Niebezpieczne parcie na szkło, czyli żenua

Spread the love

Lubię młodzież. Deklaracja w moim przypadku chyba zbędna, bo przecież piszę dla młodzieży, spotykam się z nią, prowadzę dla niej warsztaty itd. Do niedawna wydawało mi się, że i ja należę do młodzieży, ale czas leci nieubłaganie. Przeleciała 40-tka. Młodzież jednak lubię. W pracy matkuję najmłodszym. A jednak! Szału dostaję, gdy ktoś jest bezczelny, niepokorny, leniwy, niecierpliwy, a przez to głupi i na dodatek myśli, że młodość jest jego głównym atutem, który zastąpi wszystko inne – wiedzę, warsztat, myślenie itd.. Tak! Mam na myśli konkretną osobę, choć nie podam jej imienia ani tym bardziej nazwiska. Tylko o niej napiszę. Tylko, czy aż?
Zrobię to dlatego, że takich osób jest coraz więcej. A to mnie przeraża, bo jest szkodliwe. I to zarówno dla tych osób, jak i dla wszystkich innych. Zwiastuje bowiem zupełny upadek kultury. Z roku na rok coraz więcej młodych ludzi chce być sławnymi z … niczego. Chce sławy dla samej sławy! Chce wiecznych hołdów, choć do zaoferowania światu ma niewiele lub zgoła nic. Tak się dzieje począwszy choćby od Frytki, a skończywszy na Joli Rutowicz. To zresztą idolki, na których wzoruje się cała masa nastolatek, myślących, że w życiu można nic nie umieć i nie robić, a i tak zostać sławnym. Niebezpieczne myślenie. Może ktoś powiedzieć, że zapoczątkował to Big Brother, ale … Big Brother jest tylko odpowiedzią na coś, co dzieje się w naszej kulturze. Kulturze przez tak duże „ku” jak słowo „kurwa”. Jest to odpowiedź na wielką potrzebę oddawania hołdów zwykłym ludziom, bo jeśli my oddamy hołd miernocie, to automatycznie wzrasta nasza szansa, że i nam ktoś odda hołd. A tak bardzo tego pragniemy. Tak! Pragniemy hołdów!
Kilka lat temu przeczytałam wywiad z synem pewnego popularnego muzyka, który powiedział, że jak dorośnie chce być sławnym człowiekiem. Nie powiedział tylko w jakiej dziedzinie chce tej sławy. Było to dla mnie głupie. Dziś głupie nie jest. Jest powszechne! I przyznam, że mierzi mnie to. W czasach, gdy jest 7 miliardów ludzi na świecie (już 7!) a ponad połowa nie słyszała o Jezusie, Mahomecie czy Cadyku z Góry Kalwarii, a także Koperniku, Platonie czy Pitagorasie, wiara w potęgę sławy takiej, jaką opleciona jest np. wspomniana wcześniej Jola Rutowicz, śmieszy mnie i żenuje. Zwłaszcza, gdy przeciętny człowiek myli Andersa z Andersenem (armia Andersena to chyba złożona była z dzielnych ołowianych żołnierzyków) a Einsteina z Eisensteinem (Eisenstein to chyba opracował teorię względności siły spadku wózka ze schodów w Odessie). Mierzi mnie, gdy jakiś pan Mieczysław pisze do mnie średnio raz na dwa miesiące, że któryś tam raz napisał do Onetu pytanie, czemu mojego bloga nie ma w dziale „Znani blogują”. A niech nie ma! Panie Mieczysławie ja Panu kilka razy pisałam, że za przeproszeniem Pana mam to głęboko w dupie. Tak jak głęboko w dupie ma mnie Onet i znaczny procent ludzi tego świata. Mój blog tam być nie musi. Zresztą co to znaczy znany człowiek? Vide mój wcześniejszy wywód o Jezusie, Mahomecie i Cadyku z Góry Kalwarii, a także Koperniku, Platonie i Pitagorasie. (Pitam go raz a on nic!  Pana Mieczysława pitałam wiele razy, a on swoje!) Kilka razy zajrzałam w spis znanych blogujących na Onecie i nie znam połowy z nich! Podejrzewam, a nawet pewna jestem, że większość z nich nie zna mnie. Byłabym zresztą w wielkim szoku, gdyby było inaczej. To się wszystko wyrównuje. I właśnie dlatego, tego myślenia o sławie niektórych przedstawicieli pokolenia dzisiejszych dwudziestolatków – nie rozumiem. Zestarzałam się? Ktoś z nich może tak powiedzieć. Mnie się jednak wydaje, że po prostu mam szerzej otwarte oczy. Ostatnio powiedziałam koledze z pracy, kolejnemu któremu matkuję (miły chłopak, mógłby być moim synem, gdybym za rozmnażanie wzięła się w maturalnej klasie), że świat tak jest urządzony, że dojrzali ludzie z wiekiem w gruncie rzeczy nie tęsknią za młodością. Dlaczego? Dlatego, że mądrzeją, dojrzewają i nabierają doświadczenia! Gdyby było inaczej starzejąc się popełnialiby masowo samobójstwa. Skoro tego nie robią to coś chyba atrakcyjnego jest w tym wieku dojrzałym? Ja nie chciałabym mieć znów ani 19 ani 25 lat, bo gdy przypomnę sobie, jaka wtedy byłam głupia, to często jest mi aż wstyd. Podejrzewam, że za 20 lat będę podobnie myślała o sobie dziś 41-letniej. Może nawet z zażenowaniem przeczytam niektóre swoje teksty. Czemu o tym piszę? Ano wracam do meritum, czyli owego młodzieńca, z powodu którego siadłam dziś do komputera.
Otóż do redakcji zawitał 19-latek z pewnej mazowieckiej miejscowości. Podobno jest na studiach dziennikarskich, a u nas uczy się na korespondenta. Czy nim zostanie? Jemu się wydaje, że już nim jest. I na dodatek nie bez mojej winy. Zacznę jednak od początku.
W drugi dzień świąt, gdy wydawałam Kurier Mazowiecki, ów nastolatek przysłał maila, że zrobił swój pierwszy materiał, który nie zmieścił się w programie w Wigilię i pierwszy dzień świąt, a jak w drugi dzień świąt nie zostanie wyemitowany, to się zmarnuje. Materiał był o bombkach. Rozpoczęła się korespondencja mailowa. Otrzymałam cieniutki jak barszczyk z torebki tekst opatrzony stand up’em. Dla niewtajemniczonych wyjaśniam (cytując wikipedię): Stand-up to w dziennikarstwie telewizyjnym, wejście na antenę dziennikarza, który własnymi słowami – przygotowanymi z góry lub improwizowanymi – opisuje sytuację lub komentuje problem. Stand-up’y mogą być realizowane na żywo – na przykład podczas relacji z ważnego, bieżącego wydarzenia – lub mogą stanowić integralny element przygotowanego wcześniej, puszczanego z taśmy materiału – najczęściej relacji reporterskiej w programach informacyjnych.
Moje zdjęcie w tytule bloga zostało zrobione podczas stand-up’a. Nagrywam średnio jednego na 2 miesiące. Nie mam parcia na szkło. Zawsze interesowała mnie druga strona kamery, a nie patrzenie w obiektyw. Choć kamery się nie boję i gdy trzeba, robię to co do mnie należy, czyli staję przed nią i mówię co mam do powiedzenia. Tak, jak to widać na zdjęciu.  
Wracając do materiału owego chłopca. Był on cieniutki, a stand-up nagrany niepoprawnie. Najpierw nazwa programu i to z błędem „Telewizyjny Kurier Mazowiecki imię i nazwisko”. Skonsultowałam się z szefową, czy można takiego puścić. Powinno być: „imię i nazwisko – miasto”. Powiedziała, że są święta i żebym dała szansę młodemu człowiekowi. Stand-up wprawdzie też był cienki, bo chłopak ewidentnie pewny siebie, powiedział coś, co było powtórzeniem tekstu, ale… niech ma. Niech się cieszy! Niech będzie to prezent na święta! Bo przecież lubię młodzież. Materiał został więc wyemitowany i… zaczęło się.
Szefowa zobaczyła to na antenie i się prawie wściekła. Okazało się bowiem, że wyrażając zgodę na błędnego stand-up’a nie widziała, że temat dotyczy… bombek. A ten temat dwukrotnie chłopakowi odrzucono. Ona sama mu to mówiła. Ja wzięłam, bo z jego listu rozumiałam, że był zamówiony, ale się nie zmieścił. Celowe kłamstwo czy manipulacja? Mniejsza już o to. Stało się, a nad rozlanym mlekiem nie ma co płakać. To co wydarzyło się później wściekło mnie i to dużo bardziej niż sam materiał moją szefową! A nie jestem osobą, która łatwo się wścieka, a już na pewno taką, która robi to codziennie. Otóż w skrzynce redakcyjnej znalazł się taki list:
Witam!
Jestem namiętnym widzem Kuriera Mazowieckiego. 26 grudnia ukazał się reportaż o bombkach który niesamowicie mi się spodobał Uznałem, ze nareszcie kurier „odmłodniał”. Moim skromnym zdaniem więcej materiałów powinno być tak przygotowywanych jak i prowadzonych. Domowa atmosfera i świeże spojrzenie jak zauważyłem młodego reportera przyciąga widza. Mam nadzieje, ze częściej będę oglądał młodych ludzi w waszym programie informacyjnym. jeszcze jedno pytanie, dlaczego wczoraj w programie zabrakło życzeń tego młodego reportera z mojego miasta?
Z poważaniem
Pracuję 12 lat w TVP i widziałam różne listy do redakcji, ale takiego nigdy. Pomijam, ze listy pochwalne przychodzą rzadko, bo najczęściej ludzie piszą z prośbami i pretensjami. Rzadko ktoś kogoś chwali. A już w życiu nie widziałam, by chwalono materiał o… bombkach! Widzowie jeśli już coś chwalili, to wstrząsające materiały o ludziach, którzy mają jakiś problem. Dlatego odpisałam co następuje, a odpowiedź przesłałam również młodemu reporterowi.
Proszę przekazać swojemu koledze (imię i nazwisko) autorowi tegoż materiału o bombkach, by nie stosował takich tricków i nie prosił znajomych o wstawiennictwo, bo jest to żenujące.
Co najgłupsze… moja komórka rozdzwoniła się po 5 minutach. To ów młody reporter informował, że nie wie o co mi chodzi. Ale ja już wiedziałam i o próbie nagrania przez niego kolejnego stand-up’a i to właśnie w Sylwestra z życzeniami noworocznymi, kiedy takie życzenia nagrywali korespondenci. Robił to wszystko po to, by pojawić się na wizji. Dlatego po jego telefonie aż prosiło się, by powiedzieć – „uderz w stół, a nożyce się odezwą”.
Cóż… w jego oczach najwyraźniej jestem wapnem, bo przekroczyłam 40-tkę. Mnie też kiedyś wydawało się, że tacy ludzie są już starzy. Mało tego! Jako dziecko tak myślałam o swoim stryju, który zginał w Powstaniu Warszawskim jako 15-latek. Dziś za starych nie uważam nawet 80-latków. Dlatego radziłabym młodym ludziom szanować inteligencję i doświadczenie wapniaków podobnych do mnie i starszych. Bezczelnością można wiele zdziałać i wiele osiągnąć, ale na krótką metę. Znam to i ze swojego pokolenia. Dlaczego na krotką? Ta bezczelność snuje się potem za bezczelnym latami. Jak smród ze starych gaci. Już nawet nie chce mi się podawać przykładów ze swojego podwórka, czyli ze świata dziennikarskiego.  
W każdym razie list, który tak mnie rozsierdził, napisał ewidentnie ktoś ze znajomych owego młodego człowieka, być może nawet za jego namową lub inspiracją. Może zresztą zrobił to on sam z czyjegoś konta? Maila, z którego został ów list wysłany, znalazłam potem w Internecie. Jego właściciel pisał, że chciałby dostać się do Big Brothera. Pisał też wiersze na jednym z portali. Podpatrzyłam też wnikliwiej dorobek 19-letniego adepta sztuki reporterskiej. Chce być i aktorem i reżyserem i dziennikarzem. Wszystkim – byle znanym. Radziłabym postawić na pracowitość. To, że się wyreżyserowało jedną sztukę w szkole średniej – to jeszcze nic takiego. Ja też w liceum wyreżyserowałam Eugeniusza Oniegina.  Wyreżyserowanie szkolnego przedstawienia to niezbyt wielkie osiągnięcie. Tak jak i jedną książkę każdy jest w stanie napisać. Właśnie dlatego do stowarzyszeń pisarskich przyjmują po przedstawieniu dorobku, na który składa się więcej niż jedna książka. A do stowarzyszeń dziennikarskich po udokumentowaniu dwóch lat pracy w zawodzie, a nie po jednym artykule lub marnym materiale telewizyjnym. By coś osiągnąć trzeba i cierpliwości i pracowitości. Wszystko przychodzi do człowieka. Ale z czasem! Zawłaszcza, gdy się pracuje. Oczywiście ów młodzieniec pewnie powie, że ja go tu pouczam, a sama za wiele nie osiągnęłam. Jak to napisał z oburzeniem wspomniany przeze mnie pan Miecio – nie ma mnie w rubryce znani blogują! Cóż… To nie było i nie jest moim celem! Zostałam pisarką nie dla wątpliwej sławy. Bo „wielka sława to żart, książę błazna jest wart”! Zostałam pisarką, bo chciałam pisać! Zostałam dziennikarką, bo było to łatwiejsze od zostania od razu pisarką. Ot i cała tajemnica. Dlatego – choć przyznam, że chciałabym, by moje książki sprzedawały się trochę lepiej, bo wtedy mogłabym poświęcić sie pisarstwu, a czytelnicy nie pytaliby mnie codziennie, kiedy skonczę drugą część „Klasy pani Czajki”  – moim celem nie jest również znalezienie się na pudelku, dupelku, nocoty, plotku i innych debilizmach! A to jest najwyraźniej cel osób pokroju młodzieńca o którym piszę. I pewnie go w końcu osiągnie. Oby tylko nie skończył potem jako alkoholik lub pacjent psychiatryka, co przytrafia się większości tych, którzy zachłystują się sławą, mając w głowie siano czy inne gówno.
Muniek Staszczyk, którego prywatnie znam i cenię – powiedział kiedyś, że prawdziwy obciach to nie czuć własnego obciachu. Kocham go za to zdanie! Ów młody człowiek, o którym tu piszę, tego własnego obciachu nie czuje. Nie czują go też inni jemu podobni. Jest ich coraz więcej. To oni do swojego dziwnego celu, jakim jest sława dla samej sławy, idą po trupach. Nie myśląc o tym, czy dobrze wykonują swoją pracę. Pokolenie moich rodziców mówiło, że „żal dupę ściska”. Moje mówi „żenada” albo „żenua”. Co powie pokolenie młodzieńca, gdy osiągnie mój wiek?

PS. Ostatnio „wielką sławę” zyskała moja rówieśnica decydując się na publiczną rekonstrukcję błony dziewiczej (wszystko dla młodszego o 8 lat męża), a potem na publiczną utratę owej wątpliwej „cnoty” z tymże mężem.  Tu już nie „żal dupę ściska” i nie „żenua”, ale… „W imię Ojca…”

PS.2. „świadomość względności naszych sukcesów i porażek to ostateczny dowód dojrzałości” – Paul Tillich.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...