do końca, bo może jest w nich choć jedna dobra scena, przerwałam oglądanie. Jeśli będę chciała mieć głupią rozrywkę to pstryknę gumką z majtek w łysinę Ulubionego.

Dlatego drogi Panie Jacku Samojłowiczu, producencie filmu „Kac Wawa” informuję, że nic nie zachęciłoby mnie do pójścia na Pana film, bo sam tytuł mnie zniechęca! Zajawka, czyli trailer, również. Negatywna opinia Tomasza Raczka nie ma z tym nic wspólnego! Podkreślam słowo NIC. Tytuł pańskiego filmu ewidentnie nawiązuje do tytułu „Kac Vegas”. Ten temat mnie nie interesuje! Z tego samego powodu nie poszłam do kina na film: „Wyjazd integracyjny” i „Ciacho”. Wolałabym oglądać w kinie polskim coś oryginalnego i swojego. Do tamtych filmów zniechęcały trailery. Pański trailer też mnie zniechęcił. Byłam zażenowana. W ciągu ostatnich lat powstało kilka dobrych polskich filmów. Bynajmniej nie mam na myśli „Katynia”, który Pan przywołuje mówiąc: Mój film to nie „Katyń”. Człowiek ma pójść do kina, żeby się zrelaksować, a nie zastanawiać nad jego treścią. Zostawmy „Katyń”, bo filmy rozliczające się z historią mają inne zadania. Zajmijmy się innym kinem. Panie Samojłowicz, ja chcę się w kinie relaksować zastanawiając! Dla mnie zastanawianie się jest relaksem! I polska kinematografia wyprodukowała ostatnio kilka filmów, które mnie zrelaksowały i jednocześnie poruszyły. Kilka zrobiło na mnie na tyle duże wrażenie, że kupiłam je sobie na własność: – „Rezerwat”, „Rewers”, „Wszystko co kocham”… Te filmy miały elementy śmieszne. Prawdziwie śmieszne!

Ze spodziewanie najśmieszniejszymi komediami roku jest jednak z reguły tak, że śmieszne nie są. Kilka lat temu do jakiejś gazety dodano film „Dlaczego nie!” Był w swoim czasie reklamowany jako najlepsza komedia romantyczna. Dlaczego nie? Postanowiłam obejrzeć i… byłam zrozpaczona. Załamałam się miałkim scenariuszem, fatalną grą aktorską i dramatyczną reżyserią. Jedynie zdjęcia były dobre. Chciałam wyłączyć po 10 minutach, ale… zgodnie ze wspomniana przeze mnie zasadą Andrzeja Bukowieckiego seniora – obejrzałam do końca. Potem włączyłam komputer i zaczęłam szukac informacji, kto dał na to badziewie pieniądze. Miałam ochotę napisać list. Może do producenta? Może do Ministerstwa Kultury? Może do Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej? Co zrobić, by reżyser tego gniota został ukarany za ogłupianie społeczeństwa? Napisałam pół strony naprawdę rzetelnej i merytorycznej krytyki i… skasowałam. Uświadomiłam sobie, że listy do telewizji piszą przeważnie wariaci (sama czytam takich kilkadziesiąt tygodniowo), więc kto pisze do PISF? Do MKiDN? Kto pisze do nich sam z siebie i nie w swojej sprawie? Pewnie też tylko wariat. Nie chciałam być wzięta za wariatkę. Dziś żałuję, że list skasowałam i nie wysłałam! Trzeba było wysłać. Nie tylko do producenta, PISF, Ministerstwa Kultury, ale i do kilku gazet. Może trzeba było wykupić miejsce w gazecie pod płatne ogłoszenie i rozpętać dyskusję nad stanem polskiego kina. Trzeba było… Nie zrobiłam tego. Jako ciekawostkę napiszę, że następnego dnia po tym załamującym mnie domowym seansie w redakcyjnej windzie spotkałam kolegę:
– Co masz taką minę? – spytał.
– Obejrzałam wczoraj bardzo niedobry polski film.
– Jaki? – zainteresował się, a gdy podałam tytuł zaczął krzyczeć na całą windę: – Boże! Widziałem to koszmarne gówno! Bardzo to przeżyłem, że coś takiego zostało wyprodukowane!
Panie producencie filmu „Kac Wawa”. Jak pan widzi ludzie mają oczekiwania w stosunku do X muzy. Nie oceniam Pańskiego filmu, bo nie chcę go nawet widzieć! Odstraszył mnie nie Tomasz Raczek i jego recenzja, ale Pański współscenarzysta Piotr Czaja i jego reakcja na tę recenzję. Pański scenarzysta spotkał się z Tomaszem Raczkiem w programie „Pytania na śniadanie”. Co tam pokazał?

Muniek Staszczyk, prywatnie mój znajomy, powiedział kiedyś, że „prawdziwy obciach to… nie czuć własnego obciachu”. Panie Samojłowicz, Pański scenarzysta nie czuje własnego obciachu. Oto  na oczach milionów widzów popularnego śniadaniowego programu zrobił z siebie żałosnego błazna! Twierdził, że scenariuszem chciał obśmiać ludzi, o których robi film. Potem bronił się, że w scenariuszu było inaczej i mu wycięto. Powoływał się na sceny, których widz już nie zobaczył!

Panie Samojłowicz, czy zna Pan takie uczucie, kiedy widzi Pan kogoś na ekranie, jak ten ktoś coś mówi i jest Panu za niego wstyd? Ja tak właśnie wstydziłam się za obcych ludzi kilka razy. Ostatnio za Pańskiego scenarzystę. Że Pan się nie wstydzi? Dziwne. Ale cóż… pecunia non olet, a w Pańskim pozwie, którym grozi pan Tomaszowi Raczkowi, chodzi przecież głównie o pieniądze. Może walka o nie pozbawia poczucia obciachu.

Napisałam to wszystko dlatego, że jeśli do sądu wpłynie pozew przeciwko Tomaszowi Raczkowi, będę pisała o tym jako o największym absurdzie w polskiej kulturze! Krytyk jest od tego, by krytykować. Autor może się bronić, ale lepiej po takiej miażdżącej krytyce niech milczy. A co do filmów… pomiędzy „Katyniem” a „Kac Wawa” jest jeszcze całe morze możliwości stworzenia sztuki filmowej przez duże S. Sztuki zabawnej, lekkiej, inteligentnej i nie obniżającej poziomu intelektualnego widzów. Pan zśs chce, by krytyk padał na kolana przed twórcami przez duże „Tfu”. Dlaczego tak Pana nazywam? Dla mnie ktoś, kto produkuje film i chce by „odbiorca nie zastanawiał się nad jego treścią” jest właśnie takim twórcą. To, że nie chce Pan, by odbiorca zastanawiał się nad treścią filmu, który Pan produkuje mnie obraża. I dlatego nie chcę tego filmu oglądać! A nie dlatego, że Tomasz Raczek napisał to, co napisał.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...